„Mąż nie chce, żebym wróciła do pracy po porodzie. Czuję się jak w WIĘZIENIU”
Gdy moje koleżanki mówią, jak to mi zazdroszczą, że mogę siedzieć z córką w domu i „nic nie robić”, tylko się uśmiecham. Nie wiedzą, że oddałabym wiele, by wrócić do pracy. I zrobiłabym to już dawno, gdyby nie mój mąż.
- redakcja mamotoja.pl
Wiem, jak to brzmi – jak mogę pozwolić na to, by mąż decydował o moim powrocie do pracy? Przecież w dzisiejszych czasach każda kobieta powinna sama podjąć decyzję, czy poświęca się wychowywaniu dzieci, czy łączy życie rodzinne z zawodowym. Tak jest jednak tylko w teorii. Są mężczyźni, którzy z pozoru bardzo nowocześni i wyluzowaniu, zrobią wszystko, by zatrzymać kobietę w domu. Bo skoro ich matki zajmowały się dziećmi, gdy ojcowie pracowali, dlaczego chcieć zmieniać ten model?
Rodzina jak z obrazka
Mój mąż jest naprawdę dobrym człowiekiem. Poznaliśmy się na studiach, w przyszłym roku będziemy obchodzić piątą rocznicę ślubu. Jest inteligentny, dowcipny, troskliwy i gdyby musiał, skoczyłby za swoją rodziną w ogień. Mamy wspaniałą córkę – 3-letnią Gajkę.
Jestem tłumaczką, przez kilka lat prowadziłam własną firmę, miałam wielu klientów, tonęłam w zleceniach, zatrudniałam kilka osób. Dużo pracowałam – i sporo zarabiałam, chociaż i tak mniej niż mój mąż. Przez 10 lat wspólnego życia każde z nas rozwinęło zawodowo skrzydła. Mieliśmy pieniądze, prace, które kochaliśmy, mogliśmy podróżować. Gdy Gaja się urodziła, postanowiłam na jakiś czas odłożyć karierę na bok. Miałam ten przywilej, że pensja mojego męża pozwala nam na dobre, wygodne życie.
Każda rozmowa kończy się kłótnią
Wiedziałam jednak, że przyjdzie moment, w którym będę chciała wznowić działalność. Wrócić do pracy, do ludzi. Gdy przyszła pandemia, sytuacja na rynku pracy była niepewna, było dla mnie jasne, że muszę pracować. Dla siebie, ale też dla mojej rodziny. Pierwszy raz poruszyłam ten temat w rozmowie z Pawłem jakieś pół roku temu. Przytulił mnie tylko i powiedział, że mam spojrzeć na naszą córeczkę. Że jest taka malutka, że mnie potrzebuje.
Przytaknęłam mu, ale w głębi duszy wiedziałam, że przecież Gajka może już iść do żłobka. Albo, że możemy zatrudnić nianię – ja pracowałabym z domu, ale przez kilka godzin dziennie opiekowałaby się nią jakaś miła „ciocia”. Temat wrócił po kilku tygodniach. Paweł nie był już taki uroczy. Powiedział, że mam dać spokój. Wtedy po raz pierwszy spojrzałam na niego nieco inaczej.
Od tamtego czasu mój powrót do pracy pojawia się w rozmowach raz, dwa razy w tygodniu. Gdy rozmowa schodzi na ten temat, kończy się kłótnią. Paweł wykrzykuje, że jest głową rodziny i że jego obowiązkiem jest nas utrzymywać. Ostatnio powiedział nawet, że wiedziałam, na co się pisze – miałam swój czas na karierę, teraz jestem matką.
Czuję się jak w więzieniu
Wtedy do mnie dotarło: wyszłam za mąż za swojego teścia. Ojciec Pawła to uosobienie zaściankowego myślenia: mężczyzna pracuje, kobieta sprząta, gotuje, wychowuje dzieci, a wieczorem poda kochanemu, spracowanemu mężowi kapcie i zimne piwo. Potem 10 minut małżeńskiego seksu, pacierz i spać. Wcześniej tego nie widziałam, ale mój Paweł coraz częściej zachowywał się właśnie w ten sposób. A przecież wiedział, że ja nie jestem kobietą, która pisze się na coś takiego!
Wiem, że mam kilka opcji. Że mogę zabrać Gajkę i od niego odejść – poradziłybyśmy sobie, czuję to. Mogę mu się sprzeciwić i wrócić do pracy. Mogę zagryzać zęby i powoli zmieniać się w swoją teściową – kobietę tak przygaszoną, tak wyblakłą, że aż chce się ją przytulić albo zdjąć z niej cały ten ciężar. Cokolwiek zrobię, ktoś na tym ucierpi – Paweł, Gajka, ja. Chociaż dla przyjaciół czy znajomych wyglądamy na idealną rodzinę, na tym obrazku pojawia się coraz więcej rys. Boję się, że któregoś dnia on po prostu pęknie i rozsypie się na kawałki.
Ada, 32 lata
Zobacz także: