Reklama

Mimo że nad kasą wisiało wielkie zdjęcie kobiety z ciążowym brzuchem, a napis głosił, że kobiety w moim stanie mają w tym sklepie pierwszeństwo, nikt nie kwapił się, żeby ustąpić mi miejsca. A ja nie miałam siły się kłócić.

Reklama

Nie potrafię zliczyć, od ilu godzin nie spałam. Marysi wychodziły ząbki, płakała całą noc. Wcześniej Agnieszka miała zły sen. To mogło dać w kość.

Tak, mamy czwórkę dzieci i jesteśmy w ciąży z piątym. I wcale nie jesteśmy patologią, której zależy tylko na wyłudzeniu zasiłków.

Zawsze wiedziałam, że będę miała dużo dzieci. Od małego wszystkie maluchy ciągnęły do „cioci Kasi”, jak mnie nazywały. Niespecjalnie dogadywałam się z rówieśnikami. Dokuczały mi z powodu kilku dodatkowych kilogramów. Nieśmiałość też nie pomagała. Dopiero przy małych dzieciach czułam się sobą.

Kiedy moja siostra urodziła córeczkę, oszalałam na punkcie siostrzenicy.

– Ciocia Kasia będzie cię rozpieszczała do granic możliwości – szeptałam małej do ucha.

Czułam się najszczęśliwsza pod słońcem, że w naszej rodzinie pojawił się mały człowieczek. Choć czasami, w głębi duszy, żałowałam, że Amelka nie jest moja.

A jeśli nikogo nie poznam? I nigdy nie spełnię swojego marzenia o wielkiej, kochającej się rodzinie? – myślałam czasami w nocy, kiedy kłopoty dnia codziennego odpędzały sen.

Szybko starałam się odgonić takie obawy od siebie, choć przybierały na sile szczególnie wtedy, kiedy kolejne koleżanki mówiły o swoich zaręczynach. A ja wciąż byłam sama. A jednak i to się miało zmienić.

Nie rozstawaliśmy się na krok

Zawsze byłam osobą religijną. Kiedy było mi trudno, szłam do kościoła i w Bogu szukałam pociechy. Nic więc dziwnego, że i w intencji zakończenia swojej samotności postanowiłam się pomodlić. Wybór padł na pielgrzymkę do Częstochowy.

– Też wymyśliłaś! – prychnęła mama, kiedy powiedziałam jej o swoim pomyśle.

– Czy ty jakąś dewotką jesteś? Pomodlić się to i w domu można. Na zabawę byś jakąś poszła, umalowała się, zadbała o siebie, to i chłopaka prędzej znajdziesz.

Nie lubiłam kłócić się z mamą, ale w głębi duszy wiedziałam swoje. Na zabawie ukochanego mogły poznać osoby takie jak moje koleżanki ze szkoły. Te, które lubiły się stroić i dla których najważniejsza była grubość portfela przyszłego męża. Dla mnie to, czy ukochany będzie bogaty czy biedny, było sprawą drugorzędną. Liczyły się inne wartości. I człowieka, który będzie je podzielał, zamierzałam sobie wymodlić.

Nie wiem, czy zawdzięczam to gorliwości swojej modlitwy na tamtej pielgrzymce czy tak po prostu przeznaczył mi Bóg, ale podczas jednego z postojów poznałam Mateusza. Od razu poczułam ukłucie w sercu, jakby nawet organizm mówił mi, że to ten jedyny. Nie miało znaczenia, że Mateusz jest ode mnie trochę niższy i ma kilka kilogramów nadwagi. Dla mnie liczyło się tylko to, że podzielał wartości, które i dla mnie były najważniejsze, i że cudownie nam się rozmawiało. Nie rozstawaliśmy się nawet na krok. Oboje nie szukaliśmy przygód i wiedzieliśmy, że łączy nas coś poważnego.

Przez chwilę bałam się, jak Mateusz zareaguje na moje plany licznego potomstwa, ale wydawał się zachwycony.

– Jestem jedynakiem – powiedział.

– Zawsze czułem, że w moim rodzinnym domu było cicho i smutno. Marzyłem, że w przyszłości założę rodzinę, w której od rana do wieczora słychać będzie gwar dziecięcych głosików. Nie sądziłem tylko, że poznam kiedykolwiek kobietę, która się na to zgodzi.

– To, jak widzisz, poznałeś – roześmiałam się. Serce przepełniała mi radość.

Mateusz oświadczył mi się dwa dni później. Nie było na co czekać. Wiedzieliśmy, że jesteśmy sobie przeznaczeni.

Nasze rodziny nie przyjęły tego pomysłu z entuzjazmem. Szczególnie negatywnie nastawiona była Bożena, kuzynka, którą traktowałam od dzieciństwa jak siostrę. Jesteśmy w tym samym wieku, wychowywałyśmy się na jednym podwórku i przywykłam liczyć się z jej zdaniem nawet wtedy, gdy nasze drogi się rozeszły.

Bożena kilka lat wcześniej wyszła za mąż za poznanego w pracy mężczyznę. Marek był, jak to się mówi, „obrotnym człowiekiem”, więc kuzynce niczego nie brakowało. Przeprowadzili się zaraz po ślubie do dużego domu na przedmieściach. Bożenka powtarzała, że żyje im się tam jak u Pana Boga za piecem.

W głębi duszy dziwiłam się, że kuzynka jest już kilka lat po ślubie i wciąż nie mają z Markiem dzieci, ale pewnego razu Bożenka wprost powiedziała mi dlaczego.

– Do pieluch nam się nie spieszy. Kiedy chcemy, to wyjeżdżamy, kiedy chcemy, to robimy sobie wieczór tylko we dwoje. Mamy święty spokój – powiedziała, pogardliwie przy tym wydymając usta.

Nic więc dziwnego, że skoro miała takie podejście, nie mogła zrozumieć nie tylko mojej decyzji o tym, żeby wyjść za „gołodupca”, jak określała Mateusza, ale też o tym, żeby szybko dochować się gromadki dzieci.

Kiedy powiedziałam w rodzinie o pierwszej ciąży, jedynie Bożenka mi nie pogratulowała:

– To się załatwiłaś – mruknęła wtedy. – Już pożyłaś.

Nie podzielałam jej obaw. Maleństwo było spełnieniem naszych marzeń. Ustaliliśmy z Mateuszem jeszcze przed ślubem, że przyjmiemy na świat tyle dzieci, ile Bóg dla nas przeznaczy. Dlatego cieszyliśmy się równie mocno, kiedy trzy miesiące po narodzinach Antka zorientowałam się, że jestem w kolejnej ciąży. Tym razem entuzjazm rodziny był mniejszy.

– Jak wy sobie poradzicie? – biadoliła mama. – Antek jest jeszcze mały, potrzebuje cię. A tu będzie kolejne dziecko…

Też miałam swoje obawy, ale radość z tego, że po raz drugi zostanę mamą, była większa.

Po Kubusiu miałam zaledwie pół roku przerwy. Kiedy dowiedziałam się, że jestem trzeci raz w ciąży, i to w tak krótkim czasie, poczułam się, jakbym popełniła jakieś przestępstwo. To właśnie wtedy moja siostra z zawiścią podliczyła nasze przyszłe dochody.

– To już do pracy ci się wracać na opłaca. Dzieci na ciebie zarobią – warknęła, mając na myśli 500+.

Nie odezwałam się wtedy ani słowem, choć czułam, że to niesprawiedliwe.

