Reklama

Dotarłam do szkoły mojej córki parę minut przed szesnastą, tuż przed zamknięciem świetlicy. Byłam zmęczona po całym dniu spędzonym w urzędach, ale zadowolona, bo załatwiłam mnóstwo spraw na mieście. Zdyszana wbiegłam do świetlicy, trzymając w jednym ręku torbę z zakupami, a na drugiej mojego dziewięciomiesięcznego synka.

Reklama

Moja siedmioletnia córka siedziała przy stoliku i rysowała coś kredkami.

Obok niej siedział chłopiec w jej wieku

Zwróciłam na niego uwagę, gdyż sprawiał wrażenie zaniedbanego.

– Kim był ten chłopczyk obok ciebie? – zapytałam córkę w szatni.
– Patryk – odpowiedziała.
– Chodzi z tobą do klasy? – dopytywałam, bo nie kojarzyłam jego twarzy.

Nie wiem dlaczego, ale poruszył mnie widok tego chłopca. Wyglądał niby zwyczajnie, ale było w nim coś, co mnie zastanawiało. Miałam cały czas przed oczami jego zaciśnięte usta, gdy zaciekle zamalowywał coś na rysunku przed sobą. I oczy pełne złości, a przy tym smutku, gdy na chwilę podniósł na mnie wzrok.

– Nie, on jest z innej klasy, ale czasem bawi się ze mną na świetlicy, jak mamy przerwy – udzieliła mi informacji moja córka. – Ale go nie lubię – dodała.
– Dlaczego?
– Nie lubię chłopców – oznajmiła stanowczo moja mała pociecha, a ja uśmiechnęłam się do siebie.

No tak, ciekawe, co będzie mówić za kilka lub kilkanaście lat?

Następnego dnia, odbierając Kasię ze świetlicy, od razu poszukałam wzrokiem Patryka. Był w tej samej bluzie co dzień wcześniej i zdawało mi się, że miał jeszcze bardziej zacięty wyraz twarzy.

– Pani Krysiu – zagadnęłam opiekunkę na świetlicy. – Mogłabym dowiedzieć się, kim jest ten chłopczyk? Nie wiem czemu, ale jakoś zwrócił moją uwagę…
– A… Patryk… – opiekunka odwróciła się w jego stronę. – Czy coś się stało? Kasia się skarżyła?
– Nie… Nie… Kasia nic nie mówiła… – zaniepokoiłam się. – A dlaczego pani pyta? Coś się stało?
Proszę się nie martwić, Patryk czasem lubi dokuczać innym dzieciom. Ale to jest niegroźne. Po prostu w ten sposób chce zwrócić na siebie uwagę. Staramy się go pilnować, ale nie zawsze to się udaje przy tylu dzieciakach. To chłopiec z problemami. Rozumie pani, rodzina biedna, patologiczna. A on nie umie się w tym wszystkim odnaleźć i rozrabianiem odreagowuje stres. I, biedactwo, codziennie siedzi w świetlicy do samego zamknięcia. Sam jak palec.

Kiedy dwa tygodnie później dzieci z pierwszych klas wystawiały przedstawienie z okazji Dnia Matki, Patryk stał w tyle sceny w swojej wytartej bluzie.

Na tle innych, wystrojonych z tej okazji dzieciaków, wyglądał naprawdę biednie

Kiedy po przedstawieniu wszystkie dzieci zebrały się z rodzicami w świetlicy na poczęstunek, zauważyłam, że do Patryka nikt nie przyszedł. Siedział sam przy biurku opiekunki i obojętnie rysował coś w książce leżącej przed nim.

– Kasiu – zwróciłam się do mojej córki. – Może zaprosimy Patryka do naszego stolika?
– Po co? – zapytała.
– Zobacz, siedzi tam sam. Może mu smutno?

Odwróciła się i spojrzała na niego:

– Patryk! Chodź do nas! – krzyknęła niezbyt głośno.

Popatrzył na nią spod opadającej bezładnie grzywki i przecząco pokręcił głową.

– No chodź! Moja mama cię woła!

Uśmiechnęłam się do niego zachęcająco. A on z widoczną niechęcią podszedł w końcu do nas i stanął w milczeniu przy naszym stoliku.

– Przynieś sobie krzesełko i usiądź z nami – poprosiłam go. – Będzie nam miło.

Tak zaczęła się nasza znajomość z Patrykiem

Wtedy, po kilku chwilach przy naszym stoliku, zaczął w końcu rozmawiać z dzieciakami. Jednak „oswajanie” go trwało jeszcze długi czas. Ale też każdego dnia okazywało się, jakim jest fajnym i inteligentnym dzieciakiem, choć bardzo zagubionym w swoich emocjach. Musiał tylko poczuć się bezpiecznie, aby otworzyć się i zaufać.

Jego ojciec był alkoholikiem, pracował dorywczo na jakichś budowach. Matka pracowała jako sprzątaczka. Patryk miał też młodszą siostrę, która chodziła jeszcze do przedszkola.

Postanowiłam pomóc temu chłopcu. Zaczęło się od tego, że zaproponowałam pani w świetlicy zorganizowanie zbiórki pieniędzy na zakup ubrań i przyborów szkolnych dla niego.

– Proszę spojrzeć… – prosiłam. – Jak on się musi czuć, gdy wygląda zupełnie inaczej od innych dzieci…
– Droga pani, nie musi mnie pani przekonywać – odpowiedziała opiekunka. – Wiem, że jemu jest potrzebna pomoc. Tylko że… My już próbowaliśmy. Robiliśmy nawet składki, kupowaliśmy mu różne rzeczy. Ale za każdym razem jego matka zwracała je nam i mówiła, że nie potrzebuje jałmużny. Trudno jej przetłumaczyć, że to żadna jałmużna, tylko ludzka życzliwość. A ona ciągle swoje, że dopóki ma dwie ręce i zdrowie… Że tak nisko jeszcze nie upadła…

Przez kolejne dwa tygodnie układałam sobie wszystko w głowie

Wiedziałam już, co chcę zrobić, musiałam tylko dopracować szczegóły. Któregoś dnia umówiłam się z opiekunką ze świetlicy, że przyjdę przed jej zamknięciem.

Chciałam spotkać się z mamą Patryka. Siedziałam więc tamtego dnia i czekałam na nią, obserwując, jak moje dzieci bawią się z Patrykiem klockami. Od dnia, w którym było przedstawienie, Kasia spędzała na przerwach dużo czasu z Patrykiem i pewnego razu nawet mi oznajmiła:

– Lubię Patryka!

Siedziałam więc przy stoliku i czekałam. Aż nagle przyszła jego mama, ciągnąc za sobą czteroletnią dziewczynkę. Skoczyłam jak oparzona. Wyobrażałam sobie niepozorną zagubioną kobietę, a przede mną wyrosła wysoka, wyprostowana kobieta z podniesioną głową i donośnym, stanowczym głosem.

– Dzień dobry – przywitałam się z nią i przedstawiłam.
– Dzień dobry – odpowiedziała, podając mi rękę i patrząc pytająco prosto w oczy.

Miała mocny uścisk dłoni.

– Czekałam na panią, bo mam do pani sprawę – zaczęłam. – Chciałabym panią poprosić, aby Patryk mógł czasem po lekcjach pomagać w lekcjach mojej córce.
– Słucham? – zapytała zdziwiona.
– Pani syn jest bardzo zdolny i inteligentny, a przy tym niezwykle sympatyczny i moja córka go lubi. Kasia nie lubi szkoły, nie przykłada się do zajęć, a ja chciałabym to zmienić – uśmiechnęłam się niepewnie przy tym drobnym kłamstwie. – Patryk mógłby ją zachęcić swoją postawą.

Czułam się bardzo głupio, gdy mama Patryka patrzyła na mnie z niedowierzaniem. Zastanawiała się pewnie, czy przypadkiem nie pomyliłam dzieci i czy jestem zdrowa na umyśle.

Ale ważne dla mnie było, aby osiągnąć swój cel

– Oczywiście chciałabym rekompensować Patrykowi to, że zajmujemy mu czas – dodałam szybko, mając nadzieję, że wypadnie to bardzo naturalnie. – Myślałam o tym, że mogłabym mu od czasu do czasu dać jakiś prezent, oczywiście praktyczny, bo osobiście nie znoszę prezentów, które do niczego się nie przydają. Mam tu na myśli na przykład jakiś ciuszek do włożenia albo przybory szkolne. Coś, co i tak musi pani kupować. Chyba, że wolałaby pani, abyśmy się po prostu rozliczały jakoś gotówkowo…?

Cały czas dziwnie na mnie patrzyła, a ja czułam, że zaczynam plątać się w zeznaniach.

