Reklama

Ciąża Kasi, pilnej studentki anglistyki, zaskoczyła nas obie. Ją dlatego, że zostanie mamą, mnie, bo tak szybko stanę się babcią. Każda z nas na swój sposób czuła się skrzywdzona i uważała, że życie zbyt szybko obsadziło ją w nowej roli.

Reklama

Pogodzić się z tym pomógł nam Wojtek, mój mąż, powtarzający, że nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Dzięki niemu łatwiej też przyjęłam decyzję Kasi, że urodzi dziecko i sama je wychowa. Córka wspierana przez ojca szybko opracowała plan – przed rozwiązaniem zalicza na uczelni wszystko, co się da, a potem przyjeżdża do nas z małym. Spędza tu całe wakacje, w październiku wraca na uczelnię i maluch zaczyna przygodę ze żłobkiem. Mieszkają w akademiku, w specjalnym pokoju dla matek z dziećmi. My z mężem wpadamy raz na tydzień, by mogła w spokoju się uczyć.

Serce mi się krajało, kiedy stamtąd odjeżdżaliśmy

Owszem, plan był fajny, ale zastanawiałam się, jak długo Kasia tak da radę. Nauka, samotna opieka nad małym dzieckiem, przecież to wyczerpujące. Dlatego próbowałam ją przekonać, by wzięła urlop dziekański, a na studia wróciła, za rok, dwa, gdy malec podrośnie. Ale tatuś był po jej stronie i oboje powtarzali, że dziecko stanie się dodatkową motywacją do pracy i nauki.

Dlatego na początku października wypakowany po brzegi rodzinny van zaparkował pod akademikiem na warszawskiej Pradze. Tu na czwartym piętrze bez windy oczekiwał nas mały pokoik. Na szczęście z własną mikrokuchenką i łazienką.
– Kasiu, jesteś pewna, że tego chcesz? – zapytałam, gdy zobaczyłam, w jakich warunkach będą mieszkać.
– Tak, poradzę sobie – odpowiedziała.

Ucałowaliśmy córkę i zeszliśmy do samochodu.
– Jest dorosła, uszanuj jej decyzję – Wojtek wcale mnie nie pocieszył.
– Jaka tam dorosła. Ma raptem dwadzieścia jeden lat – westchnęłam.

Jednak nie było tak różowo

Na początku szło nieźle, mały przyzwyczaił się do żłobka, Kasia biegała na zajęcia, nawet udzielała korepetycji. My na zmianę kursowaliśmy do Warszawy z torbami wypełnionymi przysmakami. Tylko za każdym razem, gdy widziałam córkę, była szczuplejsza i mocniej wkurzona. Serce matki czuło, że wcale nie jest tak dobrze, jak zapewniała. Strasznie się o nią martwiłam. W dodatku w styczniu Misio się rozchorował. Natychmiast tam pojechałam. Dzięki temu córka mogła iść na zajęcia i uczyć się w jakimś spokojnym miejscu. Bo w tym małym pokoju, przy chorym dziecku, po prostu się nie dało.

Zauważyłam, że Kasia bez powodu się złości i płacze. Chociaż na nic się nie skarżyła, widziałam, że jest na skraju wytrzymałości. Zadzwoniłam do męża.

– Wojtuś, nie ma innego wyjścia. Jeszcze Kasia jakąś depresję złapie. Musimy działać, trzeba jej pomóc. Zabieramy Michasia!
Mąż chwilę się zastanawiał.
– Aśka, na pewno? Może to jakoś przeczekać, mały wyzdrowieje, Kasia się uspokoi… Takie rozdzielenie dziecka i matki nie jest zbyt dobre, późniejsze relacje… – chciał coś jeszcze dodać, ale mu przerwałam:
– Daj spokój, nie powtarzaj mi tu jakichś odkryć z telewizji. Jakie rozłączenie? Kasia będzie wpadać na weekendy. Nie jesteśmy obcymi ludźmi, po urodzeniu Michaś mieszkał z nami pięć miesięcy.
– Dobrze, porozmawiaj z nią, a ja w domu wszystko przygotuję.

To mnie przerosło

– Kasiu, oddaj go nam. I tak już nie karmisz piersią, z tych nerwów nie masz pokarmu – powiedziałam prosto z mostu. – Przegadaliśmy sprawę z ojcem, nie możemy patrzeć, jak się męczysz. Ojciec zajmie się sklepem, a ja zaopiekuję się Michasiem. U nas będzie mu lepiej, świeże powietrze, warzywa z ogrodu i zakochani bez pamięci dziadkowie.

Ulga, jaką ujrzałam w oczach córki, była niewyobrażalna. Rozpłakała się.
– Nie miałam pojęcia, że będzie tak ciężko. Naprawdę nie jestem złą matką, ale to mnie przerosło. Po prostu…
– Wiem, kochanie, wiem – pogłaskałam ją po głowie. – Na szczęście masz nas, damy sobie radę.

Dawaliśmy mu mnóstwo miłości

I tak Michałek zamieszkał z nami. Miałam wrażenie, że wcale nie tęsknił za Kasią, a wręcz przeciwnie, u nas się uspokoił. Grzecznie spał, jadł. A my nosiliśmy go na rękach, przytulaliśmy, śpiewaliśmy. Bez problemu zrywaliśmy się w nocy, bardzo często chodziliśmy na spacery. Oczywiście słyszałam od koleżanek, że nie powinnam wyręczać Kasi w wychowaniu jej dziecka, ale co one tam wiedziały. Za Kasię, naszą ukochaną jedynaczkę, życie byśmy oddali, a co dopiero kawałeczek tego życia.

Powtarzały też coś o fatalnych skutkach rozłąki dziecka z matką, ale pewnie dotyczyło to jakichś patologii. Od nas Michaś dostawał tyle miłości i czułości, ile z pewnością nie dałaby mu przemęczona Kasia.

Zresztą, uspokajałam siebie, jest zbyt mały, by pamiętać te kilka miesięcy bez mamy, tym bardziej że Kasia w każdy piątek wieczorem meldowała się w domu.
W maju przed pierwszymi urodzinami Michałka córka obroniła licencjat na piątkę i otrzymała propozycję kontynuowania studiów na uczelni w Anglii.
– Co mam robić? Mamo, powiedz, jechać? Zostać, wziąć Michałka do Warszawy i iść do pracy? – pytała.

Skończ, co zaczęłaś, jedź!

Studia za granicą, w dodatku opłacone przez uczelnię. Takiej szansy nie można było zaprzepaścić!
– Jedź! Zasłużyłaś! – powiedziałam. – Mały dobrze się u nas czuje, rośnie jak na drożdżach. Może już tam zostaniesz? Ściągniesz do siebie Michasia. Zapewnisz wam lepszą przyszłość – stwierdziłam i pomyślałam z radością, że dzięki temu wnuczek będzie z nami o rok dłużej. Bardzo się nim związaliśmy.
– Ale już teraz widuję się z nim raz w tygodniu, a potem będę raz na pół roku!
– Jest Skype, będziemy kręcić filmiki, wszystko ci będę opowiadać – obiecałam.

Kasia pojechała. Michaś każdego dnia uczył się czegoś nowego, czymś nas zaskakiwał, wzruszał, rozśmieszał. I jak obiecałam, nagrywałam filmiki, robiłam zapiski, zdjęcia, prawie codziennie rozmawiałyśmy przez telefon. Kasia cieszyła się postępami Michałka, studiami. Jednak czasami płakała z tęsknoty za synkiem. Jasne, czułam podobnie do niej, ale tłumaczyłam, że dokonała właściwego wyboru. Dlatego kiedy zaproponowano jej kolejny rok nauki w Londynie, namawiałam, by została. Puchłam z dumy, opowiadając sąsiadkom, jaką mam zdolną i pracowitą córkę.

Śmiałam się też, gdy Misio do mnie wołał „mama”, a do Wojtka „tata”. I wolał nasze kolana niż własnej matki, ilekroć ta wpadała do Polski…

My tu sobie poradzimy

Tak minął drugi rok jej pobytu w Londynie. Michałek skończył trzy lata. Wyrósł na rezolutnego chłopczyka. Pewnie trochę zbyt rozpieszczonego, ale niczego nie umieliśmy mu odmówić, a zwłaszcza nie potrafił tego zrobić Wojtek. On poza wnukiem świata nie widział. Kasia miała niedługo wracać do Polski. Radość z jej powrotu przysłaniał smutek, że trzeba będzie rozstać się z wnuczkiem.

A jednak wkrótce okazało się, że córka dostała tam pracę ze świetną pensją. No i dobrze, uznałam, zapiszemy Michałka u nas do przedszkola, a potem do szkoły. Niech Kasia siedzi w Anglii, a my tu sobie sami poradzimy.

A to łobuz!

Tylko że zdarzyło się coś, co zmusiło mnie do zmiany myślenia. Któregoś dnia mąż pojechał po towar do hurtowni, ja zastąpiłam go w sklepie. Mały spał w wózku na zapleczu. Jednym z klientów był Olek, dziesięciolatek, syn sąsiadów. Wydałam mu resztę z pięćdziesięciu złotych i zajęłam się kolejną osobą.

Nagle usłyszałam jego krzyk z podwórza.
– Odczep się ode mnie! Nic ci nie dam!
A potem wołanie jakiejś kobiety.
– Zostaw go! Zaraz zawołam policję!
Wybiegłam przed sklep, obok Olka stała starsza sąsiadka.
– Tamten łobuz – wskazała ręką na chłopka, który szybko się oddalał – chciał temu małemu pieniądze zabrać.
– Zna go pani? – zainteresowałam się.
– Trzeba rodziców poinformować.
– Nie znam, ale tym rodzicom lanie się należy, że nie go pilnują! – mówiła wzburzonym głosem sąsiadka.

Rzeczywiście, myślałam podobnie. No jak można wychować takiego przestępcę? Czym ci rodzice się zajmują? Pewnie to jakiś margines społeczny, alkoholicy, szybko osądziłam ich w myślach.

Opowieść starszej pani bardzo mnie poruszyła

Minęło kilka dni. Ponownie zastąpiłam męża. Nagle klientce, starszej pani, zrobiło się słabo. Zaprowadziłam ją na zaplecze. Okazało się, że spadł jej cukier, dlatego szybko nakarmiłam ją ciastem, zrobiłam herbatę.
– To synek? – zapytała po chwili, wskazując na kręcącego się Michałka.
– Nie, wnusio. Ma już trzy lata. Niezły łobuziak z niego – roześmiałam się.
– Oj, to tak jak mój wnuk – odpowiedziała.

Myśląc, że żartuje, zapytałam:
– A w jakim wieku ma pani tego łobuziaka?
– Wiktor ma trzynaście lat – stwierdziła.
– Właśnie wracam ze szkoły, rozmawiałam z dyrektorką, wcześniej byłam na policji… Wagaruje, bije się z kolegami, a nawet wymusza pieniądze od innych…
Zrobiło mi się zimno. Prawdopodobnie to jej Wiktor chciał zabrać pieniądze od Olka.

– Czemu pani się tym zajmuje? Rodzice powinni się za niego tłumaczyć – wypaliłam.
– Jego rodzice od wielu lat są za granicą. Zostawili go u mnie, gdy miał trzy miesiące. Wychowują go przez Skype’a, telefony. Tylko jakie to wychowanie? Brak im zwykłej codzienności. Zajmuję się nim najlepiej, jak potrafię. Daję mu tyle serca, a on… on jest coraz gorszy. Nie chce ze mną rozmawiać, brzydko się odzywa. Jeszcze żeby mu czegoś brakowało. A skąd! Wiktor ma wszystko, o czym zamarzy. No ale ja jestem bezradna. Syn dał pieniądze na prywatnego psychologa. Jednak wnuczek ani myśli tam chodzić. Za chwilę to nie psycholog będzie potrzebny, a adwokat. O takich jak mój wnuczek mówi się „eurosierota”. Boże, przepraszam, po co ja to pani opowiadam – zreflektowała się.
– Każdy ma swoje kłopoty, na cóż pani moje… – wstała powoli z krzesła. – Dziękuję za okazane serce. Do widzenia!

Znowu poczułam chłód. Więc nie trzeba patologii, jak wcześniej myślałam o tym chłopaku, a wystarczy po prostu brak rodziców, żeby dziecko zeszło na złą drogę. Czy to możliwe, że kiedyś mój Michaś stanie się taki? Bo wychowywany jest przez dziadków?

Spojrzałam na wnusia, był słodki. Nie, nie! Odgoniłam od siebie te paskudne myśli. Nie mogę zadręczać się czymś, co mnie nie dotyczy… Tylko czy na pewno?

Muszą być razem, a my tylko będziemy pomagać

Cały tydzień się tym gryzłam. I córkę, i wnuka kochałam najbardziej na świecie. Chciałam im pomóc, nawet kosztem swoich planów. A co, jeśli ta moja pomoc przyniesie więcej szkody niż pożytku? Kasia z dobrą pracą, dochodami nie dogada się za kilka lat z Michałkiem? Wnuczek będzie miał pretensje do matki, że go zostawiła? Albo do mnie, że nie daj Boże, ma jakieś problemy psychiczne? Tyle się teraz mówiło o depresji wśród młodzieży.

Mężowi nic nie wspominałam o tych przemyśleniach, ale sam się zorientował, że coś mnie dręczy. A gdy skończyłam mówić, minę miał nietęgą.
– Przesadzasz. U nas na pewno będzie inaczej – zapewnił, choć bez przekonania.
– Nie wiem. Tak samo jak ty chciałabym, by Michałek został u nas, ale wydaje mi się, że dla jego dobra, i Kasi, powinni jak najszybciej zamieszkać razem. My oczywiście dalej będziemy pomagać.
Długo zbierałam się, by odbyć rozmowę z córką. Szukałam właściwych słów, argumentów. Obawiałam się jej reakcji. Słusznie, jak się potem okazało.

Przecież mamy mądrą córkę

– Zwariowałaś? – rzuciła, kiedy wszystko jej opowiedziałam. – Najpierw sama namawiasz mnie na studia i pracę w Anglii. Nie, ty wręcz każesz mi tu zostawać, gadasz, że dzięki temu zapewnię nam lepszą przyszłość! A teraz, po tym jak jakiś zdeprawowany dzieciak próbował od kogoś wymusić kasę, chcesz, bym wracała? – złościła się.
– Nie musisz wracać, możesz zabrać małego do siebie – odważyłam się zaproponować. – Kasiu, ja rozmawiałam z babcią tego chłopaka, ona jest bezradna. Tak, ja cię namawiałam, jednak myliłam się. Sukcesy, praca są ważne, ale dziecko jest ważniejsze. Już i tak tyle straciłaś z jego dzieciństwa…

Córka rozłączyła się. Rozumiałam ją i czułam się winna. Wojtek mnie pocieszał, że przecież chciałam, chcieliśmy dobrze. Powtarzał, że mamy mądrą córeczkę, jak się zastanowi, to zrozumie. Kasia nie kontaktowała się z nami przez tydzień. Aż w końcu…

Kasia znalazła całkiem niezłe rozwiązanie

– Przemyślałam sprawę. Masz, niestety, rację. Dawno już czułam, że z tego naszego rozdzielenia w przyszłości mogą być kłopoty, tylko odpychałam od siebie te myśli. Gdybym się nimi zajęła, musiałabym podejmować inne decyzje, a bardzo tego nie chciałam – wyznała. – Dlatego zrobimy tak… Ogarnę się tu z większym mieszkaniem i za trzy miesiące przyjedziesz do mnie z Miśkiem, dobrze? Pobędziesz pół roku, może trochę więcej, aż mały się przyzwyczai i poślę go do przedszkola.
– Nie znam angielskiego – zaprotestowałam.
– Mamo, przecież będziesz miała nauczycielkę i tlumaczkę w domu – roześmiała się Kasia. – Na pewno dasz radę, masz dopiero czterdzieści osiem lat.
Nie mogło być innej decyzji. Po długiej rozmowie z mężem zdecydowaliśmy, że trzeba jechać. No bo kto jej pomoże, jak nie my?

Karolina

Przeczytaj:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama