Reklama

Znamy się z Michaśką od dziesięciu lat. Byłyśmy razem na kursie księgowych w stolicy i przez dwa tygodnie mieszkałyśmy w jednym pokoju hotelowym. Sporo młodsza ode mnie, ładna, zgrabna i bardzo wesoła, od razu ją polubiłam. Mieszkała wtedy pod Łodzią. Była bezdzietna, ale miała dobrą pracę, męża z własnym warsztatem samochodowym i ogólnie była zadowolona z życia.

Reklama

Tak mi się przynajmniej wtedy wydawało...

Zaprosiłam ją któregoś lata do siebie na parę dni. Od tamtej pory dość często mnie odwiedzała, bo jak twierdziła, zauroczyły ją góry, cisza i spokój. W czasie jej pobytów dużo rozmawiałyśmy, ale nigdy się na nic nie skarżyła. Zawsze dobrze mówiła o mężu. Jednak ja wyczuwałam coś, co mnie niepokoiło.

Kilka razy zapraszałam ich razem, ale przyjeżdżała tylko ona.

– Michasiu, dlaczego twój mąż nie chce z tobą przyjechać? – pytałam. – Przecież tyle razy was zapraszałam. Mieszkam sama, dom mam duży, jest gdzie spać. Na pewno bylibyście zadowoleni, a i mnie byłoby weselej w liczniejszym gronie.
– Jest zapracowany, poza tym nie może zostawić bez opieki swojego warsztatu – tłumaczyła się.

Nie miałam powodu, by jej nie wierzyć, bo wiadomo, biznesu trzeba pilnować, ale nie byłam do końca przekonana. Z czasem przyjeżdżała coraz rzadziej, a w rozmowach telefonicznych niewiele opowiadała o sobie. Moje pytania zbywała ogólnikami, a po paru miesiącach w ogóle przestała odbierać ode mnie telefony. Pomyślałam, że może się o coś obraziła, ale nie miałam pojęcia, czym mogłam ją urazić. Było mi trochę przykro, bo zżyłam się z nią, polubiłam i wydawało mi się, że z wzajemnością.

Nie chciałam być namolna, więc przestałam dzwonić

I nagle, po dwóch latach przyjechała, bez zapowiedzi. Na jej widok doznałam szoku. Przede mną stała zupełnie inna kobieta – chuda, zaniedbana, w niczym nie przypominała dawnej Michasi. Słowa, którymi mnie przywitała w progu zamiast dzień dobry, zabrzmiały rozpaczliwie.

Mogę się u ciebie zatrzymać na kilka dni, błagam?
– Oczywiście, jak możesz wątpić? – zdziwiłam się. – Ale co się stało? – spytałam zaniepokojona. – Wyglądasz jakbyś przed kimś uciekała.

Michaśka usiadła i rozpłakała się jak dziecko. Zrobiłam kawę i zaczęłyśmy rozmawiać, to znaczy ona mówiła, a ja, słuchając jej opowieści, czułam ciarki na plecach. Nigdy wcześniej nie mówiła mi o swoich kłopotach małżeńskich, choć miała je od dawna. Dlatego przyjeżdżała do mnie sama, żeby choć przez kilka dni mieć spokój. Dopiero teraz się przyznała.

Wyszła za mąż dość późno, bo w wieku trzydziestu lat, za rozwodnika, który był już dobrze po czterdziestce. Z pierwszą żoną nie miał dziecka i to było powodem rozwodu. Marzył o synu i liczył, że to właśnie Michasia – jeszcze dość młoda, by zostać matką, urodziwa i zdrowa kobieta – urodzi mu upragnionego potomka.

Pobrali się, zamieszkali w wynajętym mieszkaniu i wydawało się, że będą razem żyć długo i szczęśliwie. Mąż Michasi prowadził warsztat samochodowy i całkiem dobrze im się wiodło. Wkrótce zaczęli budować dom, potem wzięli kredyt na rozbudowę warsztatu. Michasia nie stosowała antykoncepcji, bo zdawała sobie sprawę z tego, że zegar biologiczny tyka i niebawem może być już za późno na macierzyństwo. Kiedy się poznałyśmy ona jeszcze nie miała pojęcia o swojej chorobie.

Dowiedziała się przypadkiem, gdy poszła do ginekologa, myśląc, że jest w ciąży

Mąż szalał z radości, kiedy powiedziała mu, że chyba spodziewa się dziecka. Wróciła od lekarza ze skierowaniem do szpitala i z wyrokiem. To nie była ciąża, tylko mięśniaki macicy. W szpitalu zrobiono jej badania i zdecydowano się na wyłuszczenie mięśniaków. Po zabiegu lekarze pocieszali ją, że za pół roku może znów myśleć o dziecku.

Przez ten czas żyła jak w amoku. Martwiła się o swoje zdrowie i o to, czy na pewno uda jej się zajść w ciążę. Minęło pół roku, potem rok, dwa, ona czuła się dobrze, mięśniaki się nie odnawiały, ale w ciążę nie zachodziła. I wtedy zaczął się jej koszmar.

Mąż zmienił się nie do poznania. Zaczęły się awantury, ubliżanie i traktowanie jej jak wybrakowanego towaru. W tamtym czasie, przyjeżdżając do mnie, nie chciała mi nic mówić o swoich problemach, bo wiedziała, że i tak jej nie pomogę. Pragnęła tylko, chociaż przez ten krótki czas zapomnieć o tym, co ją dręczyło.

Mąż, mimo że się awanturował, to nadal korzystał ze swoich małżeńskich praw w sypialni i co miesiąc pytał Michasię, czy jest w ciąży. To było dla niej upokarzające i bolesne.

