„Maluch twierdził, że dokuczają mu, bo nie ma ojca i nikt go nie broni. Zostałem więc jego przyszywanym tatą”
Sam nie wiem, dlaczego zgodziłem się na ten głupi pomysł Mikołaja. Po prostu zrobiło mi się żal chłopaka i chciałem mu jakoś pomóc. Liczyłem przy tym na to, że to nie będzie miało żadnych konsekwencji.
- redakcja mamotoja.pl
Od początku miałem jakieś złe przeczucia związane z tym chłopakiem. Na ramię miał zarzucony plecak, kręcił się koło mojego skupu złomu i coś kombinował. To podchodził, to odchodził, wciąż zerkając, czy go obserwuję. Byłem prawie pewien, że chce mi coś ukraść, żeby sprzedać na innym skupie. Dlatego kiedy zobaczyłem go po raz kolejny koło bramy, huknąłem na niego:
– A co ty się tutaj tak kręcisz jak smród po gaciach?!
– Co, nie mogę? – odparł bezczelnie.
– Nie. Ja już widzę, co ci z oczu patrzy.
– No co?! Złomu chcę trochę sprzedać.
– Sprzedać? – uśmiechnąłem się kpiąco. – Akurat chcesz coś sprzedać...
– Pewnie, że chcę – sięgnął do plecaka i wyciągnął stamtąd stary czajnik. – O, to.
Zaskoczył mnie tym czajnikiem i trochę mi było głupio, że go posądziłem
– A ile ty masz lat? – zapytałem.
– Prawie osiem.
– Czyli siedem. Ale chyba zrozumiesz, jak ci powiem, że nie ma takiej opcji, żebym coś od ciebie kupił. Za mały jesteś. A jak chcesz sprzedać czajnik, to przyjdź z ojcem.
– Ja nie mam ojca – wbił spojrzenie w ziemię, a mnie zrobiło się go żal.
– Aha... No to przyjdź z mamą, bo od ciebie nie mogę kupić. Takie prawo.
– Nawet głupiego czajnika pan nie może?
Nie powinienem się uginać. Może gdybym tego nie zrobił, to ten malec więcej by się tu nie pojawił. Ale on spojrzał na mnie jakoś tak błagalnie, że kupiłem ten czajnik. W dodatku dałem mu za niego trzy złote, choć faktycznie był wart najwyżej dwa. Strasznie był zadowolony z tego zarobku. Następnego dnia pojawił się z... kołem samochodowym.
– Weźmie pan? – kopnął nogą dętkę.
– Nie. Ten czajnik to był wyjątek. A tak w ogóle to cię nie znam...
– Mikołaj jestem – wyciągnął rękę.
– Posłuchaj, Mikołaj. Jak nie wiem, czy coś nie jest kradzione, to muszę spisać dane sprzedającego z dowodu osobistego.
– Proszę – wyciągnął legitymację.
– Z do–wo–du! – przesylabizowałem, żeby mnie zrozumiał. – Dorośli mają dowody, a takie dzieci jak ty – tylko legitymację. Dlatego nie mogę kupić tego koła.
– Ale ja go nie ukradłem. Dał mi je taki pan, co na końcu ulicy ma warsztat samochodowy.
– Pan Ordyński? – upewniłem się.
– Tak po prostu ci je dał?
– No... trochę go musiałem poprosić. Ale w końcu dał.
– A mnie się zdaję, że mu je podprowadziłeś. Zmykaj z tym szybko zanim zadzwonię na policję...
– Ale dlaczego?! Ja nic złego nie zrobiłem
– Zmykaj, powiedziałem! I oddaj to koło właścicielowi.
Chłopak zmył się jak niepyszny
Chciał się pozbyć koła zaraz za bramą, zostawiając je pod furtką sąsiadowi, ale jak mu pogroziłem palcem, wziął je z powrotem i zaczął toczyć do warsztatu samochodowego na końcu ulicy. Nie wszedł jednak do środka, położył koło furtki i wziął nogi za pas. Byłem pewien, że go więcej nie zobaczę.
Tymczasem już następnego dnia przyszedł do mnie z reklamówką pełną aluminiowych puszek, głównie po piwie.
– Sam nazbierałem! – zapewnił mnie.
– Nie interesuje mnie to – odburknąłem. – Nie będę od ciebie nic kupował.
– Ale dlaczego pan taki jest? – spojrzał na mnie płaczliwie. – Ja uczciwie chcę zarobić, żeby pomóc mamie, bo ona ma małą pensję, a pan taki jest.
– Uczciwie, powiadasz? – spojrzałem na niego zły. – No dobrze, przekonajmy się, czy aby na pewno uczciwie.
Było wczesne popołudnie i chwilowo nie miałem ruchu w skupie. Dlatego mogłem go spokojnie zamknąć na kilka minut. Założyłem kłódkę na bramę, wziąłem malca za rękę i poszedłem z nim w kierunku warsztatu samochodowego. Chyba domyślił się, co chcę zrobić, bo patrzył na mnie z niepokojem a nawet miałem wrażenie, że chce wyrwać swoją rękę z mojej dłoni.
Dlatego chwyciłem go mocniej, aż syknął z bólu. Ale ja nie rozluźniałem uścisku...
Po chwili byliśmy już w warsztacie pana Ordyńskiego
Zobaczyłem go, jak stał przy jednym z aut i zamachałem do niego ręką. Podszedł do mnie, przywitał się i dopiero zobaczył malca.
– A ty tu czego znowu? Więcej kół nie dostaniesz! – pan Ordyński warknął na Mikołaja.
– Dał mu pan koło? – zdziwiłem się.
– No dałem. Mówił, że do pana na złom ma oddać. Ale potem znalazłem je pod bramą.
– I widzi pan?! – malec spojrzał na mnie tryumfująco. – Mówiłem, że nie ukradłem! – odwrócił się do Ordyńskiego. – A u pana to zostawiłem pod bramą, bo mi wstyd było, że tyle prosiłem i muszę oddać...
– Bardzo pana przepraszam, myślałem, że on to panu podprowadził – pociągnąłem Mikołaja za łokieć do wyjścia.
– Ej, to mnie powinien pan przeprosić! – obruszył się malec.
– Nic nie szkodzi – powiedział Ordyński. – Ale to co, weźmiecie z powrotem to koło? Bo mnie ono do niczego nie jest potrzebne. Szczerze mówiąc, to nawet się ucieszyłem, że ktoś je w końcu zabierze.
Zabraliśmy koło na mój skup złomu. Malec był bardzo zadowolony, choć rozczarował się, gdy zobaczył, ile mu mogę za to koło zapłacić. Oceniał pewnie, że jak takie duże i ciężkie to dostanie za nie spore pieniądze. Ale to była zwykła stal, która warta jest grosze. Niewiele mniej zapłaciłem mu za przyniesione puszki.
To spowodowało, że Mikołaj zainteresował się bardzo tym, co warto przynieść, bo dużo kosztuje
Wyjaśniłem mu to, ale na koniec się zastrzegłem:
– Posłuchaj. Ja naprawdę nie powinienem nic od ciebie brać. Tak, wiem, nie ukradłeś, nazbierałeś, i chwała ci za to. Jak za jakiś czas, gdy skończysz choć trzynaście lat i będziesz chciał mi coś przynosić, to proszę bardzo. Ale tak, to musiałbyś przyjść ze swoją mamą. Inaczej nici z interesu. I uwierz. To nie zależy ode mnie. Takie jest prawo.
Mikołaj nie był przekonany, że to kwestia prawa a nie moich nieuzasadnionych podejrzeń wobec niego. Chyba jednak zrozumiał, że już niczego więcej nie wezmę od niego samego. Nie widziałem go trzy dni. W końcu przyszedł z wielką torbą pełną puszek i siatką kabli miedzianych. Towarzyszyła mu szczupła blondynka o smutnym, łagodnym uśmiechu.
– To moja mama – przedstawił mi ją Mikołaj, ale zanim zdążyłem podać jej rękę, zapytał konkretnie. – Ile pan za to da?
– Kładź na wagę... Puszki są warte piętnaście złotych... a kable pięćdziesiąt siedem...
– Ale jak to?! – obruszył się. – Kilo miedzi ma pan za piętnaście złotych. Ja umiem liczyć, a tu jest prawie siedem kilo...
– Z izolacją. A ja nie potrzebuję izolacji. Tak jak nie potrzebuję tej pralki – pokazałem mu na stojący obok sprzęt – za którą w całości płacę dużo mniej niż są warte poszczególne części. Tylko trzeba się napracować, żeby je wydłubać. Tak że jakbyś przyniósł bez izolacji, to byś dostał pewnie jakieś dwie dychy więcej.
– To ja ją zdejmę! – rzucił z zapałem. – Da mi pan jakieś narzędzia?
Spojrzałem pytająco na blondynkę, a ona kiwnęła potakująco głową
Dałem Mikołajowi narzędzia i pokazałem, jak najlepiej zabrać się do roboty. Kiedy chłopak pozbawiał kable izolacji, porozmawiałem chwilę z jego mamą, która przedstawiła mi się jako Danuta Stąporek. Była pielęgniarką, od kilku lat samotnie wychowywała Mikołaja, bo jego ojciec któregoś dnia wyjechał do Anglii i wkrótce przysłał kartkę, żeby go nie szukali bo postanowił sobie na nowo ułożyć życie.
Ale pani Danuta nie żaliła się na swój los, raczej była dumna z Mikołaja. Chwaliła syna za to, że nie ma postawy roszczeniowej, tylko stara się jej jak najwięcej pomóc i chce zarabiać, mimo swojego wieku. Zapytała też, czy nie miałbym nic przeciwko temu, żeby czasem mi coś jednak przyniósł do sprzedania. A może mógłby coś sobie rozebrać i dorobić kilka złotych? Szczerze mówiąc, nie bardzo mi się to uśmiechało.
Musiałbym uważać na Mikołaja, żeby mu się nie stała krzywda
Ale pani Danuta tak ładnie prosiła... Dlatego postanowiłem zrobić tylko drobne ograniczenie w postaci tego, że chłopiec nie mógł być u mnie częściej niż raz w tygodniu przez kilka godzin. Przystała na to i powiedziała, że to pewnie będą piątki, bo wtedy zwykle ma popołudniu dyżur w szpitalu.
Zrozumiałem, że potraktowała mnie trochę jak opiekunkę do dziecka. Nawet mi to pochlebiło, bo znaczyło, że wzbudziłem jej zaufanie. Albo nie miała wyjścia, bo nikt inny nie mógł jej pomóc. Mikołaj odtąd bywał u mnie w piątkowe popołudnia. Przynosił trochę rzeczy do sprzedania, puszek i innych drobiazgów, które udało mu się gdzieś znaleźć. A ja zostawiałem mu różne proste sprzęty do rozebrania. Czynił to z zapałem i sumiennie.
Dlatego zwykle wychodził ode z co najmniej pięćdziesięcioma złotymi, a niekiedy nawet ze stówą
Był z tego bardzo dumny. Ale któregoś dnia wrócił po kwadransie z płaczem. Napadli go na sąsiedniej ulicy i zabrali pieniądze. Mikołaj znał napastników, którzy byli od niego starsi ledwie o rok. Niepotrzebnie im się pochwalił zarobionymi pieniędzmi.
– To wszystko przez to, że ja nie mam taty – wyłkał Mikołaj. – Jakbym miał tatę, to oni by mi nic nie zrobili.
– Nieprawda. Tacy jak oni nie boją się czyichś ojców. Musisz po prostu nie chwalić się nikomu więcej tymi zarobkami. A po pieniądze dla ciebie niech przychodzi co jakiś czas twoja mama, będę je dla niej odkładał.
– To nic nie da i tak mnie pobiją. Zapowiedzieli, że mam im co tydzień oddawać wszystko, bo jak nie, to mi zęby wybiją – z trudem powstrzymywał łzy. – Jakbym miał tatę, to by było co innego... A może pan zostanie moim tatą?
– Mikołaj, daj spokój. Jesteś dużym chłopcem, wiesz, że to się nie da ot tak, po prostu.
– Dlaczego? Ja wiem, że pan nie jest moim prawdziwym tatą, ale mógłby pan zostać takim... drugim tatą.
– Nie da się. Najpierw bym musiał związać się z twoją mamą, pewnie ożenić się z nią, żeby cię adoptować... Sam nie wiem dokładnie, co zrobić.
– A nie mógłby pan poudawać? Ja bym im tylko powiedział, że pan jest moim tatą... Znaczy, że pan będzie, bo się panu podoba moja mama. Dobra?
Sam nie wiem, dlaczego zgodziłem się na ten głupi pomysł Mikołaja
Po prostu zrobiło mi się żal chłopaka i chciałem mu jakoś pomóc. Liczyłem przy tym na to, że to nie będzie miało żadnych konsekwencji. Początkowo nawet tak to wyglądało. Przespacerowałem się z nim parę razy po osiedlu, żeby zobaczyli nas jego oprawcy.
Jednak i tak powiedziałem, że na razie nie dam mu pieniędzy do ręki i kazałem, żeby po jego wypłatę przychodziła matka. Zgodził się na to chętnie. Dopiero potem zrozumiałem, że dzięki jej odwiedzinom uwiarygadniam fakt, iż będę jego tatusiem. Mikołaj zaczynał być coraz sprawniejszy w rozbieraniu różnych sprzętów i widać, że miał do tego smykałkę. Dlatego zaprzestał zbierania złomu, przynosząc co najwyżej coś, co mógł sobie rozebrać.
Pilnował też różnych moich „dostawców”, którzy rekrutowali się najczęściej z bezdomnych alkoholików. Czasem niektórzy z nich przynosili coś do mnie w kilku, żeby zrobić sztuczny tłok i zwinąć trochę metalu i sprzedać na innym skupie. Mikołaj ostrzegał mnie o tym, a jak jeden z nich chciał mu się kiedyś „odwdzięczyć” za to szturchańcem, tak się na niego wydarł, że „dostawca” czym prędzej się zmył.
– Nie boisz się go? – zapytałem.
– Przy panu nie boję się nikogo – uśmiechnął się, a ja poczułem, jak moje serce roztapia się jak wosk.
Od tego dnia zauważyłem, że tacy cwaniacy zaczęli omijać dni, w których pracował mój przybrany syn.
A ja bardzo się do niego przyzwyczaiłem i polubiłem go
Nawet zastanawiałem się, jak jeszcze mogę mu pomóc, ale wtedy zamiast Mikołaja zjawiła się, wściekła jak osa, jego mama.
– Tego się po panu nie spodziewałam!
– Czego? – spojrzałem na nią zdziwiony.
– Tego, że z pana erotoman gawędziarz.
– Ja?!
– A kto opowiada wszystkim, że jesteśmy kochankami i że się wkrótce pan do mnie wprowadzi? Już wszystkie sąsiadki o tym plotkują!
– Ale to nie tak...
– To, że jestem samotną matką, która ledwo wiąże koniec z końcem, to jeszcze nie znaczy, że zaraz polecę na bogatego właściciela skupu złomu. Jak pan mógł tak w ogóle pomyśleć?!
– Proszę mi pozwolić wytłumaczyć...
– Tu nie ma nic do tłumaczenia! Więcej nie pozwolę tu Mikołajowi przychodzić! – odwróciła się na pięcie i odeszła.
Nie miałem do niej pretensji. Zrozumiałem, że nasz fortel, mający dać poczucie bezpieczeństwa Mikołajowi, obrócił się przeciwko jego matce, którą sąsiadki wzięły na języki.
Mikołaja nie widziałem przez kilka miesięcy
Było mi z tego powodu przykro, ale z drugiej strony uważałem, że to dobrze, że tak słucha się matki i nie przychodzi bez pozwolenia. I dlatego kiedy w końcu zobaczyłem go u siebie w skupie, trochę wbrew sobie, warknąłem na niego.
– Przecież matka zabroniła ci tu przychodzić.
– Ten jeden raz mi pozwoliła.
– Jeden raz? Dlaczego jeden raz?
– Wyjeżdżamy z Polski. Do Anglii. Do taty – powiedział to tak smutno, że aż spojrzałem na niego ze zdziwieniem.
– Nie cieszysz się? Chciałeś mieć tatę.
– No, chciałem. Ale ja go nie znam. Zostawił nas jak miałem rok. Teraz gadałem z nim przez telefon. I wie pan co, nie lubię go. Jest taki niesympatyczny.
– Pierwsze koty za płoty – poczochrałem jego czuprynę. – Przecież my też nie od razu się polubiliśmy.
– Ja polubiłem pana od razu... a jego nie. Tyle lat go nie było, zadzwonił i już chce, żebyśmy do niego jechali.
– Twoja mama też pewnie tego chce.
– Tak. Załatwił jej pracę. No i ją przeprosił i w ogóle powiedział, że chce zacząć od nowa. No i mama też chce. Ale ja nie.
– Dlaczego?
– Mówiłem, nie lubię go.
– No tak... – nie bardzo wiedziałem, jak mam chłopaka pocieszyć. – Mam twoją ostatnią wypłatę – sięgnąłem do portfela. – Trochę u mnie przeleżała, to ci z procentami wypłacę – podałem mu dwa stuzłotowe banknoty.
– Dziękuję – schował pieniądze do kieszeni. – To... do widzenia.
– Do widzenia.
Czułem, że ma ochotę coś jeszcze powiedzieć, tylko nie wie, jak to wyrazić
– Coś jeszcze? – zapytałem.
– Tak. Był pan fajnym udawanym tatą. Wszyscy mi pana zazdrościli.
– Idź już – poprosiłem ze ściśnięty gardłem.
Mikołaj odszedł i już go więcej nie widziałem. Trochę potem żałowałem, że mu nie powiedziałem, że gdyby był moim synem, też wszyscy by mi na pewno go zazdrościli. Ale po jego oświadczeniu żaden dłuższy tekst nie przeszedłby mi przez gardło. Po prostu rozpłakałbym się. A to nie byłoby dobre dla tego chłopaka. Bo mógłby pomyśleć, że nie powinien wyjeżdżać, mógłby sprzeciwiać się matce. A tego nie chciałem. Bo przecież nie był moim synem. Niestety.
Zbigniew, lat 37
Czytaj także:
- „Córka zapragnęła mieć rodzeństwo, bo wszystkie jej koleżanki miały. To ona nas zmusiła, żebyśmy mieli drugie dziecko”
- „Nikoś urodził się w 26. tygodniu ciąży. Lekarze zapytali, czy chcemy go ratować. Jak matka może podjąć taką decyzję?”
- „Mąż co miesiąc pytał ją, czy jest już w ciąży. Traktował jak wybrakowany towar. To było upokarzające i bolesne”