„Mama tuczy moje dzieci i podważa mój autorytet. Nie dość, że ciągle daje im słodycze, to jeszcze wiecznie je przekarmia”
Kiedy zauważyłam, ile niedawno nałożyła wnuczce na obiad ziemniaków, zamarłam. Tyle to mógłby zjeść górnik po nocnej zmianie, a nie siedmioletnia dziewczynka...
- redakcja mamotoja.pl
Kiedy nie widzę, mama wciska Kasi i Ani słodycze. Ma je ukryte nawet w łazience pod ręcznikami! A przecież wiele razy tłumaczyłam jej, że córki mogą jeść słodkości tylko w weekendy.
Właśnie zadzwoniła do mnie mama, że chętnie wzięłaby wnuki do siebie na weekend. A ja nie wiem, co mam w tej sytuacji zrobić? Pozwolić im jechać do babci? A jeśli wszystko skończy się tak samo, jak zwykle?
Szlag mnie trafia, kiedy mama podważa mój autorytet
Nie mam pojęcia, co odbiło mamie, że wiecznie karmi wnuki. Przecież kiedy ja byłam mała, nigdy mi nie wpychała na siłę jedzenia! A już na pewno nigdy nie przekarmiała mnie słodyczami… Dobrze wie, że moje dzieci przede wszystkim nie jedzą słodyczy. Mają do tego wyznaczone dni, a potem zawsze idą umyć zęby.
Nie chcę pozbawiać swoich dzieci radości z dzieciństwa, ale wiem, że słodycze i niezdrowe przekąski są teraz na każdym kroku, a dzieci z łatwością chłoną złe nawyki żywieniowe. Nie chcę, żeby miały z tego powodu problemy z wagą albo gorzej: z zaburzeniami odżywiania.
Nie rozumiem zachowania mojej matki, zwłaszcza, że mnie zawsze żałowała słodyczy...
Moje dziewczynki mogą je jeść w wyznaczone dni, ale chodzimy też na lody w szczególne okazje, np. ostatnio, kiedy Kasia wygrała konkurs plastyczny. Nie jestem jakąś wyrodną matką!
To przerażające, kiedy rodzice karmią swoje dzieci słodyczami, żeby przestały płakać albo się uspokoiły. Nie chcę tak robić. Chcę, żeby dziewczynki wiedziały, że czekoladki i ciastka też są dla ludzi, ale w umiarkowanych ilościach. Cierpliwie tłumaczę im też, że dzieci w szkole, które codziennie przynoszą batoniki na drugie śniadanie, przypłacą to kiedyś zdrowiem.
Tymczasem wiele razy przyłapałam babcię na karmieniu córek batonikami i ciastkami wtedy, kiedy wyraźnie tego zabraniałam. Ostatnio na przykład wyszłam tylko na chwilę do sklepu, żeby dokupić coś na obiad i nie było mnie może ze dwadzieścia minut, a zastałam je obie wymazane czekoladą!
– Co mama robi? – aż krzyknęłam. – Przecież za chwilę będzie obiad!
W pierwszym momencie tak się przestraszyła, że skłamała. Stwierdziła, że małe same znalazły w jej torebce batoniki. Kiedy jednak zauważyła, że nie wierzę w tę bajeczkę, przeszła do kontrataku.
– Co to za dzieciństwo bez słodyczy?
– Takie, jakie ja miałam! I jakoś nie narzekałam, a przynajmniej zęby mam zdrowe – uświadomiłam jej.
Kolejny raz zakomunikowałam jej, że nie życzę sobie więcej takich sytuacji. Niestety, znów mnie nie posłuchała. Potrafi zawołać dzieci do łazienki, gdzie ma dla nich słodycze poukrywane pod ręcznikami! Raz, kiedy się zorientowała, że ją obserwuję, powiedziała do mojej Ani:
– Babunia ma tutaj dla ciebie czekoladkę, ale nie może ci jej dać, bo mama nie pozwala.
Szlag mnie trafił na takie tłumaczenie, bo co to za jakieś nastawianie dziecka przeciwko rodzicom? Poświęciłam dużo czasu na wyjaśnienie córkom, dlaczego jemy słodkości tylko w określone dni, a teraz babcia podważa mój autorytet!
Nałożyła Kasi ogromny kopiec ziemniaków
W dodatku nie wiem, skąd jej się wzięło to, że źle karmię dzieci. Od dłuższego już czasu słyszę, że Kasia nic nie je i dlatego jest taka mała. A mała wcale nie jest. Pokazywałam nawet mamie siatkę centylową w książeczce zdrowia, z której jasno wynika, że jest jak najbardziej w normie.
Mama jednak porównuje moją córkę do dzieci swoich sąsiadów, które są dobre pół głowy wyższe od niej.
– Ale przecież ich rodzice to prawdziwe żyrafy! Nawet matka ma prawie metr osiemdziesiąt! – tłumaczę mamie, ona jednak się uparła.
– Bo wy ją źle karmicie! – dowodzi.
Kiedy zauważyłam, ile niedawno nałożyła wnuczce na obiad ziemniaków, zamarłam. Tyle to mógłby zjeść górnik po nocnej zmianie, a nie siedmioletnia dziewczynka.
– Może mama to sama zje? – zaproponowałam, sprytnie przestawiając talerze.
– Ale dla mnie to za dużo! – zaprotestowała od razu, wykładając sobie jednego skromnego ziemniaczka.
– Dla Kasi tym bardziej – uświadomiłam ją.
– Ale ona rośnie! Musi mieć z czego! – mama była jednak nieprzejednana.
No i teraz znów zaprasza wnuki do siebie. Nie wiem, co robić, przecież nie mogę zabronić im kontaktu z babcią?
Weronika, lat 35
Czytaj także:
- „Moja 17-letnia córka wpadła. Musieliśmy zająć się wnuczką, bo młoda mama wolała imprezy i alkohol"
- „Urodziłam dziecko z gwałtu, bo rodzice nie zgodzili się na aborcję. Gdy patrzę na twarz Adrianka, widzę mojego oprawcę"
- „Na kolanach błagają, by oddać im dzieci. A potem one znów lądują u nas we łzach i siniakach…”