Nie czułam się dobrze w kolejnej ciąży. Byłam przemęczona, zdarzały mi się omdlenia. Organizm buntował się przeciwko wymuszonemu wysiłkowi w tak krótkim czasie. A jednak cieszyliśmy się oboje z Mateuszem, że przyjmiemy kolejne życie. Kwestie finansowe były tu na ostatnim miejscu. Mąż ma dobrą pracę. Jest serwisantem w dużej firmie. Zarabia tyle, że stać go na utrzymanie naszej gromadki. Pieniądze, które dostajemy na dzieci, odkładamy na ich konta, żeby posłużyły jako zabezpieczenie w dorosłym życiu. Ale to wiemy tylko my. Nie mam potrzeby opowiadać każdemu o tym, jak gospodarujemy swoimi środkami.

Kiedy na świat przyszła Agnieszka, planowaliśmy, że zrobimy sobie chwilę przerwy. Ale Pan Bóg chciał inaczej. Zaszłam w czwartą, nieplanowaną ciążę. To wtedy poczułam się naprawdę napiętnowana.

Tak się składa, że Mateusz przez większość dnia jest w pracy. Kwestie zakupów spadają na mnie. Rodzina mieszka daleko, więc zwykle, mimo że jestem w piątej, już widocznej ciąży, po prostu pakuję dzieci do samochodu i jedziemy do najbliższego supermarketu. Staram się wybierać godziny, kiedy jest najmniej ludzi, ale i tak budzimy sensację.

Powinnam się przyzwyczaić do złośliwych szeptów i komentarzy sugerujących, że jesteśmy „dzieciorobami, którzy żerują na opiece społecznej” – ale do pewnych rzeczy przyzwyczaić się nie da.

Aż się skuliłam zawstydzona

Tamtego dnia było wyjątkowo źle. Byłam zmęczona i niewyspana. Marysia całą noc płakała, Agnieszka obudziła się, bo miała zły sen. Do tego dokuczał mi kręgosłup. Liczyłam na to, że uda mi się stanąć w kasie dla ciężarnych, ale ustawił się przed nią ogonek pań, które wyglądały, jakby wiek rozrodczy dawno miały za sobą.

Westchnęłam i pokornie, ignorując zawodzenie najmłodszego dziecka, ustawiłam się w zwykłej kasie. I wtedy doleciały do mnie te słowa:

– O, patrz, niektórzy to się umieją ustawić… Bachorów narobiła i całe życie nie będzie już musiała pracować.

Nawet nie musiałam sprawdzać, kto je wypowiedział. Stojąca przede mną starsza kobieta w szarym futrze patrzyła wprost na mnie, oskarżycielsko i ironicznie.

Skuliłam się pod tym wzrokiem zawstydzona. W chwilach takich jak ta miałam ochotę zapaść się pod ziemię ze wstydu. Czułam, że wszyscy ludzie w kolejce patrzą na mnie i myślą dokładnie to samo co tamta kobieta: że jesteśmy patologiczną rodziną, która żeruje na systemie. Dawno straciłam siłę, żeby się bronić. I wtedy usłyszałam znajomy głos:

– Jak pani śmie tak mówić! Jakim prawem obraża pani moją kuzynkę!

Obejrzałam się z niedowierzaniem.

Szybko otarła łzę

Bożenka, moja kuzynka, stała przy wejściu do kas i patrzyła wprost na kobietę zimnym, przeszywającym wzrokiem. Mojej uwadze nie uszło, że wyglądała jeszcze lepiej niż zwykle. Stanowiła tym jaskrawszy kontrast przy mnie, ubranej w dres, z włosami związanymi w kitkę i bez makijażu.

Zaatakowana kobieta mruknęła coś pod nosem i szybko odeszła. Ale Bożenka najwyraźniej na tym nie skończyła.

– Chyba widzicie, ludzie, że ta pani jest w ciąży? Dlaczego ten sklep nie respektuje prawa? – zwróciła się wprost do kasjerki, która mruknęła coś o tym, że nie zauważyła mojego stanu.

– Chyba trudno go nie zauważyć! – nie dawała za wygraną Bożenka. – Podchodź tutaj – kiwnęła na mnie.

– Daj spokój – powiedziałam cicho, czerwona po czubki uszu.

– No dawaj – syknęła Bożenka. – Korzystaj ze swoich praw.

