„Matka błagała, bym odwiedził ojca w szpitalu. Jak spojrzeć w oczy człowiekowi, który nas zostawił, gdy miałem 5 lat?”
Jeszcze czego, mam go odwiedzić w szpitalu, bo teraz sobie przypomniał, że ma syna? A gdzie był, gdy wypłakiwałem za nim oczy jako dziecko? Kiedy łobuzowałem, bo tyle we mnie było złości i żalu?
- redakcja mamotoja.pl
Z rozrzewnieniem patrzyłem na siedzącą przede mną mamę. Delikatna i drobna z postury, potrafiła być naprawdę wielka duchem. Miała charakter, charyzmę i psychikę silną jak stal. Najlepiej dowodził tego fakt, że wychowała i wyprowadziła na ludzi takiego ancymona jak ja, odkąd to mój szanowny tatuś ulotnił się z naszego życia.
Nie mogłem mu tego wybaczyć
Rany, dopiero teraz, kiedy sam miałem dziecko, docierało do mnie, jak musiało być jej ciężko. Ojciec praktycznie zerwał z nami kontakty, ograniczając się do płacenia alimentów. Mama musiała więc wziąć na siebie wszystko – ciężar utrzymania naszej dwuosobowej rodziny i wyprowadzenia na ludzi niepokornego, wyrzucanego z kolejnych szkół za niesubordynację syna. Kochałem ją za to, podziwiałem, byłem gotów spełnić każde jej życzenie.
Oprócz jednego.
– Nie, mamo, nie zrobię tego – powtórzyłem.
– To już ostatnia okazja, synku – powiedziała. – On umiera.
Zobacz także
– Nie. Skoro nas opuścił, wybierając inną kobietę, to teraz niech tamta wysiaduje przy jego łóżku.
– Wiesz dobrze, że jego nowy związek się rozpadł.
– Trudno. Jest ryzyko, jest zabawa. Postawił wszystko na jedną kartę, to teraz ma.
Mama zmarszczyła brwi, co w jej wykonaniu wyrażało skrajną dezaprobatę. Uciekłem więc wzrokiem przed jej gniewnym spojrzeniem i przez przypadek zerknąłem na wiszące na ścianie zdjęcia. Dziadkowie, rodzice w dniu ślubu, kilkanaście fotek mnie w wózku, stawiającego pierwsze kroki, ze szkolnym tornistrem. I portret ojca. Cały on – nadęty, z wysuniętym podbródkiem i komicznie zaciśniętymi ustami. Komediant. Pewnie myślał, że fotografując się w ten napuszony sposób, stylizuje się na twardziela. Żałosne… Naprawdę nie mogłem zrozumieć, po co mama trzyma na ścianie jego portret.
Ignorując więc surowy wzrok mamy, czmychnąłem do domu. Kiedy byłem już w przedpokoju, spytała jeszcze raz, czy moja decyzja jest ostateczna. Potwierdziłem. Jeszcze czego! Miałbym iść do szpitala, w którym dogorywał ojciec – człowiek, którym gardziłem i którego szczerze nienawidziłem – żeby nagle udawać kochającego synka? I po co? By facet sobie odszedł na tamten świat z poczuciem, że winy zostały mu wybaczone? A guzik! Trzeba było nie odchodzić od mamy. Nie porzucać 5-letniego, uwielbiającego go syna. Facet z dnia na dzień zniknął z mojego życia, pozostawiając po sobie ruiny i zgliszcza. Ile lat się z tej traumy podnosiłem? To przecież przez niego byłem w szkole agresywny, drażliwy, przez niego wiecznie musiałem udowadniać sobie i otoczeniu, że wcale nie jestem gorszy od innych.
Tylko dzięki sile i konsekwencji mamy wyszedłem na ludzi. Zdobyłem zawód, pracę, poznałem cudowną kobietę, ożeniłem się i mam najfajniejszego na świecie synka. Ojcu zawdzięczam tylko chaos i łzy.
