Zacznę od tego, że to nie była wpadka, chciałam tej ciąży, ale zupełnie inaczej to sobie wyobrażałam. W dodatku trafił nam się wyjątkowo trudny egzemplarz. Tosia nie odstępuje mnie na krok, piszczy i drze się na cały dom, kiedy jej coś nie pasuje, czyli prawie bez przerwy. Już nie wytrzymuję. Nasze małżeństwo też nie.

Reklama

Macierzyństwo mnie niszczy

Najpierw ciąża, cukrzyca i uraz kręgosłupa. Potem koszmarny poród, rozerwane krocze i totalna załamka. Nie umiałam cieszyć się dzieckiem, kiedy sama ledwo żyłam. Jeszcze wtedy mąż mnie wspierał, ale ja miałam wszystko gdzieś. Nie chciało mi się nawet patrzeć na Tośkę. Chodziłam i robiłam wszystko jak automat. Bez uczuć.

W końcu ogarnęłam się na tyle, żeby wykrzesać z siebie jakąś sympatię do małej. Od początku była śliczna, taki słodki dzidziuś. Dzięki temu było mi łatwiej. Tłumaczyłam sobie, że wszystko się ułoży, bo mam taką piękną córeczkę. Tylko co z tego, jak sama się roztyłam, a przez rozwalony kręgosłup nie mogłam nawet nic ćwiczyć. Po prawdzie to ledwo się ruszałam, z każdym miesiącem coraz bardziej zmieniałam się w jakieś koszmarne monstrum. Znów się załamałam.

Wtedy też mąż zaczął się ode mnie odsuwać. Na domiar złego Tośka stała się nieznośna. Ciągle tylko piski i wrzaski, nic nie mogłam zrobić, odejść od niej na moment, bo te krzyki rozsadzały mi głowę. Zostałam uwiązana w domu, sama, brzydka, z rozhisteryzowanym dzieckiem. Mąż zaczął wracać do domu coraz później, a jak tylko przekraczał próg, zaczynała się awantura.

Tak jest do teraz. Siedzę w domu z dwulatką, która przez pół dnia wrzeszczy, a drugie pół robi mi na złość. Czasem nie mogę już na nią patrzeć. Płaczę i zamykam się przed nią w łazience. Z mężem albo nie gadamy, albo się kłócimy. I niestety, ale zwykle kłócimy się właśnie przez Tośkę. Ani chwili spokoju przy niej nie mamy, nawet zjeść normalnie się nie da. Tego napięcia nikt normalny długo by nie wytrzymał, zaczynamy wrzeszczeć na nią, na siebie... On w końcu ubiera się i wychodzi. Trochę się nie dziwię. Też chciałabym stąd uciec i nie wracać.

Zobacz także

Marianna

Jeśli chcesz się podzielić swoją historią, napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl. Czytamy wszystkie listy i zastrzegamy prawo do wyboru najciekawszych oraz do ich redagowania lub skracania.

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama