„Mam dość, że córka traktuje mnie jak służącą: wożę wnuki do szkoły, gotuję, sprzątam. Twierdzi, że jestem za stara na własne życie”
Kiedyś byłyśmy z córką przyjaciółkami. Jednak ona bardzo się zmieniła. Przestała mnie szanować, a moje potrzeby zupełnie się już nie liczą.
- redakcja mamotoja.pl
To była urodzinowa kolacja Elżbiety. Właśnie skończyła czterdzieści lat. Patrzyłam na nią i uśmiechałam się w duchu. Moja córka. Kobieta sukcesu. Piękna, zadbana. Ostatnio wspomniała, że w firmie szykują ją do awansu na głównego menedżera.
Zresztą oboje z zięciem pną się po drabinie kariery bez wytchnienia. Co wiąże się, oczywiście, z pieniędzmi. To miła odmiana po moim życiu od pierwszego do pierwszego.
– Kochani, mam wam coś do powiedzenia – odezwała się córka, gdy podałam kawę i ciastka. – Mamo, usiądź, proszę. Otóż – uśmiechnęła się jakby nieco wstydliwie – widzicie, jestem w ciąży.
Mój zięć, Karol, rozparł się dumny na krześle. Jego rodzice zaczęli wydawać achy i ochy. Piętnastoletnia Jagoda i dziesięcioletnia Marysia zaklaskały w dłonie i pobiegły ucałować matkę. Czteroletni Tomek nie do końca rozumiał, co to znaczy i spojrzał na mnie pytająco.
Zapanowała ogólna radość.
A mnie chciało się płakać. Bo to była katastrofa.
Kiedy goście poszli, a dzieci już spały, zajrzałam do łazienki Elżbiety. Właśnie zmywała makijaż.
– Tomek miał być ostatni – powiedziałam. – Obiecałaś.
Spojrzała na mnie w lustrze.
– Tak?
– Tak. Powiedziałaś po Marysi, że spróbujecie jeszcze raz, bo Karol marzy o synu. A gdy Tomuś się pojawił, powiedziałaś, że to ostatni. Wpadliście? Nie wierzę. Jesteś zorganizowana i myślisz o wszystkim. Miałaś spiralę.
Odłożyła rękawicę do zmywania makijażu i oparła się dłońmi o blat umywalki. Wciąż nie odwracała się, by spojrzeć na mnie bezpośrednio. Jakby lustro było czymś w rodzaju tarczy obronnej.
– Nie jesteś zadowolona? – spytała. – Czego ci brakuje? Masz dom, kochającą rodzinę, wnuki, które za tobą przepadają. Nie musisz się martwić, że dali ci głodową emeryturę. My płacimy za wszystko. Taka była umowa. O co ci chodzi?
– O to, że nie mam własnego życia – spróbowałam jej wyjaśnić. Trudno mi szło, bo byłam spięta, zdenerwowana i pod chłodnym, oceniającym spojrzeniem mojej córki kierowniczki trudno mi było zebrać myśli. – Mam już sześćdziesiąt dwa lata. Chciałabym odpocząć.
Za dwa lata Tomek pójdzie do szkoły i mogłabym zająć się sobą.
Ela uniosła brwi. Nie lubiłam tego, bo to oznaczało, że zaraz rzuci jakąś uwagę pełną drwiny.
– Zająć sobą? I co będziesz robiła? Chodziła do parku karmić kaczki? Oglądać seriale całymi dniami? Plotkować w sklepie z kumoszkami? Rozwiązywać krzyżówki? Ty nie masz w swoim życiu nic wartościowego oprócz rodziny. Pamiętasz, kiedy byłam dzieckiem, zawsze powtarzałaś, że najważniejsza jest rodzina. A ja i moje dzieci to jedyna rodzina, jaką masz.
– Przecież nie chciałam się wyprowadzać – czułam, że tracę grunt pod nogami. – Nadal bym się wami opiekowała… ale znowu pieluchy? Nieprzespane noce? Kolki, lekarze, szczepienia. Znowu to wszystko od początku? Jestem po prostu już na to za stara. I w ogóle, co ci przyszło do głowy? Masz już czterdzieści lat!
– Właśnie dlatego – powiedziała i zaczęła nakładać na twarz krem. – To ostatni dzwonek. Zawsze marzyłam o dużej rodzinie. Źle się czułam jako jedynaczka. Po prostu spełniam swoje marzenia, póki mogę.
– A co z moimi marzeniami? – rzuciłam cicho.
– Już jesteś za stara na własne marzenia – odparła.
To był cios prosto w moje serce!
Cios prosto w serce. Ale czy moja córka zauważyła, jak bardzo mnie tymi słowami zraniła? Czy w ogóle dotarłoby do niej, gdyby ktoś jej powiedział, że traktuje matkę bez szacunku? Jak darmową, wygodną… służącą.
Kiedyś nie była taka. Kiedyś była miłą, kochaną dziewczyną, która zwracała uwagę na potrzeby matki. A gdy umarł mój mąż, a jej ojciec, zaopiekowała się mną na ten czas, gdy próbowałam sobie poradzić z żałobą.
Kiedyś byłyśmy przyjaciółkami. Inaczej nigdy nie weszłabym w ten układ.
To było trzynaście lat wcześniej. Ela była od trzech lat mężatką i mieszkała w dwupokojowym mieszkaniu Karola. Dostał je po babci. Ja mieszkałam w swoim M3. Pracowałam w niewielkim zakładzie poprawek krawieckich u przyjaciółki. Godziny pracy były na tyle elastyczne, że mogłam pomóc Eli w opiece nad Jagódką. Po prostu szyłam wieczorami, by zdążyć. Kiedy mała miała dwa lata, Ela i Karol zaprosili mnie na obiad do siebie i przedstawili propozycję: Gdybyśmy sprzedali nasze mieszkania, a oni wzięli kredyt bankowy, to można byłoby kupić dom, prawie nówkę, z ogrodem, na peryferiach miasta. Dostałabym tam ładny pokój z łazienką, tarasem i wyjściem do ogrodu. Wyliczyli wszystko dokładnie – byliby w stanie spłacać kredyt, utrzymać i wyposażyć dom, jeśli Ela wróci do pracy. A dostała właśnie intratną propozycję pracy w dużej firmie. Z szansą na awanse. I w ogóle, to już są kupcy na oba mieszkania i tylko ode mnie zależy, kiedy zaczniemy tę nową przygodę życia.
Tak to określił: Nowa przygoda życia.
Ela pomachała mi przed nosem smaczniejszą marchewką. Znała mnie lepiej.
– Zawsze marzyłaś o domu z ogrodem – kusiła. – Śniadania na tarasie, lektura na hamaku rozpiętym między drzewami. No i wreszcie nie byłabyś sama. Tak mi cię żal, mamuś, że siedzisz samotnie w mieszkaniu. Teraz byłabyś z nami, ale we własnym pokoju. Dobrze jest mieć kogoś, gdy jest się chorym czy smutnym, prawda? Oczywiście zajęłabyś się Jagódką. I urodzę jeszcze jedno dziecko. Przecież zawsze mówiłaś, że gdyby nie choroba, to miałabyś więcej dzieci. Mamuś, to spełnienie twoich marzeń.
Na to wyglądało. Trochę się zdenerwowałam, że już znaleźli kupców na moje mieszkanie, choć jeszcze nie podjęłam decyzji, ale uznałam, że mój zięć jest po prostu tak bardzo przedsiębiorczym i zorganizowanym człowiekiem, że chce być przygotowany na każdą ewentualność. Bo jak powiem nie, to co zrobi? Nic.
Chciałam usłyszeć opinię innej osoby
Opowiedziałam o planach dzieci Krysi, mojej przyjaciółce. Chyba chciałam usłyszeć opinię innej osoby. Ja szyłam firanki, a ona, na kolanach, zaznaczała na spódnicy klientki, ile ma ją skrócić.
– Bardzo się cieszę – powiedziała Krysia. – Sama bym wprowadziła się do swojej córki, żeby nie być sama, ale, po pierwsze, niezbyt lubię jej męża, a po drugie, nikt mi tego nie proponuje. Zazdroszczę ci.
– Ja bym tego nie robiła – mruknęła klientka.
– Dlaczego? – spytałam.
– Oddaje im pani podstawę niezależnego życia. Swoje mieszkanie. Stanie się pani zależna od córki i zięcia. A co będzie, jak się rozwiodą? Albo gdy okaże się, że nie możecie razem mieszkać, bo przestaniecie się szanować? Ludzie się zmieniają. Dziś są mili i kochani, a za dziesięć lat wyłazi z nich tyran. I nie mówię tylko o pani dzieciach, ale także o pani. Ja twierdzę, że każdy musi być samowystarczalny. Kochajmy rodzinę, spotykajmy się z nią, pomagajmy, ale nie bądźmy od nikogo zależni. Nie dajmy się wykorzystywać. Proszę mi wierzyć, to podstawowy warunek szczęścia i poczucia bezpieczeństwa.
– Co za pesymistka – powiedziała Krysia, gdy klientka wyszła. – Ale ona nie zna twojej Eli. Chciałabym mieć taką córkę.
To było trzynaście lat temu. Moja córka zmieniła się. Sukces, pieniądze, to, że w pracy musiała być twarda, bo inni by ją zadziobali. A nie można całe życie być żelazną menedżerką w pracy przez dziesięć godzin, a potem w domu zmieniać się w ciepłą kluchę. W końcu któreś zachowanie wchodzi w krew i się zmieniamy. Tak myślę. Karol też się zmienił. Stał się wyrachowany… a może zawsze taki był.
Teraz widziałam, że tamta klientka miała rację. Wykorzystali mnie. Gdy Jagódka miała pięć lat, Ela urodziła Marysię. Wtedy odeszłam z pracy, poświęciłam się dzieciom i domowi. Pięć lat później pojawił się Tomasz. Ela i Karol coraz mniej zajmowali się dziećmi, coraz więcej pracowali. Wyjeżdżali na weekendy „bo musieli naładować akumulatory”. Jedynie raz do roku jeździli z dziećmi na dwa tygodnie na wczasy. Oczywiście ja z nimi. Niby żebym odpoczęła w luksusach, ale – pytanie za milion – kto zajmował się dziećmi? Babcia? Bingo!
Dokąd pójdę? Do domu starców?
Kiedyś chciałam pojechać do sanatorium, bo kręgosłup mnie pobolewał. I nagle zrobił się wielki problem – mamy projekty, ważne spotkania, no i przecież nie zostawimy dzieci z jakąś obcą osobą. Załatwili mi rehabilitację i masaże na miejscu. Niby w porządku, ale… chciałam trochę pobyć sama. Odpocząć.
Rok temu Tomek poszedł do przedszkola. Ela znalazła jakieś wypasione przedszkole z dwoma językami w centrum miasta. Zawoziłam go tam samochodem co rano i odbierałam po południu. Niedaleko zobaczyłam budynek z szyldem Centrum Trzeciego Wieku. Okazało się, że to miejsce przeznaczone dla emerytów – przychodzą tu, spędzają czas na kartach, rozmowach. Są wykłady, nauka malowania, tańca, sekcja karciana. Zaczęłam przychodzić tam na godzinę, dwie, a potem na coraz dłużej. Tomek do przedszkola, a ja do centrum.
Tam poznałam Edwarda. Niedawno przeszedł na emeryturę. Wdowiec od dziesięciu lat. Cudownie się nam rozmawiało. Zaproponował, byśmy zapisali się na kurs tańca. Zaczynał się o siedemnastej. Wtedy wyjaśniłam mu moją sytuację. Że nie mogę, bo odbieram Tomaszka, pozostałe dzieci wracają ze szkoły i trzeba dać im obiad. I w ogóle. I że moje życie zacznie się dopiero, jak Tomek pójdzie do szkoły. Wtedy będę mogła po południu zostawić go samego z siostrami w domu. Edward zrozumiał, nie nalegał.
Przez te dwa lata zaprzyjaźniliśmy się ze sobą. Ostatnio nawet pomyślałam, że jest między nami coś więcej. Wydawało się, że on czeka na zmianę w moim życiu równie niecierpliwie jak ja.
A teraz to. Czwarte dziecko.
Następnego dnia w centrum powiedziałam mu, że moje życie rzeczywiście za rok się zmieni.
– Naprawdę dasz się tak… wycyckać? – spytał. – Pozwolisz im na to?
– A co mam zrobić? – otarłam oczy z łez.
– Hania, kochanie, a co z tobą? Ty już swoje dziecko wychowałaś, i odchowałaś troje wnuków. Nie sądzisz, że wystarczy? Może najwyższy czas zacząć myśleć o sobie. Przecież sama mówisz, że już nie masz sił na kolejne niemowlę. Masz sześćdziesiąt dwa lata. Czas na emeryturę. Oni są rodzicami i niech oni się martwią o dzieci.
– Tu nawet nie chodzi o moją córkę. Tu chodzi o wnuczki. Bardzo je wszystkie kocham. Nie mogę ich zostawić na łasce rodziców, którzy ich tak naprawdę nie znają. Nie umieją się nimi zajmować. Bo jeśli odmówię… nie będę mogła tam zostać. Nie to, że mnie wyrzucą, nie. Ale nie wyobrażam sobie, że zostanę. I dokąd pójdę? Nie mam nic. Do domu starców? Albo mam ich pozwać o spłatę mieszkania? To nie ja. Jestem w pułapce.
Edward wziął powoli moją dłoń i uniósł ją do ust.
– Wiele kobiet jest w podobnej sytuacji do twojej, i często właśnie dlatego, że kiedyś podjęły taką decyzję. Wiele kobiet naprawdę nie ma wyjścia. To tragedia. Ale ty masz wybór. Mnie. Przecież wiesz.
Przytuliłam się do niego i poczułam spokój. Wróciłam do domu. W głowie miałam burzę myśli.
Edward ma rację, dzieci mają rodziców, A ja mam jeszcze życie do przeżycia.
Kiedy Ela wróciła do domu z pracy, poszłam do jej sypialni i powiedziałam, co zdecydowałam. Córka popatrzyła na mnie ze zmarszczonymi brwiami.
– Mamo, nie rozumiesz. W przyszłym roku wejdę do zarządu firmy.
– Gratuluję.
– Ale nie będę mogła tego zrobić, jeśli będę musiała opiekować się dzieckiem.
– To trzeba było nie zachodzić w ciążę.
– Przecież mam ciebie!
– Nie konsultowałaś ze mną tej decyzji. Ja bym się nie zgodziła. Dlatego teraz to twój problem. Jeśli nie chcesz sama być matką, to proś teściową – powiedziałam złośliwie, bo Bożena już lata temu powiedziała, że nie ma cierpliwości do dzieci i nie zamierza się nimi opiekować.
– Jesteś złośliwa.
– A ty nieczuła. Nie jestem twoją służącą. Wbrew temu co myślisz, nie jestem zmurszałą staruszką. Mam swoje marzenia i plany, i potrzeby. Być może wyjdę za mąż.
Ela była zdumiona, ale nie złożyła broni
I wyszłam z dumnie uniesioną głową. Była chyba tak zdumiona, że ją zatkało. Ale nie złożyła broni.
Szykowałam w kuchni kolację, kiedy Jagódka przyszła do mnie z rodzeństwem. Wszystkie miały smutne miny.
– Babciu – powiedziała. – Nie odchodź. Kochamy cię. Bez ciebie będzie nam strasznie smutno. Pomożemy ci z nowym dzieckiem. Obiecujemy – i wszystkie objęły mnie tam, gdzie które sięgało. Nawet Tomaszek przytulił się do mojej nogi i nagle rozpłakał. Poczułam, jak wszystkie moje postanowienia rozpływają się w mgle wzruszenia.
Wtedy w odbiciu szafki zobaczyłam Elę i Karola. Stali w korytarzu i nasłuchiwali. Wiedziałam, że uczucia dzieci są szczere. Ale wiedziałam też, że zostały zmanipulowane przez rodziców. Tak, byłam w tym domu potrzebna mojej rodzinie – każdemu w jego własny sposób. Jednak ja potrzebowałam całkiem czego innego, czego rodzina nie mogła mi dać.
Muszę podjąć decyzję. Mijają tygodnie, a ja nie wiem, co zrobić.
Hanna z Wrocławia , 62 lata
Zobacz także:
- „Mąż wykrzyczał, że nigdy nie chciał się ze mną żenić. Wpadliśmy, więc teściowa i matka go zmusiły – przekupiły go pracą u mojego ojca”
- „Synowa wychowuje mojego wnuka na życiową kalekę. Wszystkiego mu zabrania. Babcia pozwoliła mu się wyszaleć”
- „Była synowa robi wszystko, by wnuki o mnie zapomniały. Na alimenty mojego synka umiała naciągnąć, a mnie mówi, że jej nie szanuję!”