Na jednej z wizyt ginekolog poradził jej, żeby przyszła z mężem, bo to może on jest bezpłodny

Wtedy już nie chciała dziecka, ale dla świętego spokoju powiedziała mężowi o propozycji lekarza.

Dobrze, pójdę, żeby ci udowodnić, że to ty jesteś do niczego – usłyszała, chociaż spodziewała się odmowy.

Wynik badania był dla niego miażdżący. To on był bezpłodny. Mimo zadry w sercu, starała się go pocieszać, wspierać, ale na nic się to zdało. Mąż się totalnie załamał. Zaczął pić...

Po kilku miesiącach jego warsztat podupadł. W tym czasie Michasia zachorowała na nerki, potem na wrzody żołądka i musiała przejść na rentę. Mąż staczał się coraz bardziej, aż któregoś dnia znalezionego go w warsztacie martwego. Zapił się na śmierć. Potem okazało się, że bez jej wiedzy wziął duży kredyt na jakieś maszyny do warsztatu.

Bank zajął warsztat i Michaśka została tylko ze swoją marną rentą

Utrzymanie domu pochłaniało dużo pieniędzy, więc go sprzedała i kupiła kawalerkę w bloku, a resztę pieniędzy wpłaciła na konto, bo już o powrocie do pracy nie miała co marzyć. Po tym wszystkim podupadła na zdrowiu jeszcze bardziej. No i właśnie przyjechała do mnie, żeby trochę odpocząć od tamtych wspomnień, zregenerować się, nabrać sił...

Starałam się ją rozweselać, jak tylko potrafiłam, ale ona wciąż powtarzała, że już nigdy nic dobrego jej nie spotka.

– Zobaczysz, jeszcze wspomnisz moje słowa, będzie dobrze – pocieszałam ją. – Nie wolno mówić nigdy.
– Ja tam swoje wiem – mówiła z rezygnacją. – Kto zechce starzejącą się kobietę, schorowaną, z poszarpanymi nerwami, no kto?
– A może znajdzie się taki ktoś? – tłumaczyłam.
– Może kiedyś, a teraz to mi się nawet rano umyć nie chce – odpowiadała i machała ręką, co miało znaczyć „daj spokój, szkoda gadać”.

Nie byłabym sobą, gdybym ją zostawiła w takim stanie

Miałam zaprzyjaźnioną fryzjerkę i kosmetyczkę jednocześnie, więc dyskretnie zadzwoniłam, powiedziałam, o co mi chodzi i zaprosiłam ją do domu, pod pretekstem wykonania zabiegów mnie. Michasia początkowo patrzyła z dezaprobatą, ale widziałam, że powoli się przekonuje. Kiedy ja byłam już wypiękniona, odezwała się:

– A może i ja bym spróbowała, jak myślisz? – spytała cicho.

Nie dałam po sobie poznać zadowolenia z udanego podstępu, tylko rzuciłam tak od niechcenia.

– No wiesz, jeśli chcesz, spróbuj. Pani chyba ma jeszcze trochę czasu? – zwróciłam się do fryzjerki.
– Tak, tak – odparła dziewczyna. – Jeszcze godzinkę mogę poświęcić.

No i stało się. Po godzinie Michasia wyglądała zupełnie inaczej. Włosy ładnie obcięte, wymodelowane, cera odświeżona, paznokcie zrobione, po prostu, nie ta sama kobieta, która przyjechała. Widziałam, że była zadowolona, bo co chwilę podchodziła do lustra i przyglądała się sobie.

– Ty chyba to specjalnie zrobiłaś? – spytała, mrużąc oczy.
– O czym mówisz? – udałam, że nie wiem, o co chodzi.

Gdy wyjeżdżała, uściskała mnie i gdyby nie staranny makijaż, to pewnie popłakałaby się ze wzruszenia.

Wczoraj pod wieczór odebrałam telefon i nie mogłam uwierzyć, że to od Michasi

Znowu miała radosny głos jak dawniej.

– Wiesz, że niedługo będę mieszkała niedaleko ciebie? – zaskoczyła mnie rewelacją. – Wychodzę za mąż za wdowca, którego poznałam w pociągu, kiedy ostatnio wracałam od ciebie. Ma pod Bielskiem domek i tam zamieszkamy. Ślub będzie w grudniu, czuj się zaproszona.
– To znaczy, że te zabiegi u mnie poskutkowały? – roześmiałam się.
– Oczywiście, że tak – odparła Michasia. – Gdybym wyjechała od ciebie w takim stanie, jak przyjechałam, to na pewno nie spojrzałby na mnie. Jestem twoją dłużniczką.
– A pamiętasz, co ci powiedziałam, gdy byłaś u mnie? – spytałam uradowana.
– Tak, pamiętam – odpowiedziała. – Mówiłaś, żebym na zawsze wykreśliła z mojego słownika słowo „nigdy”, i wiesz, chyba tak zrobię.
– Cieszę się, Michasiu, zasługujesz na dobre życie.

Michaśka wiele przeszła, ale nareszcie zaświeciło dla niej słońce. Wierzę, że będzie szczęśliwa. I kto by pomyślał, że jeszcze tak niedawno straciła nadzieję, że coś dobrego może ją w życiu spotkać. Życie jest nieprzewidywalne, więc... Nigdy nie mów nigdy!

Weronika, 49 lat

Czytaj także:

Reklama
  • „W przedszkolu mojego syna uczył… przedszkolanek. Zawsze myślałam, że to >>kobieca
  • „Noszę za synem plecak i wyręczam go we wszystkich obowiązkach. Jeszcze się w życiu napracuje”
  • „Przez moją matkę syn wylądował w szpitalu. Całowała i przytulała Krzysia, choć wiedziała, że jest poważnie chora”
Reklama
Reklama
Reklama