Reklama

Wybiegłam wzburzona ze spotkania z adwokatem i wsiadłam do samochodu zaparkowanego przy krawężniku. Ręce mi się trzęsły. Nawet przez chwilę pomyślałam, że zanim ruszę, powinnam się uspokoić, ale kiedy spojrzałam na zegarek, od razu odpaliłam silnik. W ciągu pół godziny musiałam odebrać synka z przedszkola, inaczej wychowawczyni znowu będzie miała do mnie pretensję, zresztą słuszną, że się spóźniam.

Reklama

Kręcąc oporną kierownicą, wycofałam lekko swojego starego forda, aby wyjeżdżając z szeregu, nie zahaczyć samochodu stojącego przede mną. Niepotrzebna mi była jeszcze stłuczka. Przez moment wydało mi się, że poczułam lekki opór, ale dodałam trochę gazu i…

Niepokojący chrzęst, który usłyszałam, kazał mi się zatrzymać. Obejrzałam się za siebie, ale przez tylne okno niczego nie zobaczyłam. A to dlatego, że było strasznie brudne. Jesień obfitowała w ulewy, a ciężarówki z dwóch budów, które prowadzono wokół mojego domu, nanosiły na jezdnię mnóstwo błota. Ziemista maź rozbryzgiwana przez auta przyczepiała się do mojego forda jak rzep do psiego ogona. Prawdę mówiąc, nie miałam siły myć swojego samochodu, bo chyba bym musiała robić to codziennie. No, ale przez to naprawdę niewiele widziałam w tylnej szybie, więc zamiast jechać dalej, wysiadłam i poszłam zobaczyć, co się stało. Obeszłam swój samochód dookoła i nagle zmartwiałam. Najwyraźniej tylnym kołem zaczepiłam rower, który ktoś niefrasobliwie przypiął do latarni, zamiast wstawić do specjalnego stojaka ustawionego przy wejściu do budynku.

„Jasny gwint! Kto w taką pogodę i o tej porze roku jeździ na rowerze?” – pomyślałam, oglądając wyraźne uszkodzenie ramy, spowodowane uderzeniem mojego samochodu. „No i kto go tak beztrosko stawia? Pewnie jakiś kurier to zrobił, bo się oczywiście spieszył…”.

No cóż, stało się jasne, że będę się musiała tłumaczyć, a może i pokłócić, czyja to wina. A naprawdę nie miałam na to czasu! Stałam przez chwilę przestępując z nogi na nogę, boleśnie świadoma tego, że czas płynie, a w przedszkolu czeka na mnie synek. W końcu wyszarpnęłam z torebki jakiś notes, długopis, napisałam swój numer telefonu, potem ściągnęłam gumkę z włosów i przymocowałam nią kawałek papieru do kierownicy roweru. Po spełnieniu tego obowiązku wsiadłam do auta i odjechałam. Do przedszkola zdążyłam w ostatniej chwili. Antoś już czekał zniecierpliwiony w szatni.

To nie mógł być kurier!

Idąc z synkiem do domu i słuchając jego radosnego paplania, zapomniałam na chwilę o wszelkich problemach, także o uszkodzonym rowerze. Mój telefon zadzwonił dopiero, kiedy położyłam Antosia spać.

– Dobry wieczór. Jestem właścicielem roweru, który pani uszkodziła… – odezwał się męski głos.

– Uszkodziłam, bo pan nieprawidłowo zaparkował – odparowałam.

– Rower stał na chodniku. Od kiedy to można samochodami jeździć po chodnikach? – mężczyzna nie pozostał mi dłużny. – Spotkajmy się i porozmawiajmy o tym – zaproponował.

„Akurat mam na to czas!” – jęknęłam w duchu, ale wiedziałam, że nie mam wyjścia. Musiałam załatwić tę sprawę i to możliwe najmniejszym kosztem. No cóż, uszkodziłam ten rower przez swoją nieuwagę, nie mogłam temu zaprzeczyć. Umówiłam się z jego właścicielem następnego dnia po południu. Wiedziałam, że mój szef nie będzie zachwycony tym, że znowu wyjdę wcześniej z pracy, ale musiałam to zrobić, żeby potem jeszcze zdążyć po Antosia do przedszkola.

Wpadłam do kawiarenki, w której byłam umówiona i odruchowo zaczęłam rozglądać się za kimś ubranym w strój kuriera rowerowego, ale nikogo takiego nie dojrzałam. „Mam nadzieję, że zbytnio się nie spóźni” – pomyślałam z irytacją. Wtem od strony baru zbliżył się do mnie mężczyzna w eleganckim garniturze.

– To chyba z panią jestem umówiony? – zapytał.

– Nie! – odparłam odruchowo, ale zaraz się poprawiłam. – Tak… chyba… – jego głos wydał mi się bowiem jakiś znajomy.

– Chodzi o mój rower – wyjaśnił.

– Tak, to ze mną się pan umówił – przytaknęłam zdumiona, bo naprawdę nie spodziewałam się tego, że właśnie tak będzie wyglądał właściciel jednośladu.

„Garnitur u kuriera rowerowego? Najwyraźniej pomyliłam się, co do jego profesji…” – pomyślałam zaskoczona.

– Usiądziemy? – facet był rozluźniony, a ja coraz bardziej spięta.

Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że umówił się ze mną w bardzo eleganckim lokalu, w którym nawet głupia herbata musiała sporo kosztować. Nie uśmiechał mi się taki wydatek w chwili, gdy liczył się dla mnie każdy grosz. Spojrzałam przelotnie na kartę... No tak!

– Co dla państwa? – w tym momencie zmaterializował się przy nas kelner.

– W zasadzie dla mnie to nic – odparłam szybko. – Przepraszam, ale chciałabym jak najszybciej załatwić naszą sprawę, spieszę się – wyjaśniłam facetowi.

Kiwnął głową.

– Dla mnie kawa – poprosił kelnera a gdy ten odszedł od naszego stolika, powiedział. – W rowerze jest uszkodzona rama. W serwisie, do którego dzisiaj podjechałem wycenili mi naprawę, proszę – podał mi jakąś kartkę.

Zerknęłam na nią i zamarłam. „Ile?!! Chyba pomylił się o jedno zero” – pomyślałam, widząc trzycyfrową cenę. Głośno nabrałam powietrza.

– To i tak niewiele, bo na szczęście nie zostały uszkodzone przerzutki – gadał dalej facet.

Słuchałam go przez moment, po czym wypaliłam:

– Pan chyba żartuje! Tyle to kosztuje nowy rower!

Przez moment patrzył na mnie zdezorientowany, po czym stwierdził:

– Ale nie ten. Ten kosztował siedemnaście tysięcy.

Co??? Dwa razy więcej niż mój wiekowy wprawdzie, ale jednak samochód?! Byłam pewna, że się przesłyszałam. Albo że facet blefuje. Chce mnie naciągnąć?

– Nie zapłacę! W żadnym wypadku! – powiedziałam twardo i na tym się ta cała moja twardość skończyła, bo chwilę później wybuchnęłam płaczem.

Chlipałam jak wariatka, myśląc o tym, że robię niezłe przedstawienie, ale naprawdę nie potrafiłam przestać. To wszystko mnie przerosło.

– Proszę się tak nie denerwować. Porozmawiajmy spokojnie – zaczął się plątać mój rozmówca.

– Nie zapłacę nie dlatego, że nie chcę, ale… ja naprawdę nie mam takich pieniędzy – wychlipałam szczerze, myśląc o tym, że dzień, w którym potrąciłam rower tego faceta, był od początku do końca pechowy.

Czułam, że nie mam siły z nim wygrać

Znalazłam się w tej obcej dzielnicy tylko dlatego, że moja koleżanka powiedziała mi, że w pewnej fundacji raz w miesiącu prawnicy udzielają darmowych porad kobietom, których nie stać na tego typu fachową pomoc. Ja do nich należałam. Dlatego rozwiodłam się z mężem bez orzekania o winie, bo nie chciałam długich batalii, chociaż przecież mogłam zebrać dowody na to, że Jacek mnie zdradza.

