Reklama

Lilianka nie jest ładna. Ma dużą, płaską głowę, szeroki nos. Urodziła się z wieloma wadami genetycznymi. Młodziutka, samotna mama najpierw twierdziła, że się nią zajmie, a potem zniknęła gdzieś w świecie i nie podpisała papierów o zrzeczeniu się praw do córki. Status prawny Lilianki nie pozwala na jej adopcję, zresztą, czy znaleźliby się tacy dobrzy ludzie, którzy by chcieli chore i źle rokujące dziecko?

Reklama

Takich dzieci jak Lilianka nikt nie chce

Lilianka od urodzenia przebywa w domu dziecka. Nigdy nie miała własnego pokoju, pościeli, zabawek, ubrań. Nawet ciocie, które się nią zajmują, też są wspólne, bo opiekują się również wieloma innymi dziećmi.

Lilianka jest niepełnosprawna fizycznie i umysłowo. Wielu rzeczy i spraw nie rozumie, wielu się nigdy nie nauczy, ale potrzebuje miłości i bliskości innych ludzi. Bez tego płacze, kiwa się, krzyczy, jest niespokojna…

Kiedy ktoś ją przytuli, weźmie na ręce, pogłaszcze, Lilianka śmieje się całą sobą. Podskakuje, kręci się z radości, a na koniec przykleja do tego kogoś i nie można jej oderwać.

Ciocie w domu dziecka nie mają dla niej zbyt dużo czasu. Robią, co mogą, ale pod ich opieką jest tyle maluchów!

Przychodzę tam głównie dla Lilianki. Jestem na emeryturze, nie mam specjalnych obowiązków, dzień jest podobny do dnia, więc wymyśliłam, że resztę tych sił, jakie mi jeszcze zostały dam komuś, kto tego potrzebuje.

Na początku bywałam u niej raz w tygodniu, potem, co drugi dzień, a teraz staram się przyjechać codziennie, choć na parę minut…

Czy ją kocham? Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Kochać kogoś to niełatwa sprawa. Jak człowiek pokocha, to jakby się oddawał w niewolę, więc trochę się przed tym bronię, bo w moim wieku i stanie zdrowia byłoby nierozsądnie stać się niewolnicą uczuć, choćby i do małego dziecka.

Jestem po ciężkiej operacji ortopedycznej. Poruszam się przy pomocy kuli, nie jestem szybka i sprawna, więc zabranie Lilianki na spacer do parku czy za miasto nie jest możliwe. Wychodzę z nią do ogródka przy sierocińcu i tam spacerujemy po ścieżkach. Lilianka i z tego bardzo się cieszy.

Jej Anioł Stróż

Lilianka zna podstawowe słowa. Mówi „ciocia, pani, daj, boli, tak i nie…”, ale dużo więcej rozumie. Czasami wydaje mi się, że rozumie wszystko, i gdyby tylko ktoś mógł i chciał poświęcić jej więcej czasu, to wkrótce nauczyłaby się także mówić.

Opowiadam jej bajki o elfach, wróżkach i krasnoludkach. Cieszy się, kiedy pokazuję, jakie są malutkie, a jak dużo mogą, jakie znają czary i zaklęcia.

Bardzo lubi, kiedy mówię, że ona sama ma swojego opiekuna.

– Jest niewidoczny, ale zawsze nad tobą czuwa. Kocha cię i nie chce, żeby ci się stało coś złego. Nazywa się Anioł Stróż, ma wielkie skrzydła i jest bardzo piękny. Kiedy śpisz, on cię gładzi po głowie, tak jak lubisz i dlatego budzisz się rano wesoła i uśmiechnięta.

Lilianka marszczy nos i mruży oczy. Wydaje mi się, że jest zadowolona, więc przy następnych odwiedzinach przynoszę jej mały witrażyk przedstawiający skrzydlatą postać w błękitnej sukience i zawieszam go na szybie okiennej. Pokój Lilianki ma okna na południowy zachód, słońce pięknie prześwieca kolorowe szkło i Lilianka nie może oczu oderwać od świetlistej sylwetki.

Bije brawo, bo pielęgniarki nauczyły ją, że w ten sposób może pokazywać swoje zadowolenie i radość.

Po paru dniach dowiaduję się, że nawet niemiłe i trochę bolesne zabiegi Lilianka znosi bez marudzenia i pochlipywania, odkąd ma na szybie swojego świetlistego Anioła Stróża.

Gdybym tylko wiedziała...

W połowie lata przestaję odwiedzać Liliankę. Mam nawrót choroby, gorączkuję, bolą mnie stawy i wszystkie kości, nie mogę chodzić. Idę do szpitala, a potem wyjeżdżam na rehabilitację, gdzie mnie naświetlają, masują, laserują i okładają borowiną.

Stać mnie tylko na dwunastodniowy turnus, ale i to drenuje mi portfel, więc po powrocie nie mam pieniędzy na taksówkę, żeby pojechać do mojej Lilianki. Dwa razy oglądam każdą złotówkę, zanim ją wydam, odliczam dni do następnej emerytury…

Jest połowa października. Martwię się, że tak długo nie widziałam swojej podopiecznej. Dzwonię do domu dziecka, ale nie mogę się dogadać, bo zmieniła się dyrekcja i połowa personelu medycznego. Przedstawiam się, mówię, że jestem wolontariuszką, pytam o Liliankę, ale odpowiadają jakoś zdawkowo, wyraźnie mnie zbywają.

– Trochę choruje – mówi wreszcie jakaś nowa siostra. – Ale u takich dzieci, to normalne.

– Ale konkretnie, co jej jest?– denerwuję się. – Przecież jak ją ostatnio widziałam, była zdrowa.

– Ona nigdy nie była zdrowa. Ma bardzo słabe serce. Nie wiedziała pani? – rozmówczyni odkłada słuchawkę.

Ledwo wytrzymuję do powrotu sąsiada, a potem proszę, żeby mnie zawiózł do tego domu dziecka. Niestety, nie może, jest umówiony w jakichś ważnych spawach. Obiecuje, że może jutro.

Następnego dnia też nie ma czasu. Dopiero w sobotę po południu wchodzę do pokoju Lilianki i od razu dostrzegam, że na szybie nie ma błękitnego aniołka. Jej Anioła Stróża.

Po prostu zasnęła

Nie ma także Lilianki.

Jej łóżko jest czysto i równo zasłane, stolik pusty, w uchylonej szafce nie ma maskotek, którymi się bawiłyśmy ani książeczek, które oglądałyśmy.

Przez uchylone drzwi zagląda znajoma salowa. Kiwa głową, że niestety… Ma łzy w oczach.

– Kiedy? – pytam.

– Przedwczoraj. Pani chyba wtedy dzwoniła do nas i pytała o Liliankę. To się stało krótko po pani telefonie, ze dwie, może trzy godziny po nim.

Kuśtykam do dyżurki pielęgniarek. Są tam dwie młode dziewczyny, których nigdy wcześniej nie widziałam.

– Dlaczego nikt mnie nie zawiadomił? – pytam.

Jedna z tych młodych zaczyna się nawet tłumaczyć…

– Ja mówiłam, żeby zatelefonowali, ale oddziałowa stwierdziła, że nie mają takiego obowiązku, a nawet prawa, bo pani nie jest nikim z rodziny.

– Była spokojna?

– Wie pani, że tak! Chciała tylko tego szklanego aniołka z okna, wyciągała ręce i wołała, żeby jej go dać. To zdjęłam i włożyłam jej w rękę. Z tym aniołkiem zasnęła. Już się nie obudziła. Chociaż tyle dobrego, że nie cierpiała.

– Nacierpiała się wcześniej dostatecznie – mówię, ale zaraz milknę, bo dusi mnie płacz.

Pytam jeszcze tylko o pogrzeb, kiedy, gdzie, i czy trzeba w czymś pomóc?

Nie trzeba. Mają swoje procedury, mają pracownika socjalnego, który się tym zajmuje, więc tylko, gdybym chciała się pożegnać, to dziewczynka jest w kaplicy.

– Ale trumna zamknięta – słyszę za plecami. – Nie będziemy otwierać. Przed pochówkiem też nie, ale będzie wystawiona na kwadrans.

Żyła i ja mogłam ją kochać

Cmentarz jest na drugim końcu miasta. Daleko, sama bym nie dojechała. Sąsiad, który widzi, jak przeżywam to, co się stało, przyrzeka na wszystkie świętości, że tym razem nie nawali. Zawiezie mnie tam, poczeka do końca uroczystości, a potem odwiezie z powrotem do domu.

Od dawna źle śpię, bolą mnie kości, kręgosłup, drętwieją ręce. Muszę brać proszki, smarować się maścią rozgrzewającą, żeby jakoś przetrwać do rana.

Jednak ta noc przynosi mi twardy sen, może dlatego, że wcześniej mocno się spłakałam i zmęczyłam.

Śni mi się Lilianka. Jest śliczna, uśmiechnięta, ma niebieską sukienkę i słodką buzię aniołka ze szkła.

Bardzo się cieszę, że tak ładnie i zdrowo wygląda. Wyraźnie wymawiając każde słowo, mówi:

– Ciociu, ty się o mnie nie martw! Mnie jest dobrze, biegam sobie, bawię się z innymi dziećmi, bo tu jest dużo dzieci i nie ma żadnych chorób. Tutaj wszyscy są zdrowi, ty też będziesz, kiedy przyjdziesz do nas…

Ten sen był krótki, chociaż spałam nieprzerwanie kilka godzin. Obudziłam się, kiedy słońce było już wysoko, a pod moimi oknami ulica żyła normalnym dniem.

Nie czułam smutku, choć przecież powinnam, bo odeszła dziewczynka, którą pokochałam całym sercem. Nie płakałam, bo uczepiłam się tego snu i uwierzyłam, że był prawdziwy.

– Kto wie, czy nie dostałam od niej znaku, że wcale nie odeszła na zawsze, że się spotkamy, i że wtedy będzie lepiej niż było? Gdybym mogła ją wziąć za rękę i pójść na długi spacer, gdybyśmy obie były zdrowe i silne, gdyby ona nie miała przeróżnych wad, a ja nie musiałabym przysiadać co kilka kroków i rozcierać drętwiejących nóg, gdyby… Byłoby pięknie!

– Kto tak urządził ten świat? – myślę. – Że każdy, nawet najmniejszy i najmniej znaczący ma kogoś albo coś do kochania? Że każdy musi poznać szczęście i cierpienie? Może miłość to największy prezent, jaki dostajemy? Nawet ci pokręceni, pokurczeni, niesprawni i, wydawałoby się, drugiej kategorii mają szanse na dotknięcie Nieba, tylko nie wszyscy to rozumieją?

Mała Lilianka nie minęła anonimowo. Chcę, żeby po niej został jakiś ślad, dlatego piszę ten list…

Maria

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama