Szczerze mówiąc, wolałabym nie spotkać Leona sam na sam, gdy będzie dorosły. Bo jakoś nie wierzę, że wyrośnie na przyzwoitego człowieka...

Reklama

Jakoś dwa miesiące po rozpoczęciu roku szkolnego odebrałam córkę jak co dzień po zajęciach i prowadziłam za rękę do samochodu. Od razu zauważyłam, że coś jest nie tak. Kaja nie podskakiwała, nie ciągnęła mnie na plac zabaw i nie pytała, czy kupię jej lizaka w osiedlowym sklepiku. Po prostu szła u mojego boku – wydawała się dość zamyślona.

– Hej, Kajunia, wszystko w porządku? – nachyliłam się, zaniepokojona jej dziwnym zachowaniem.

Jak dotąd wszystko układało się w szkole po naszej myśli

Pani była fajna, nauka szła łatwo, koledzy i koleżanki byli mili…

– Yhm – mruknęła tylko i szła dalej.

Zobacz także

Już wiedziałam, że mamy problem.

– Kajuniu, chcesz lizaka? Kupię ci tego, co lubisz, i siądziemy sobie na ławce.
– Nie chcę.
– Ale sobie też kupię. Dobra? – wizja mamy z lizakiem trochę ją rozbawiła i zgodziła się na moją propozycję.

Siadłyśmy na ławce i najpierw ja opowiadałam, jak minął mi dzień. Potem zaczęłam podpytywać małą o wrażenia ze szkoły. Próbowałam dowiedzieć się, co jadła, czego się nauczyła, czy wychodzili na dwór, kto narozrabiał, a kto był grzeczny. Gdy przeszliśmy do tej części rozmowy, Kaja nareszcie zdradziła, o co chodzi.

– Leon był niegrzeczny.
– A co zrobił?
– Nie słuchał pani. Wyrywał się, jak go chciała złapać.
– A dlaczego pani go łapała?
– Bo szczypał Amelkę.
– A tobie coś zrobił?
– Zabrał mi gumkę i odgryzł kawałek. Tę różową, którą tak lubiłam…

Zaczęła trząść jej się bródka, więc przytuliłam ją do siebie i pocieszałam, obiecując, że kupię jej nową gumkę.

Zainteresowało mnie jednak zachowanie tego Leona

Zaczęłam więc ciągnąć Kaję za język, podpytywać. W miarę, jak słuchałam opowieści o tym małym rozrabiace, coraz bardziej rosło mi ciśnienie. Wyglądało na to, że Leon terroryzował dzieci w klasie. Gdy ustawiali się w pary, przepychał się do przodu, a innych odsyłał na sam koniec. Nie pozwalał też dziewczynkom grać w piłkę na podwórku. Odciągał kolegów od umywalek, kiedy myli ręce przed drugim śniadaniem i zabierał im słodycze z pudełek śniadaniowych.

Zdarzało mu się również popchnąć kogoś czy pociągnąć za włosy, domalować na rysunku coś brzydkiego. Lista przewinień był długa. Zapytałam więc tę moją biedną sarenkę, dlaczego nie poskarżą się pani.

– Mówiliśmy i on już dostał kilka razy karę. Ale potem i tak rozrabia. A poza tym wszyscy się go boją.

Dawno nie byłam tak wściekła. Jestem spokojną kobietą, ale gdy chodzi o dobro mojego dziecka, szybko się irytuję. Postanowiłam porozmawiać z panią. To ona powinna zadbać, żeby ten mały cwaniaczek się trochę pohamował. Poinformować jego rodziców, że rośnie im w domu niezły gagatek.

Gdy na drugi dzień poskarżyłam się wychowawczyni, była bardzo przejęta

Ale wyjaśniła mi, że nie jestem pierwszą osobą, która przychodzi w tej sprawie. Problem zgłaszali też inni rodzice, a ona już wcześniej próbowała wpłynąć na Leona.

– Nic to jednak nie dało – przyznała.
– To trzeba porozmawiać z rodzicami tego chłopca – stwierdziłam.
Tego też próbowałam. Ale niewiele to zmieniło… Bagatelizują problem.
– Bagatelizują?!
– No tak. Mówią, że to przecież tylko dzieci i gdy oni byli mali, też dochodziło w szkole do różnych przepychanek.
– I nic nie możecie zrobić?!
– Niewiele… Porozmawiam z panią dyrektor. Może razem coś zdziałamy.

Bezradność nauczycielki mocno mnie zmartwiła. Nie przypuszczałam, że pedagog może mieć problem ze zdyscyplinowaniem ucznia. Zwłaszcza tak małego. Ale z drugiej strony, bez pomocy rodziców rzeczywiście mogło to być dość trudne. Poprosiłam nauczycielkę jednak, by zwracała szczególną uwagę na Kaję i Leona. Wyraźnie zaznaczyłam, że nie życzę sobie, by on ją prześladował.

Zresztą w trakcie rozmowy stałyśmy w drzwiach do szkolnej sali i zdążyłam poobserwować tego łobuza.

Widać było, że jest w nim duży potencjał złośliwości

Akurat przyuważyłam, jak szedł po klasie z krzesłem i specjalnie zaczepiał nim o tornistry innych uczniów. Gdy wysypała się zawartość jednego z nich, pani przeprosiła mnie i poszła zaprowadzić porządek. Upominała Leona zdecydowanym i szorstkim tonem, ale on nic sobie z tego nie robił.

Patrzył na nauczycielkę beznamiętnym wzrokiem. Nawet się trochę uśmiechał. Zrozumiałam wtedy, że mamy poważny kłopot. Przez kilka następnych dni Kaja była w świetnym humorze. Znów ciągnęła mnie na plac zabaw i do spożywczego. Nie minęły jednak dwa tygodnie, a problem wrócił.

Tym razem Leon zabrał Kai kredki i dwie z nich połamał. Znów też groził, że jeśli naskarży pani, to ją pobije. Rany boskie, ależ cham z tego faceta! Córka powiedziała mi o tym jeszcze w szatni, więc gdy tylko ją ubrałam, poszłyśmy z powrotem do sali. Chciałam jeszcze raz poskarżyć się nauczycielce i tym razem już stanowczo zażądać reakcji.

W drzwiach klasy stał jakiś facet i najwidoczniej czekał na swoje dziecko

Już chciałam wchodzić do środka, żeby zawołać panią, ale wtedy do tego mężczyzny podszedł Leon.

– Przepraszam, pan jest ojcem tego chłopca? – zapytałam.
– O co chodzi? – zmarszczył brwi.
– Musimy porozmawiać. Dzieci, wejdźcie jeszcze na chwilę do sali… – zwróciłam się do maluchów, ale wtedy facet swojego syna zatrzymał.
– Niech pani nie wydaje poleceń mojemu Leonowi!
– Przepraszam, nie chciałam, po prostu, by dzieci były świadkami naszej rozmowy. Ale mniejsza o to. Czy pan wie, że Leon prześladuje moją córkę? Zabiera jej zabawki straszy, że ją pobije. Proszę, żeby pan z nim porozmawiał…
– Niech się pani uspokoi! – uśmiechnął się kpiąco. – Jak pani ma takie wymagania, niech pani zapisze córkę do prywatnej szkoły. Jak ja chodziłem do pierwszej klasy, to też się wszyscy trochę przepychaliśmy, jeden drugiemu dokuczał. To normalne, nic w tym dziwnego.
– Ja nie chcę tylko, żeby pana syn dokuczał mojej Kai.
– Ale zapewniam, że on jej nie dokucza.
– Skąd ta pewność?
– A skąd pani ma pewność, że tak się dzieje?
– Córka mi mówi.
Mój syn też mi opowiada, co robił w szkole, i nigdy nie słyszałem, żeby o pani córce wspominał. Także proszę sobie dać na wstrzymanie. Chodź, Leon, idziemy! – powiedział do syna i poszli.

A ja zostałam. Zaskoczona i bezsilna.

Wychowawczyni Kai słyszała rozmowę i tylko się do mnie gorzko uśmiechnęła

Porozmawiałyśmy potem jeszcze chwilę i wyznała mi już tak całkiem szczerze, że nie wie, jak z tym człowiekiem rozmawiać. Zresztą jego żona była wcale nie lepsza. Oboje rodzice wszystkiego się wypierali i lekceważyli sprawę, a tymczasem Leon dokuczał niemal wszystkim uczniom.

Kogoś szturchnął, komuś coś zabrał, powiedział coś niemiłego. Co dzień był z nim problem. Jednocześnie jego przewinienia nie były tak drastyczne, by informować dyrekcję, by wyciągać najpoważniejsze konsekwencje. Wychowawczyni wyjaśniła mi, że regularnie dyscyplinuje Leona na własną rękę, ale bez pomocy jego rodziców, niewiele zdziała.

Co z tego, że ona pisze uwagi, skoro ich to w ogóle nie obchodzi? Wyszłam ze szkoły zła, wstrząśnięta i zbulwersowana.

Postanowiłam, że poruszę tę kwestię na następnym zebraniu klasowym

Może razem przekonamy ojca Leona do jakiejś reakcji. Zanim jednak do spotkania rodziców doszło, sprawa rozwiązała się inaczej. Zaskakująco i widowiskowo…

Tego dnia przyszłam po Kaję troszkę później niż zwykle. Już na schodach usłyszałam krzyki i narastający hałas. Przyśpieszyłam kroku, bo nie był to zwykły, codzienny zgiełk towarzyszący przerwie między lekcjami. Dominowały dwa męskie głosy. Gdy wbiegłam na piętro, na którym znajdowała się sala zajęć Kai, zobaczyłam, jak dwóch solidnie zbudowanych panów, szarpie się za ubrania. Jednego z nich poznałam – to był ojciec Leona.

– I co, cwaniaczku, i co?! – krzyczał. – Taki jesteś mocny w gębie!?
– Puszczaj, chamie! – krzyknął drugi.

No i tak się ciągali po korytarzu, a dzieci wpatrywały się w nich zdumione i przerażone. Widok dwóch dorosłych facetów siłujących się na szkolnym korytarzu był tak groteskowy, że zamarłam. Ledwo zauważyłam wychowawczynię Kai, która przebiegła obok mnie. Mężczyźni szarpali się dalej, a wyzwiska, które rzucali, robiły się coraz bardziej wulgarne.

W końcu ojciec Leona zaczął najzwyczajniej w świecie kląć

A wtedy krzyczeć zaczęły też trzy inne mamy, które odbierały swoje dzieci. Zrobiło się bardzo nieprzyjemnie i nie wiem, czy nie skończyłoby się regularną bójką, gdyby nie dyrektorka szkoły. Zaalarmowana przez nauczycielkę, wpadła między siłujących się panów i pokrzykując, że wezwała policję, zdołała ich rozdzielić.

– A po co policja? – wysapał tata Leona, gdy puścił drugiego ojca. – Biorę syna i spadamy!
– O, nie, nic z tego. Nie dam panu dziecka po tym, co pan zrobił. Zostaniecie tu panowie obaj, dopóki nie rozmówią się z wami policjanci, dopóki nie wyjaśnimy sprawy.
– Pani chyba żartuje! – prychnął.
– Niech mi pan wierzy, że nie – stanęła między nim a salą.
– Oddawaj, kwoko, dzieciaka! – ryknął, ale ona się nie przestraszyła.
Jeśli będzie się pan tak dalej zachowywał, to gwarantuję, że policja zabierze pana ze sobą!

W końcu facet odpuścił. Wyjął telefon i zaczął gdzieś wydzwaniać, chodząc nerwowo w kółko.

A ja zabrałam szybko Kaję i pojechałyśmy do domu

Biedne dziecko było tą sytuacją bardzo wystraszone i musiałam się nieźle napocić, żeby jej wszystko jakoś zgrabnie wyjaśnić. Kaja była tak przejęta, że na drugi dzień nie chciała iść do szkoły. Bała się, że to przez nią była cała ta awantura, że tata Leona był zły, bo to ona naskarżyła na zachowanie jego syna.

Długo przekonywałam, że to nieprawda i że z tatą Leona bił się ojciec innego dziecka. Że poszło o jej kolegę. W końcu wyszła z domu, ale przed wejściem do szkoły miała naprawdę nietęgą minę. O tym, jak skończyła się cała ta historia, dowiedziałam się od jednej z mam. Opowiedziała mi, że chwilę po tym, gdy poszłyśmy z córką do domu, przyjechała policja.

Spisała obu panów i wlepiła im mandaty za zakłócanie porządku publicznego. Ten drugi facet pokornie zaakceptował karę i szukał porozumienia, chciał sprawę zakończyć polubownie, ale ojciec Leona szedł w zaparte. W końcu nie przyjął mandatu i groził wszystkim sądem. Wykrzykiwał, że jego adwokat ich zniszczy.

Całe szczęście, że na miejscu byli policjanci, bo pewnie był gotów wywołać kolejną bijatykę. A tak wykrzyczał się i poszedł.

Pani dyrektor wszczęła własne dochodzenie

Gdy dowiedziała się, jak wiele dzieci jest przez Leona prześladowanych, postanowiła przenieść go do innej klasy. Miała nadzieję, że to da do myślenia jego rodzicom i trochę ostudzi chłopaka. Do tego jednak nie doszło, bo rodzice Leona unieśli się dumą i zabrali go ze szkoły.

Kilka dni po tej wielkiej awanturze już go nie było. Wszyscy odetchnęliśmy z ulgą. Lekcje mijają w spokoju, rodzice świetnie dogadują się na szkolnych zebraniach, a co najważniejsze, moja Kajunia chętnie wychodzi rano do szkoły. No i wraca cała w skowronkach. Cieszę się, że córka jest spokojna i szczęśliwa, ale wolałabym, żeby ta sprawa miała inny, bardziej cywilizowany finał. Bo jakąż lekcją dla naszych dzieci były te wydarzenia?

Raczej gorzką i przytłaczającą. Musiała interweniować policja, a uczniowie byli świadkami karczemnej awantury w murach szkoły. Ciekawa jestem też, czy znajdzie się klasa, w której ten Leon się odnajdzie. Wątpię i myślę, że ten chłopak już zawsze będzie miał w życiu problemy. A wszystko przez jego rodziców, bo to oni powinni nauczyć syna, jak funkcjonować w grupie, jak szanować innych i zdobywać sobie sympatię kolegów.

Marianna, lat 32

Czytaj także:

Reklama
  • „Chciałam adoptować Maję i stworzyć jej dom. Kiedy dostała spadek po babci, odnalazł się jej biologiczny tatuś”
  • „Miałam 34-lata, kiedy rak zniszczył mi życie. Odebrał mi płodność, a ja czułam się jak wybrakowany towar"
  • „Chciałam, by córka wyrosła na ludzi, a ona ciągle się buntowała. Zrobiłam co mogłam, ale nie mam już siły..."
Reklama
Reklama
Reklama