Reklama

Gdy miałam trzydzieści kilka lat, myśl o starzeniu mnie paraliżowała. Siedziałam w domu z dwójką małych dzieci i miałam dużo czasu na doszukiwanie się kolejnych zmarszczek i siwych włosów. Myśl o kolejnym krzyżyku przyprawiała mnie o mdłości. 10 lat minęło jak z bicza, a ja nigdy nie byłam tak szczęśliwa. Po prostu któregoś dnia przestałam się przejmować – tym, co ludzie powiedzą, pomyślą. Co wypada, a co nie. Zaczęłam żyć! I to najpiękniej jak tylko mogłam.

Reklama

Moje życie zaczęło się po czterdziestce

Dzieci już są samodzielne, z pieluch wyrosły lata temu – córka skończy w przyszłym roku 17 lat, syn – 13. Zawodowo nigdy nie powodziło mi się lepiej. Mąż kocha mnie równie mocno co w dniu ślubu (czy to możliwe, że z każdym dniem jest coraz przystojniejszy?!). Gdy któregoś dnia aplikacja w telefonie przypomniała mi, że powinnam była dostać okres, coś we mnie drgnęło. Miesiączka spóźniała się o 4 dni. Niby niewiele, ale do tej pory miałam bardzo regularny cykl.

Lubię dmuchać na zimne, więc umówiłam się do ginekologa – chodzę do mojej pani doktor od lat. Przeczuwałam, co mi powie. W mojej rodzinie kobiety zaczynały menopauzę zwykle niedługo po czterdziestce… „Jakoś to będzie” – pomyślałam. Chyba dadzą mi jakieś hormony, żebym nie musiała przechodzić tego wszystkiego, o czym opowiadała mi starsza siostra? Planujemy z Jackiem kilkumiesięczną wyprawę do Azji, w tamtych upałach to chyba przyda mi się jakaś końska dawka...

Myślałam, że to menopauza

– Pani Moniko, mam dla pani wiadomość – powiedziała pani doktor po zrobieniu badań.
– Wiem, co pani chce powiedzieć. Myślałam, że mnie to ominie, że jeszcze mam trochę czasu, ale w mojej rodzinie wszystkie kobiety tak miały…
– Nie rozumiem – odpowiedziała lekarka. Teraz ja zaczęłam się gubić.
– No, menopauza? Klimakterium? Dlatego okres mi się spóźnia – powiedziałam na pewniaka. Widziałam, jak zmienia jej się wyraz twarzy. Chociaż nie jestem przesadnie religijna, przysięgam na Boga, że w tamtej chwili zaczęłam się modlić, żeby nie powiedziała tego, co przyszło mi do głowy…
– Pani Moniko, jest pani w ciąży – nie zamierzała się cackać.
– Ale… Ale ja mam 44 lata! Rocznikowo to nawet 45! Przecież dwa lata temu, tu, na tym fotelu, zakładała mi pani spiralę! No co też pani mówi, ja nie mogę być w ciąży! Nie, nie zgadzam się! – wyrzuciłam z siebie. Poczułam się jak nastolatka, która nigdy nie słyszała o antykoncepcji.
– Wkładki domaciczne są skuteczne w 99 procentach…
Jęknęłam.
– Musimy porozmawiać o możliwych zagrożeniach. Ciąża w pani wieku jest ciążą wysokiego ryzyka. Trzeba będzie zrobić szereg badań. Cukrzyca, wady genetyczne, zespół Downa… Ale proszę się nie martwić – zreflektowała się, widząc moją minę.

Rodzina bardzo mnie wspiera

Wyszłam stamtąd cała roztrzęsiona. Od razu zadzwoniłam do męża. Parsknął śmiechem, myślał, że robię sobie żarty. W domu pokazałam mu zdjęcie USG. Przestał się śmiać.
– Ale przecież masz spiralę! – powiedział.
– To samo powiedziałam lekarce! Spirala zabezpiecza w 99 procentach…
– Musieliśmy być tym jednym procentem? Nie martw się, damy jakoś radę… Ciekawe, co na to dzieci – przytulił mnie. Chyba mu uwierzyłam.

Właśnie kończę pierwszy trymestr. Muszę regularnie chodzić na konsultacje, ale jak do tej pory ciąża przebiega książkowo. Zaczęłam częściej pracować z domu, ale nasze życie aż tak się zmieniło. No, może naszą wymarzoną podróż do Azji będziemy musieli odłożyć na kilka lat… A dzieci? Są zachwycone. Wymyśliły już nawet imiona dla siostry albo brata! Wciąż jestem przerażona wizją późnego macierzyństwa, ale wiem, że sobie poradzimy. Musimy, prawda?

Monika

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama