W naszej rodzinie życie od wielu lat toczyło się według utartego schematu. Na utrzymanie zarabiałem ja, domem i dziećmi zajmowała się żona. Pracowałem w dużej firmie farmaceutycznej. Klientów odwiedzałem głównie w godzinach przedpołudniowych, potem do wieczora porządkowałem dokumenty. Kładłem się spać po północy.
Dzieci – pięcioletniego Marka i ośmioletniego Sławka widywałem rzadko. Gdy chłopcy wychodzili do szkoły, jeszcze spałem, gdy wracali już mnie nie było, zaś kiedy przychodziłem z pracy – zwykle chłopcy już spali.
Czasem zazdrościłem żonie, że nie pracuje i nie musi wychodzić z domu na długie godziny, ma na wszystko czas.
– Jestem już taka zmęczona – powiedziała kiedyś Ewa. – Pragnęłabym raz się porządnie wyspać, ale nasi chłopcy są złośliwi i w niedzielę też wstają o siódmej rano.
– Czym ty możesz być zmęczona? – zdziwiłem się szczerze. – Przecież cały dzień siedzisz w domu.
– A nie zauważasz przypadkiem co robię, "siedząc w domu" – Ewa aż poczerwieniała z oburzenia. – Otóż: odprowadzam i przyprowadzam chłopców do przedszkola i szkoły oraz na angielski, jestem w trójce klasowej w szkole i w komitecie rodzicielskim w przedszkolu, co zajmuje mi kilkanaście godzin w tygodniu, robię zakupy, sprzątam, piorę, prasuję, gotuję, pomagam Sławkowi w lekcjach, uczę Marka czytać, sadzę kwiatki i warzywa, pielę ogródek, odbieram liczne telefony do ciebie, pełniąc funkcję osobistej sekretarki. Czy to jeszcze mało?
Ewunia tak się zaperzyła, że dla świętego spokoju, pocałowałem ją i już nic nie powiedziałem. W cichości ducha liczyłem, że jak Marek pójdzie do szkoły, żona wreszcie wróci do pracy i szybciej spłacimy kredyt, który wzięliśmy na dom. Ale to chyba będzie niemożliwe.
No a teraz Ewa nagle wyjechała na kilka dni do chorej krewnej, w wielkim pośpiechu i zdążyła tylko zostawić mi różne karteczki z dyspozycjami. Wziąłem 3 dni urlopu i pomyślałem, że nareszcie sobie odpocznę.
Zamiana ról - tata w domu
Następnego dnia rano budzik dzwonił jak oszalały. Otworzyłem oczy i spojrzałem na zegarek – 6.10! Spać! Spać! Przecież to świt. Wyłączyłem dzwonek. Głowa opadła mi na poduszkę i zasnąłem.
O 6.15 zaterkotał telefon. Natrętny, ostry dzwonek wwiercał się w mózg, ogłuszał. Wzywał do rzeczywistości, do której nie chciałem wrócić. Było po prostu za wcześnie. Przecież ja od kilku lat kładłem się o 2. w nocy i wstawałem najwcześniej o 8. rano!
Usłyszałem, jak Sławek wstaje z łóżka, odbiera telefon i podaje swoje nazwisko. Za chwilę szarpnął mnie za ramię.
– Tatusiu, jakaś pani powiedziała, że jest 6.17, że muszę wstać i zapytała, jak się nazywam, ale to chyba był telefon do ciebie.
Zobacz też: Bo przecież siedzi pani w domu...