Do mamy zaszedłem prosto z pracy, w domu byłem więc z godzinnym poślizgiem. Mój Antoś był już po kolacji, ale do czasu kąpieli i kładzenia się do łóżeczka mieliśmy jeszcze dosyć czasu, żeby się pobawić.
– Może wyjdziemy na plac zabaw? – zaproponowałem. – Albo wybudujemy wieżę z klocków?
– Wolę obejrzeć bajkę w telewizorze – oznajmił zdecydowanie Antoś.
– Nie możesz oglądać zbyt wielu bajek – powiedziałem. – Zwłaszcza przed snem. Sam mówiłeś, że jak naoglądasz się filmów, to w nocy śnią ci się koszmary.
Taka odpowiedź oczywiście nie przypadła Antosiowi do gustu.
– Ale ja chcę! – tupnął nogą, buńczucznie wysuwając podbródek i komicznie zaciskając usta.
Najpierw się roześmiałem. A potem… Zdałem sobie sprawę, że ta jego złowroga mina jest niemal wierną kopią innej, którą widziałem dzisiaj na portrecie mojego ojca. To samo spojrzenie, ten sam grymas. Cały dziadek…
Przez następną godzinę budowaliśmy z klocków zamek, potem go burzyliśmy i przerabialiśmy w stację kosmiczną. Zabawa była szampańska, Antoś zupełnie zapomniał o telewizji, lecz ja nie mogłem otrząsnąć się z szoku. Bo czy mi się to podobało czy nie, mój ukochany synek nosił w sobie geny człowieka, którym gardziłem. Z którym nie chciałem mieć nic wspólnego. Nawet na łożu śmierci. Jak pogodzić się z tym paradoksem?
A może za łatwo go oceniłem?
Kilka godzin później wciąż nie mogłem sobie tego poukładać w głowie. Niby żadne odkrycie, to przecież normalne, że dzieci są podobne do swoich dziadków. Dla mnie jednak nagle zaczęło stanowić to problem. Kochałem Antosia bezgranicznie, był moim światem. A jednak nosił w sobie ziarenko kogoś, kto w moich oczach stanowił uosobienie zła.
„A może zbyt łatwo potępiłem ojca?” – przyszło mi do głowy koło północy, kiedy wciąż bezsennie przewracałem się z boku na bok. Na jego odejście, porzucenie mnie i mamy patrzyłem zawsze z jednej perspektywy – swojej. Może jednak istnieje jakaś inna prawda – jego? Mama przecież nie miała łatwego charakteru, wiedziałem to dobrze. Owszem, była kochana, uczciwa, dałaby się pokroić za swoich bliskich, ale robiła się nieznośna, kiedy nie mogła postawić na swoim. Może po prostu nie potrafili się ze sobą porozumieć?
Niespodziewanie zaczęły mi się przewijać przed oczami dawno zapomniane, czy też raczej wyparte ze świadomości obrazy. Jak tata niesie mnie na barana, a ja czuję się panem całego świata. Jak zaśmiewając się do rozpuku, oddaje mi swojego loda po tym, gdy ja upuściłem na ziemię swojego. I jeszcze jak podnosi mnie w górę, żebym mógł zjechać ze zjeżdżalni, jak odprowadza mnie do przedszkola, jak pierwszy raz sadza mnie na rowerku. Czy ktoś, kto pozostał w pamięci w tak wielu obrazach, nawet jeśli później zdradził, może być tak do końca zły? Z tą myślą, tym pytaniem bez odpowiedzi w końcu zasnąłem.
O dziwo, obudziłem się rześki i wypoczęty. A co najważniejsze, dokładnie wiedziałem, co chcę zrobić. Jak co dzień zjadłem śniadanie, pocałowałem na do widzenia żonę i odwiozłem synka do przedszkola. A potem zadzwoniłem do pracy i poprosiłem o pół dnia urlopu.
Szpital był duży i zatłoczony. Dopchanie się do pani w okienku rejestracji zajęło mi kwadrans. Szybko podałem imię i nazwisko ojca. Pani przesunęła palcem po liście pacjentów i oświadczyła:
– Oddział Intensywnej Opieki Medycznej. Pierwsze piętro. Wejście tylko za zgodą lekarza dyżurnego.
Nie wiem, co mu powiedzieć…
Kilka minut później ubierałem się w błękitny fartuch w wyłożonej kafelkami śluzie prowadzącej do sali z najciężej chorymi. Nie bez zdziwienia uświadomiłem sobie, że… czuję tremę. Kompletnie nie miałem pojęcia, co powiem ojcu.
Do licha! Jak rozmawiać z kimś, kto był dla mnie kiedyś jedną z dwóch najważniejszych na świecie osób, a potem stał się najbardziej znienawidzonym wrogiem? Co powiedzieć człowiekowi, którego nie wiedziałem tyle lat?
Pełen sprzecznych myśli i uczuć poszedłem w ślad za pielęgniarką. Zatrzymałem się w obszernej sali zastawionej popiskującą aparaturą. Gdzieś między tą maszynerią stały łóżka. A w nich nieruchome, otoczone plątaniną rurek i przewodów sylwetki. Która z nich była moim ojcem? Czy go rozpoznam?
– Trzecie po prawej – wybawiła mnie z kłopotu pielęgniarka.
Podziękowałem jej skinieniem i ostrożnie podszedłem do leżącego. Nie przypominał mężczyzny z moich wspomnień. Tamten był wielki, władczy, pewny siebie. Ten był skurczonym jak mumia mikrusem o ostrych rysach twarzy i przymkniętych oczach. Gdy jednak zbliżyłem się do niego na pół kroku, powieki uniosły się i spojrzały na mnie przytomnym wzrokiem.
– Synu… – szepnął. – Tak bardzo na ciebie czekałem. I przepraszam. Wybacz mi, jeśli potrafisz…
Nagle poczułem ucisk w gardle, a oczy zaczęły mnie szczypać. Bez wahania postąpiłem bliżej, ująłem kościstą dłoń i lekko ścisnąłem. Chciałem mu odpowiedzieć, wyrzucić wszystkie niewypowiedziane przez lata emocje i słowa. Zapewnić, że wybaczam. Zamiast tego jednak po prostu przystawiłem jego chłodną dłoń do swego czoła. Nie wiem, jak długo tak trwaliśmy.
Z zamyślenia wyrwał mnie dopiero przenikliwy pisk stojącej obok maszyny. Nadbiegła pielęgniarka, po niej lekarz. Pokręcili się, popstrykali przyciskami, wreszcie ktoś powiedział.
– To już koniec. Odszedł.
Od tamtej pory minęło kilka lat. Antek chodzi do szkoły, pięknie rośnie i nie ogląda już bajek. Od filmików dla dzieci woli wyjście z kumplami na boisko lub na rower. Patrząc, jak rośnie i się zmienia, a także – co nieuniknione – oddala ode mnie i zaczyna żyć własnym życiem, wspominam czasem ostatnie chwile mojego ojca. I dziękuję Bogu, że choćby na sam koniec zdobyłem się na to, by się z nim pojednać.
Antek zrobił zaciętą minę.
Dotarło do mnie, że… jest podobny do dziadka.
Mateusz, 44 lata
Zobacz także:
- „Mąż wykrzyczał, że nigdy nie chciał się ze mną żenić. Wpadliśmy, więc teściowa i matka go zmusiły – przekupiły go pracą u mojego ojca”
- „Synowa wychowuje mojego wnuka na życiową kalekę. Wszystkiego mu zabrania. Babcia pozwoliła mu się wyszaleć”
- „Była synowa robi wszystko, by wnuki o mnie zapomniały. Na alimenty mojego synka umiała naciągnąć, a mnie mówi, że jej nie szanuję!”