Jeśli chce się pani zastanowić, to, oczywiście, proszę. Ale proszę nie mówić „nie”… – jąkałam.
– Jak pani sobie to wyobraża? – zapytała nagle, a ja poczułam ulgę i mocniejsze bicie serca.

Przedstawiłam jej krok po kroku mój plan:

Jestem na urlopie wychowawczym, mogę więc odbierać dzieci ze szkoły. Jak będzie trzeba, na przykład gdy Kasia skończy wcześniej lekcje, to poczeka na świetlicy na Patryka i zabiorę ich oboje. Albo odbiorę najpierw Kasię, a potem przyjdziemy po Patryka. Mieszkamy niedaleko. W domu zjemy obiad. A potem dzieciaki będą się trochę uczyć, a trochę bawić. Będziemy też chodzić na plac zabaw. Kasia i Patryk są dużymi dziećmi, nie będzie to dla mnie kłopot, a córka będzie miała urocze towarzystwo do zabawy i ogromną mobilizację do nauki. Widziałam, jak Patryk odrabia lekcje na świetlicy, Kasia nie będzie chciała być gorsza, znam ją, jest piekielnie ambitna. A ja będę mogła spokojnie zajmować się moim małym brzdącem. A jak mój mąż wróci z pracy, będziemy odprowadzać Patryka do domu. Albo może pani sama go od nas odbierać – jak pani wygodniej. Będziemy umawiać się telefonicznie, może być dwa razy w tygodniu na początek, zobaczymy jak to wszystko… – gadałam jak nakręcona.

– Dobrze – przerwała mi nagle.

Prawie podskoczyłam do góry z radości, że mój plan się powiódł.

Od tego czasu minęło dwa i pół roku

W końcu moja Kasia podniosła bunt, że nie chce bawić się tylko z chłopakami, bo jest dziewczynką i ma koleżanki. Ale to już nie było konieczne, bo przez ten czas mama Patryka nauczyła się przyjmować pomoc.

Chociaż na początku w ogromnej tajemnicy przed nią robiliśmy składki wśród rodziców dzieci ze świetlicy i kupowaliśmy Patrykowi i jego siostrze jakieś rzeczy, raz jako prezent ode mnie, innym razem jako podarunek od któregoś z rodziców… Z czasem, stopniowo i delikatnie, robiliśmy to coraz bardziej jawnie. A ona w zamian odwdzięczała się pysznym ciastem lub dobrym słowem.

W tym czasie rozwiodła się też z mężem

I sama, cały czas z podniesionym czołem, zmagała się z życiem. Miło było pomagać i widzieć, jaką ta pomoc sprawia jej radość. A najpiękniejszym podziękowaniem było zobaczyć wystrojonego elegancko Patryka na akademii z okazji zakończenia roku szkolnego kilka lat później, gdy otrzymywał od dyrektorki szkoły wyróżnienie za wybitne wyniki w nauce i słyszeć z jego ust niepewne podziękowanie dla swojej mamy i dla nauczycieli…

I specjalne podziękowanie dla pani Ani, pani Małgosi, pani Krysi… I tu wymienił każdego z nas po imieniu, tych wszystkich, którzy przez ten czas wspierali go i pomagali mu. I trzymali mocno za niego kciuki.

– Dziękuję za wszystko. I moja mama też dziękuje – dodał, a ja poszukałam wzrokiem jego mamy, która stała z boku.

Widziałam łzy na jej policzkach. Pomachałam do niej ręką i otarłam swoje łzy. Byłam wzruszona i szczęśliwa, prawie tak samo, jak chwilę wcześniej, gdy mój Kasiulek odbierał nagrodę.

– Udały nam się te nasze dzieciaki – pomyślałam z matczyną satysfakcją.

Anna, lat 38

Czytaj także:

Reklama
  • „Byłam wściekła, kiedy moje emerytalne marzenia zamieniły się w niańczenie wnuków na pełen etat”
  • „Koleżanka zapłaciła mi bajońską sumę, żebym zaszła w ciążę z jej mężem i urodziła im dziecko, ale nie przewidziała jednego...”
  • „Nauczyciele na zdalnym nauczaniu przerzucili CAŁĄ robotę na rodziców. Niczego nie tłumaczyli, tylko wysyłali zadania. Zajmowało mi to cały dzień”
Reklama
Reklama
Reklama