Odpuściłam jednak, chcąc mieć święty spokój, i teraz to się na mnie zemściło, bo mój mąż na sprawie o podział majątku chciał mnie pozbawić prawa do naszego wspólnego mieszkania. Jego adwokat napisał, że należało ono do babci Jacka i zostało wykupione przez niego jeszcze przed zawarciem związku małżeńskiego, co było akurat prawdą. Zapomniał tylko dodać, że połowę pieniędzy na ten wykup dali moi rodzice. To były ich oszczędności, zarobione jeszcze przez mamę w Niemczech, gdzie pracowała przez lata jako opiekunka starszych osób. Każdy grosz okupiony był jej ciężką pracą. Wiedziałam, że rodzicom nie przyszło łatwo rozstać się z tymi pieniędzmi, bo miały być dla nich zabezpieczeniem na stare lata, ale… Chcieli także zabezpieczyć mi pewną przyszłość. Byłam im za to bardzo wdzięczna i Jacek także. Jak widać – do czasu.

– Nawet nie obchodzi cię, gdzie będzie mieszał twój syn? – byłam na niego wściekła.

– Przecież Antoś może zamieszkać ze mną – usłyszałam bezczelne zapewnienie Jacka.

Zmartwiałam. Do tej pory mój były mąż nie palił się do opieki nad dzieckiem. Nic dziwnego, skoro wolał się poświęcać swoim kolejnym „wielkim miłościom”. Ale ostatnio doszły mnie słuchy, że związał się z jakąś kobietą, o której zaczął myśleć poważnie. Nie obchodziło mnie to już zbytnio, mógł przecież ze swoją odzyskaną wolnością robić, co chce. Nie sądziłam jednak, że jego matrymonialne plany mogą mieć jakikolwiek wpływ na naszą sprawę majątkową i nie tylko. Czyżby chciał zabrać mi synka?

Myśląc o tym wszystkim, nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęłam się zwierzać przez łzy temu obcemu mężczyźnie, który siedział przede mną. Nie wiem także, kiedy kelner postawił przede mną kawę, którą mężczyzna musiał dla mnie zamówić, a ja ją wypiłam. Było mi już wszystko jedno, ile ma kosztować.

– Wtedy, gdy pani potrąciła mój rower, była pani u adwokata? I co on pani powiedział? – zainteresował się mój rozmówca.

– Że nic nie wskóram… – chlipnęłam.

– Ale dlaczego? – jego głos był spokojny. – Przecież na pewno są jakieś ślady wypłaty gotówki z banku, wpłaty na konto.

– To było wiele lat temu…

– Nie szkodzi. Bank przechowuje takie dane – zapewnił mnie.

Popatrzyłam na niego uważnie.

– Jestem prawnikiem – przyznał się.

– Ach tak… No to na pewno mnie na pana nie stać – odparłam.

– A czy ja mówię coś o pieniądzach? – patrzył na mnie poważnie.

– Nie mogę skorzystać z pana uprzejmości. Jestem panu winna za rower, a teraz jeszcze mam być winna za poradę? – pokręciłam głową.

– Chce pani wygrać tę sprawę? – zapytał wprost.

Przytaknęłam.

– Nie musi pani mi nic płacić, bo ja także od czasu do czasu udzielam porad w tej fundacji. Dlatego wtedy tam parkowałem. Nie wiem, co poradził pani któryś z moich kolegów…

– To była kobieta – wtrąciłam.

– ...koleżanek – poprawił się. – Ale ja się chętnie przyjrzę tej sprawie, bo wcale nie wydaje mi się taka beznadziejna. A co do roweru, proszę o tym zapomnieć. Poradzę sobie.

– Nawet nie wiem, jak panu dziękować – nie wierzyłam własnym uszom.

– Proszę mi mówić Grzegorz – powiedział i uśmiechnął się serdecznie.

Odwzajemniłam uśmiech.

Dzięki Grzegorzowi odzyskałam wiarę

Wraz z pojawieniem się Grzegorza w moim życiu, zagościła w nim także nadzieja. Faktycznie, dzięki niemu potrafiłam udowodnić, że znaczna część pieniędzy na mieszkanie pochodziła od moich rodziców. Mój prawnik także doradził mi, abym wystąpiła o podwyższenie alimentów na Antosia. Pomógł mi przygotować argumenty dla sądu, z których najważniejszym był ten, że mój mąż dostał niedawno znaczną podwyżkę, którą chwalił się w gronie naszych wspólnych znajomych. Chyba chciał na mnie zrobić tym wrażenie i nie sądził, że to wykorzystam. Kiedy przegrał w sądzie jedną i drugą sprawę, był naprawdę wściekły!

Dogonił mnie na parkingu przed sądem, gdy oboje pożegnaliśmy się już ze swoimi adwokatami.

– Widzę, że wreszcie się wycwaniłaś i przygruchałaś sobie gacha, który okazał się sprytny. Czy to nie wbrew etyce, że prawnika łączy coś więcej z klientką? – wysyczał.

– Bzdury opowiadasz, jak zwykle – odcięłam się i odwróciłam na pięcie.

No, bo przecież to faktycznie były jakieś brednie. Z Grzegorzem nic mnie nie łączyło poza zawodowymi sprawami. No i tym, że jednak wciąż jeszcze byłam mu dłużna pieniądze za zniszczony rower…

– Nie oszukasz mnie! Widzę, jak on na ciebie patrzy! – wrzasnął za mną jeszcze Jacek.

W tym momencie zatrzymał się obok mnie samochód. Za kierownicą siedział Grzegorz. Opuścił szybę, a ja spłonęłam rumieńcem, bo zdałam sobie sprawę z tego, że musiał wszystko słyszeć!

Ale on się tym nie przejął, tylko powiedział:

– Chciałem zapytać, czy może cię podwieźć?

Chciałam zaprzeczyć, ale w sumie… „A co mi tam!” – pomyślałam. Z Grzegorzem będzie szybciej niż autobusem, a jak zwykle miałam do odebrania Antosia z przedszkola. Wsiadłam do samochodu i bez słowa przejechaliśmy kilka przecznic.

– Bardzo cię przepraszam – powiedziałam w końcu.

– Za co? – zdziwił się.

– Za mojego byłego męża i te bzdury, które wygaduje. O tobie i o mnie.

– Nie musisz mnie za niego przepraszać – zapewnił.

Znowu zamilkliśmy na kilka minut, podczas których podjechaliśmy pod przedszkole Antosia. Nawet nie pamiętałam, kiedy podałam Grzegorzowi ten adres. A może nie podawałam?

– Bardzo dziękuję za podwiezienie – powiedziałam zaskoczona.

Kiedy wysiadałam, mój prawnik wychylił się za mną z auta.

– Ewo, to należy do ciebie, proszę – wyciągnął do mnie rękę z… moją gumką do włosów. Tą samą, którą kiedyś przyczepiłam do jego roweru karteczkę z numerem swojego telefonu! Zatrzymał ją? Patrzyłam na niego osłupiała, wtedy Grzegorz dodał: – Twój mąż w jednym miał rację, wpatruję się w ciebie. Czy teraz, kiedy już zakończyła się ta sprawa sądowa, umówisz się ze mną prywatnie na kawę?

No cóż… Nie odmówiłam. Także dlatego, że musiałam przyznać sama przed sobą, że coraz częściej Grzegorz zaprząta moje myśli.

– Było coś w zapachu twojej gumki, że z miejsca zapomniałem o złości na kobietę, która wjechała w mój rower i myślałem tylko o tym, że chcę ją poznać – przyznał mi się potem. – A poza tym miałaś rację, nie zaparkowałem go prawidłowo i pewnie nie miałbym większych szans na to, aby dostać od ciebie odszkodowanie, bo to była w dużej mierze moja wina. A moja wycena zniszczeń to był blef… przyznaję. Szarżowałem.

– Bardzo mnie tym wystraszyłeś – powiedziałam.

– Wiem, przepraszam. Ale być może bez tego byś się przede mną tak nie otworzyła i nie mógłbym ci pomóc – powiedział. – Wybaczysz mi?

Wybaczyłam, co przypieczętowaliśmy długim pocałunkiem.

Ewa, 38 lat

Zobacz także:

Reklama
  • „Mam 5-letnie dziecko ze zdrady. Moja kochanka zmarła, a żona każe mi oddać córeczkę do sierocińca. Ta kobieta nie ma serca”
  • „Córka latami obwiniała mnie o rozwód. Nie wiedziała, że odszedłem, bo dowiedziałem się, że nie jest moją córką”
  • „Martę poznałam na porodówce. To ona była kochanką, z którą mąż mojej przyjaciółki miał dziecko”
Reklama
Reklama
Reklama