Reklama

Siedziałam w przychodni i chyba z nudów rozmyślałam nad tym, jak dziwnie potoczyło się moje życie. Jeszcze rok temu byłam żoną doktora ortopedii, mieszkałam w przepięknym, wielkim domu i planowałam z mężem emeryturę w Hiszpanii. Równocześnie jednak musiałam godzić się z tym, że Filip nigdzie mnie nie zabierał.

Reklama

– Obiecuję, że to nadrobimy, ale teraz po prostu nie mogę nigdzie wyjechać – tłumaczył mi. – Jak się rozkręca nową przychodnię, to nie można powiedzieć pacjentom, że pan doktor sobie pojechał na urlop, bo się ich straci raz na zawsze. A poza tym musimy zdobyć ten kontrakt z NFZ i kierownik chce, żebym się tym zajął. A wiesz, że to niełatwe.

– Czyli co? Już nigdy nie wyjedziemy na wakacje? – dąsałam się.

– Oczywiście, że pojedziemy! W przyszłym roku zabiorę cię, gdzie zechcesz, ale na razie możesz pojechać sama.

Żachnęłam się, kiedy to zaproponował. Nie zależało mi na hotelach ani wycieczkach, tylko na tym, żeby spędzić chociaż kilka dni z rzędu z mężem! Samotna byłam przez większość życia i akurat tego miałam dosyć! Ale on był tak zajęty posadą zastępcy kierownika prywatnej przychodni, że nie miał czasu dla własnej żony. Dodajmy, że już dla drugiej…

Nigdy nie poznałam Agaty, mojej poprzedniczki. Filip rozwiódł się z nią kilka miesięcy przed naszym pierwszym spotkaniem, chociaż wiele osób nie chciało w to wierzyć.

Połowa jego rodziny i znajomych uważała, że miał ze mną romans, jeszcze kiedy był mężem tamtej, co bardzo mnie raniło. O eksżonie mówił niewiele, ale czułam, że ma wobec niej poczucie winy.

– Znaliśmy się z roku, razem kończyliśmy akademię – opowiedział mi historię ich dwudziestodwuletniego związku. – Byliśmy parą dwa ostatnie lata, potem było oczywiste, że weźmiemy ślub.

Zapytałam, dlaczego nie mieli dzieci. Spodziewałam się, że powie coś o dyżurach, obowiązkach i ciężkim życiu małżeństwa lekarzy, ale mnie zaskoczył.

– Staraliśmy się. Agata poroniła cztery razy… Kiedy stało się jasne, że nie ma już szans, zaczęło się między nami sypać…

Przyznaję, że miałam wątpliwości, czy wchodzić w związek z mężczyzną, który dopiero co się rozwiódł i to po tak długim czasie. Ale mój czas też się kończył. Byłam po czterdziestce i czułam, że mogę więcej nie spotkać kogoś tak wartościowego jak Filip. Był lekarzem, miał poukładane w głowie, stabilną sytuację życiową i wyraźnie się we mnie zadurzył. Nawet jeśli nie mogłam z całkowitą szczerością przyznać, że ja też się w nim zakochałam, to uznałam, że wielka miłość na pewno przyjdzie z czasem.

– Pasujemy do siebie – powiedziałam do przyjaciółek, które zaprosiłam na ślub cztery miesiące po tym, jak poznałam Filipa. – Zawsze marzyłam o takim facecie! Jest doskonały, wierzcie mi!

– A on na pewno się wyleczył po rozstaniu ze swoją byłą? – wątpiły dziewczyny.

– Słuchajcie, wystarczy mi, że jego rodzina uważa, że mieliśmy romans od dawna, bo to przecież niemożliwe, żebyśmy tak szybko podjęli decyzję o wspólnym życiu! – fuknęłam rozzłoszczona. – Możecie mnie bardziej wspierać? Ich małżeństwo było martwe od kilku lat! On częściej nocował w szpitalu niż w domu, specjalnie brał dyżury. A jak już wracał, to siedział w garażu i restaurował sobie swojego „Junaka”. Oni się przez ostatnie dwa lata małżeństwa prawie z sobą nie widywali, więc tak, uważam, że się z niej wyleczył! I teraz będzie moim mężem!

Dopiero kiedy sama zostałam panią J., odkryłam, że Filip nie lubi rozmów o problemach i woli unikać konfrontowania się z moimi emocjami. Teraz to ja miałam męża w domu przez trzy noce w tygodniu i ja musiałam schodzić do garażu, żeby choć przez chwilę z nim pobyć.

Bywało, że siedziałam w milczeniu w oparach oleju silnikowego i marzyłam o tym, że Filip odłoży narzędzia i się zainteresuje, jak minął mi dzień, albo zapyta, dlaczego wyglądam na przygnębioną.

Chciałam mu to opowiadać, rozmawiać z nim, dzielić się wszystkim, co było dla mnie ważne! Tak długo byłam samotna, a teraz przecież wyszłam za mąż. Właśnie po to, by uniknąć samotności, bo miałam świadomość, że to nie była z mojej strony wielka miłość. Czasami nie wytrzymywałam i krzyczałam, że on mnie już nie kocha.

– Co ty mówisz?! – to go akurat denerwowało.

– Nie liczy się dla mnie nikt oprócz ciebie! Jak możesz mnie o coś posądzać??

Wiedziałam, że mnie nie zdradzał. Był uczciwym, wiernym mężczyzną, który chciał się mną opiekować i mnie utrzymywać. Pewnie to dla niego oznaczało miłość. Ja natomiast chciałam bliskości. Zapytałam nawet jego siostrę, czy wobec Agaty też był taki zdystansowany.

– Coś ty! Oni wiecznie ze sobą gadali! – powiedziała i to mnie zabolało. – Oboje byli lekarzami, więc w kółko omawiali jakieś przypadki, rozmawiali o badaniach naukowych, kłócili się o metodologię czy coś tam jeszcze. Medycyna była ich wspólną pasją. Zresztą nie tylko, rozmawiali o wszystkim. Dopiero przed rozwodem zaczęli milczeć. I wiedzieliśmy, że dzieje się coś złego…

Czasami natrafiałam na ślad Agaty w naszym domu. Jakieś albumy w kartonach, zdjęcia wciśnięte między książki, jej notatki w książce kucharskiej. Zawsze pytałam Filipa, co z tym zrobić i nigdy nie dostałam odpowiedzi, żeby wyrzucić.

– To był też jej dom – westchnął raz.

– Od moich rodziców, ale to ona go tworzyła. Takich rzeczy się nie wyrzuca.

Dopiero kiedy wysłał mnie na te nieszczęsne wakacje, zrozumiałam, że on za nią tęsknił. Wiedziałam, że to ona podjęła decyzję o rozwodzie, a on – jak zrozumiałam – nie powstrzymywał jej. Na sycylijskiej plaży dużo rozmyślałam o tym, czy gdyby Filip nie poznał mnie, to nie chciałby z czasem odzyskać Agaty.

Wtedy doszłam do wniosku, że właśnie tak by na pewno było. Ciągle wałkowałam w myślach ten temat i byłam coraz bardziej pewna, że byłam tylko nagrodą pocieszenia po rozstaniu z kobietą, którą naprawdę kochał. Może podświadomie przygotowywałam sobie grunt pod usprawiedliwienie tego, co już wtedy chodziło mi po głowie?

Otrząsnęłam się z tych rozmyślań, kiedy wezwano mnie do gabinetu. Lekarka, bardzo piękna kobieta, miała włosy upięte w kok i mocny makijaż. Była w okolicach pięćdziesiątki i na mój widok odsunęła się gwałtownie od biurka.

– Słucham panią – rzuciła ostro, a ja spojrzałam na nią spłoszona.

– Jestem Mariola– przedstawiłam się.

– Wiem, kim pani jest. Dobrze wiem – patrzyła na mnie niezbyt przychylnym wzrokiem. – Moje pytanie brzmi: co pani robi w moim gabinecie?

Byłam zdezorientowana. Jej rysy nieco złagodniały. Wskazała mi gestem krzesło.

– Wie pani, kim jestem, prawda? – zapytała, kładąc ręce na biurku.

