Reklama

Moja Marta była zawsze bardzo cichym i raczej nieśmiałym dzieckiem, więc w przedszkolu z trudem sobie zdobywała przyjaciół. Dlatego kiedy poszła do szkoły i poznała Weronikę, z którą stały się papużkami nierozłączkami, byłam w siódmym niebie!

Reklama

Dziewczynki świata poza sobą nie widziały i najchętniej bawiłyby się razem przez całe popołudnia. Nie miałam nic przeciwko temu, bo w pierwszej klasie nie ma tak dużo nauki, a zabawa z przyjaciółką też może być rozwijająca. Godziłam się więc na to, że Weronika przychodziła do nas do domu tuż po szkole. Niby miała chodzić do świetlicy, ale moja Marta tam nie chciała siedzieć, twierdząc, że inne dzieci im dokuczają i przeszkadzają w zabawie. No cóż, i tak miałam zatrudnioną opiekunkę, więc w sumie dziewczynki mogły bawić się u nas. Pani Jola twierdziła, że lepsze nawet całe hordy dzieciaków w domu niż tylko jedna moja znudzona córeczka, która wtedy staje się strasznie marudna i absorbująca. Skoro więc opiekunka nie zgłaszała pretensji, to i ja nie miałam nic przeciwko wizytom Weroniki.

Jej obecność z czasem nawet przestała być dla mnie zauważalna. Niepostrzeżenie więc Weronika spędzała u nas coraz więcej czasu, zostając nawet na kolację i odrabiając z Martusią zadania domowe. Często im zresztą w tym pomagałam, bo dziewczynki nie zawsze sobie radziły, zwłaszcza z nauką piosenek czy wierszyków po angielsku. Trochę mnie tylko denerwowało, że przyjaciółka córki jest mniej bystra, więc miałam wrażenie, jakby obniżała poziom naszych domowych „lekcji”. Stwierdziłam jednak, że jeśli trochę się na niej skupię, to powinna nadgonić materiał i dorównać Marcie. Wiadomo, że lepiej jest się uczyć z kimś niż samemu.

Wiele razy także odwoziłam Weronikę do domu po rozmaitych kinderbalach czy wyprawach do kina. Albo kiedy się u nas zasiedziała, a jej mama dzwoniła, że ma jakiś problem z samochodem i pytała, czy byłabym taka miła i podrzuciła jej córkę do domu. Czasami kompletnie nie było mi to na rękę, bo Weronika nie mieszkała na naszym osiedlu, tylko kilkanaście kilometrów dalej, już za miastem.

Taka sytuacja trwała od miesięcy

Czasami nachodziła mnie refleksja, że dość dużo robię dla tego dziecka, a moja córka raczej u Weroniki nie bywa. Nie jest tam zapraszana, bo mama dziewczynki tłumaczy się, że „u nich nie ma warunków”. W sumie, jak podjeżdżałam pod ich dom, to wydawał mi się całkiem zwyczajny i dość zamożny, ale machałam na to ręką. W końcu przecież robiłam wszystko dla mojej kochanej Martusi.

Klapki spadły mi z oczu pewnego dnia, gdy obie dziewczynki dostały zaproszenie na urodziny do kolegi z klasy, który także mieszkał dość daleko od szkoły, w dodatku w przeciwnym kierunku niż dom Weroniki. Traf chciał, że Bartuś urządzał kinderbal w piątek, kiedy jest mniej lekcji, więc moja córeczka tuż po szkole była zapisana do ortodonty. Miałam po nią przyjechać, zabrać do lekarza, a potem po szybciutkim przebraniu w domu w ładną sukienkę odstawić na imprezę. Było to nie lada zadanie, wymagające ode mnie wcześniejszego zwolnienia się z pracy i poświęcenia na to kilku godzin. Pani Joli dałam więc tego dnia wolne.

Dzień wcześniej wieczorem zadzwoniła mama Weroniki z pytaniem, czy bym nie odebrała jej córki ze szkoły i nie odwiozła na imprezę do Bartka, „skoro i tak pewnie tam pojadę z Martą”. Zgodnie z prawdą powiedziałam jej, że nie będzie to możliwe i dlaczego. Jednak zamiast zrozumienia sytuacji i miłego pożegnania, usłyszałam pełne oburzenia słowa:

– To co ja mam teraz zrobić z córką? Przecież się nie zwolnię z pracy, żeby ją odebrać

„To już nie mój problem…” – pomyślałam zaskoczona tupetem tej kobiety, a głośno rzekłam, że przecież Marta może spędzić popołudnie na świetlicy.

– A pani Jola nie może się nią zająć?? – padło pytanie.

Tu już, przyznam się, oniemiałam, bo co to za bezczelność, dysponować moją opiekunką?

– Może, ale to kosztuje 10 złotych za godzinę! – powiedziałam bez ogródek.

– Przecież i tak jej pani płaci… – nie wierzyłam własnym uszom, że mama Weroniki przytacza takie argumenty!

– Nie, nie płacę, bo się rozliczamy tylko za przepracowane godziny, a w piątek pani Jola ma wolne! W związku z tym pewnie może ją pani wynająć, jeśli chce. Mogę pani dać do niej numer! – stwierdziłam chłodno.

Matka Weroniki burknęła wtedy coś w stylu „obejdzie się” i odłożyła słuchawkę. „Co za człowiek! Dać jej palec, a chce całą rękę!” – denerwowałam się przez cały wieczór, nie mogąc zapomnieć tej niemiłej rozmowy. Kolejna niemiła niespodzianka spotkała mnie następnego dnia. Kiedy poszłam po moją Martunię do szkoły, nie tylko ona czekała na mnie w szatni, ale i Weronika! Ubrana i z tornistrem na plecach.

– Pożegnaj się z przyjaciółką i jedziemy – powiedziałam w pierwszym momencie naiwnie do córki.

– Ale Weronika jedzie z nami! – oświadczyło moje dziecko.

– Dokąd? Do ortodonty?

– Tak, mama jej pozwoliła! Najpierw do ortodonty, potem do nas na obiadek i do Bartka. Zawieziesz nas?

– Ciebie tak, ale Weronika musi zostać! – starałam się nie okazywać zdenerwowania. – Chodź, zaprowadzę cię do świetlicy! – powiedziałam do dziewczynki.

Na miejscu poinformowano mnie, że Weronika już tam nie chodzi! Świetlica nie była opłacona od dwóch miesięcy, podobnie jak obiady!

– Przecież zabiera ją wasza wspólna opiekunka, pani Jola – zdumiała się na mój widok świetliczanka.

Wspólna opiekunka? Wtedy dopiero zdałam sobie sprawę, że faktycznie ostatnio Weronika bywa u nas już codziennie! Je obiad i odrabia lekcje, a potem w dodatku często odwożę ją do domu!

Jaki ta kobieta ma tupet!

– Nie zabieram Weroniki! Ani dzisiaj, ani jutro czy następnego dnia! – wściekłam się na bezczelność jej matki.

– To co ja mam zrobić z tym dzieckiem? I kto je odbierze? – zdumiała się świetliczanka.

– Nie mam pojęcia, ale chyba rodzice! – odwróciłam się na pięcie i wyszłam.

Moja Marta była niepocieszona, że Weronika nie pojechała z nami ani nie pojawiła się po południu u Bartka. Szkoda, ale nie dam się przecież tak perfidnie wykorzystywać! Sytuacja teraz jest trudna, bo moja córka ma do mnie żal, że już nie zabieramy jej przyjaciółki po lekcjach, a matka Weroniki rozpowiada po szkole, że jestem egoistką, która rozbiła przyjaźń dziewczynek. Kiedy usiłowałam z nią porozmawiać, rzuciła słuchawką.

Moja córeczka cierpi, ale mam nadzieję, że, jak to dziecko, wkrótce zastąpi sobie Weronikę inną przyjaciółką. Zapisałam córkę na zajęcia plastyczne do osiedlowego klubu. Tam jest dużo dzieci i już Martusia poznała taką jedną sympatyczną Anię. Na szczęście wiem, że ta dziewczynka mieszka niedaleko i kiedy rodzice są w pracy, opiekuje się nią babcia, więc nie grozi mi powtórka z rozrywki.

Katarzyna, 34 lata

Czytaj także:

Reklama
  • „Porzuciłem Milenę, kiedy zaszła w ciążę. Nie dzwoniłem, nie wysyłałem pieniędzy. Ale teraz chcę kontaktu z córką”
  • „Walczyliśmy o ciążę, ale to nie przynosiło efektów. Rodzina ciągle pytała >>kiedy dzieci?
  • „Mój syn uratował niemowlę, które wypadło z okna. Przez ten bohaterski czyn ludzie nie dają mu spokoju”
Reklama
Reklama
Reklama