Nie wiedząc, gdzie podziać oczy, podeszłam do kasy dla uprzywilejowanych. Gdybym mogła, zapadłabym się w tej chwili pod ziemię.

– Dlaczego to zrobiłaś? – spytałam Bożenkę, gdy już wyszłyśmy ze sklepu i kuzynka pomagała mi pakować sprawunki do samochodu. – Przecież ty myślisz dokładnie jak ci ludzie. Że jesteśmy patologią, która potrafi tylko dzieci narobić.

– Rzeczywiście na początku was nie rozumiałam, Kaśka – Bożena spojrzała na mnie uważnie. – Nie rozumiałam tego, że wolicie zagrzebać się w pieluchy zamiast korzystać z życia. Ale teraz…

Ku swojemu zdumieniu zobaczyłam w kąciku jej oczu niewielką łzę, którą szybko otarła. – … ostatnio wiele zrozumiałam.

– Coś się stało, Bożenka? – spytałam cicho, jednocześnie podtrzymując płaczącą bezustannie Marysię. – Nie mam perfekcyjnie wysprzątanego mieszkania i warunkom też daleko do twojego pięknego domu, ale jeśli ci to nie przeszkadza, to zapraszam na kawę.

– Z przyjemnością – odpowiedziała ku mojemu zdziwieniu kuzynka. A później dodała smutnym głosem: – Ileż można wracać do pięknej, ale pustej klatki…

Kiedy już znalazłyśmy się w naszym ciasnym i zagraconym mieszkaniu, usłyszałam opowieść, która pozwoliła mi inaczej spojrzeć na nasze życie.

– Prawda jest taka, że jestem bardzo samotna – mówiła Bożenka. – Mam poczucie, że brak mi sensu życia. Marek od początku zaznaczył, że nie chce dzieci. On jest wygodnym człowiekiem. Lubi, jak jest ugotowane, posprzątane, jak ja pięknie wyglądam. Ale ja zdałam sobie sprawę, że nie mogę tak dłużej. Nie mam zwierząt, bo brudzą, nie mamy dzieci, bo hałasują… Moje życie jest puste, a nasz dom to złota klatka. Nawet nie wiesz, jak ja ci zazdroszczę, że spełniasz swoje marzenia, nie oglądając się na innych.

– Przecież ty też mówiłaś na początku, że jesteśmy jak jakaś patologia – powiedziałam cicho. – Że nie mamy umiaru.

– Może ci po prostu zazdrościłam – szepnęła Bożenka. – Bo i ty, i twój Mateusz wiecie, czego chcecie. Nawet nie wiesz, jakie to jest piękne, Kaśka.

Dopiero po jej wyjściu zdałam sobie sprawę, jak bardzo potrzebowałam takiej rozmowy. Zawsze marzyłam o gromadce dzieci. Stać nas na to, żeby ją utrzymać. Po raz pierwszy od dawna spojrzałam na swoje zagracone, ale też przytulne mieszkanie z podziwem i radością. Po raz pierwszy od dawna szczerze ucieszyłam się gwarem własnych dzieci.

Tego dnia uczyniłam ważne postanowienie. Już nigdy nie dam sobie wmówić, że moje marzenia są nie w porządku, a my jesteśmy jakąś patologią. Nikogo nie krzywdzimy. Mamy prawo żyć, jak chcemy, choćby inni tego nie rozumieli. I pomyśleć, że dopiero bezdzietna kuzynka musiała mi to uświadomić.

Katarzyna, 33 lata

Zobacz także:

Reklama
  • „Zaszłam w ciążę z najlepszym przyjacielem męża. Do końca życia będę żyła w strachu, że się wyda”
  • „Zaszłam w ciążę tuż przed studiami. Kocham swoje dziecko, ale jest mi żal straconych szans i marzeń”
  • „Lekarz powiedział, że jestem bezpłodna. Gdy zdecydowałam się na adopcję, stał się cud i... zaszłam w ciążę”
Reklama
Reklama
Reklama