Lekarze postawili diagnozę po 10 minutach. 48 godzin po wyjściu ze szpitala chłopiec już nie żył
Rodzice wciąż nie mogą pogodzić się ze śmiercią synka. Temu, że lekarze postanowili wypisać chłopca ze szpitala, dziwią się nawet pielęgniarki, które widziały, w jakim stanie było dziecko… Niecałe 48 godzin po powrocie do domu chłopiec zmarł.
Wszystko zaczęło się od wysypki, do której doszła gorączka i świszczący oddech. Wkrótce potem karetka na sygnale wiozła chłopca do szpitala. Mimo że stan dziecka pogarszał się, w izbie przyjęć musiało ono czekać 6 godzin.
Wysypka i coraz wyższa gorączka
W marcu 2020 roku Olly z Frodsham (Wielka Brytania) miał 15 miesięcy. Gdy rodzice zobaczyli, że na ciele synka pojawiła się wysypka, skontaktowali się z lekarzem. Video rozmowa skończyła się zaleceniem podania leków przeciwgorączkowych.
Olly czuł się jednak coraz gorzej. Rodzice wezwali pogotowie.
W karetce pędzącej do szpitala miał 40 stopni gorączki. I tętno 207.
6 godzin czekania, 4 godziny obserwacji
Mimo że załoga pogotowia poinformowała szpital, że jedzie z dzieckiem w ciężkim stanie, Ollym zajęto się dopiero po 6 godzinach czekania w kolejce.
Zobacz także
Badania i obserwacja trwały 4 godziny. Lekarze stwierdzili infekcję wirusową i… tak jak lekarz pierwszego kontaktu zalecili podawanie leków przeciwgorączkowych.
Wysypka, która w dotyku przypominała papier ścierny, zaniepokoiła tylko jedną z pielęgniarek. Kobieta podejrzewała, że to wcale nie wirus, a szkarlatyna…
Dziecko zmarło 48 godzin po wypisie ze szpitala
Lekarze szkarlatyny nie podejrzewali. W dokumentacji medycznej odnotowali, że z chłopiec był w pełni przytomny i nie miał problemów z oddychaniem. Rodzice Olly’ego wiedzieli, że to nieprawda. Postanowili jednak zaufać lekarzom.
Niecałe 48 godzin później, 23 marca, kwadrans po północy, mama chłopca zajrzała do synka. Dziecko wtedy już nie żyło.
Wzięła synka na ręce i zaczęła krzyczeć
Kobieta wiedziała, że jej syn nie żyje. Mimo to wzięła go na ręce, wyszła na korytarz i zaczęła krzyczeć do męża, by wzywał pogotowie. Czekając na karetkę, rodzice reanimowali chłopca. Na próżno.
Od tamtej pory oboje wiedzą jedno: ta tragedia nie powinna się wydarzyć.
„Był takim energicznym, radosnym dzieckiem. Cudownym synem i młodszym braciszkiem. Nie potrafię opisać, co czułam, gdy dotarło do mnie, że on nie żyje. Że zmarł 48 godzin po tym, jak lekarze uznali, że jego zdrowiu nic nie zagraża…”.
Postawili diagnozę po 10 minutach
Tata Olly’ego nie kryje, że nie rozumie, jak lekarze mogli tak kurczowo trzymać się diagnozy, że to „tylko” wirus, co stwierdzili po 10 minutach badań chłopca. Nie zlecając podstawowych badań krwi i moczu.
Prawniczka, która reprezentuje rodzinę w sądzie, nie ma wątpliwości, że lekarze popełnili ogromny błąd. Choć stan chłopca został prawidłowo oceniony przez ratowników z karetki, która wiozła Olly’ego do szpitala, lekarze wyraźnie to zlekceważyli. Wiele wskazuje na to, że chłopiec żyłby, gdyby przepisano mu antybiotyk. Choć śledztwo wciąż trwa, szpital już przyznał się do odpowiedzialności za śmierć dziecka.
Źródło: The Sun
Zobacz też:
- Agnieszka i Oliwier: już ponad rok czekają na dom i rodzinę. Dlaczego nikt nie chce pokochać bliźniąt?
- „Dzieci codziennie się boją, że się nie obudzę”. Zrozpaczona mama chce żyć tylko dla nich
- Pieluszka miała kolor coca-coli, wkrótce potem jej synek walczył o życie. Mama ostrzega przed groźnym objawem