– Jest pani lekarzem pierwszego kontaktu. Normalnie chodzę do doktora Kowalskiego, ale dzisiaj go nie ma i dlatego zapisano mnie do pani…

– Zaraz! – wpadła mi w słowo. – Chce pani powiedzieć, że to przypadek? Że nie wie pani, że jestem byłą żoną Filipa?

Naprawdę miałam ochotę wykrzyknąć: „Jakiego Filipa??”. To było kompletne zaskoczenie! Nie zwróciłam uwagi na jej imię, a nazwisko musiała mieć z powrotem panieńskie.

– Pani jest tą Agatą? – wymamrotałam. – Byłą żoną Filipa?

– Tak, owszem – potwierdziła z lekkim uśmieszkiem. – Widziałam pani zdjęcia, rozpoznałam panią od razu. Myślałam, że przyszła pani z powodu Filipa. Ale nie… prawda? Czy też nie?

Podczas tamtego kwadransa dowiedziałam się, że miałam trochę racji w tym, że mój mąż nigdy nie przestał kochać swojej pierwszej żony. Z tego, co mi powiedziała Agata, Filip dzwonił do niej w każde jej urodziny i na święta. Jego matka i druga siostra również. To któreś z nim musiało przesłać jej moje zdjęcia.

O skierowaniu do gastrologa przypomniałam sobie, dopiero wychodząc. Oczywiście Agata mi je wypisała i jeszcze raz przeprosiła za całą scenę.

– Naprawdę myślałam, że przyszła tu pani celowo – wyjaśniała zakłopotana.

– Przepraszam. Zdenerwowałam się, bo nie zrobiłam nic złego. Nigdy nie odbierałam telefonów od Filipa. Wiedziałam, że się ponownie ożenił. Kiedy więc pani weszła, pomyślałam, że pewnie będzie pani mieć pretensje i nastawiłam się obronnie… Naprawdę przepraszam, to było nieprofesjonalne. Wybaczy mi pani?

Zapewniłam ją, że nic się nie stało, ale to było kłamstwo. Wyszłam z przychodni roztrzęsiona. Pani doktor miała klasę i ponieważ sądziła, że wciąż jestem żoną jej eksmęża, powstrzymała się przed pytaniem „a co u niego?”. Nie powiedziałam jej więc, że się rozwiedliśmy. Zapewniłam tylko, że nie mam za złe Filipowi telefonów do byłej żony.

To także nie była prawda. Zabolało mnie to, że nie zadzwonił w moje urodziny, które obchodziłam miesiąc po naszym rozwodzie. Ale zaraz potem przypomniałam sobie, że ja i Agata to jednak dwie zupełnie różne historie. I to była moja wina.

Nie mogłam nie wrócić myślami do Sycylii, na którą wysłał mnie mąż. Samą. On został ze swoją przychodnią i pacjentami.

Byłam o to wściekła. Uważałam, że mnie zaniedbywał. Że ignorował moje potrzeby, że go nudziłam. Wmówiłam sobie – no, może nie do końca, jak się właśnie okazało – że on wciąż tęskni za byłą żoną i że to ona była jego jedyną prawdziwą miłością.

Z nią mógł rozmawiać przez całą noc, dzielił pasję, ona imponowała mu intelektem i wiedzą. Ja nie byłam dla niego wyzwaniem. Ot, po prostu ładną pracownicą firmy instalującej żaluzje i rolety, która przyjmowała jego zlecenie. A potem dała się zaprosić na kawę i jakoś tak się złożyło, że pół roku później była już jego żoną.

Z dnia na dzień byłam coraz bardziej pewna, że nasze małżeństwo to porażka i nigdy nie zdobędę w sercu męża takiego miejsca, jakie zajmowała Agata.

Dlatego kiedy przystojny Włoch zaczął mnie komplementować, nie ucięłam tego. Ciągnęłam flirt, aż skończył się on w moim pokoju hotelowym.

Uważałam, że mam do tego prawo, bo mąż mnie zaniedbuje i wysłał samą do tego kurortu. Sandro przeniósł do mojego pokoju swoje rzeczy i spędzaliśmy dni i noce jako para. Dokładnie: cztery dni. Piątego Filip zrobił mi niespodziankę i przyleciał na Sycylię…

Nie dało się tego uratować. Mój mąż był dobrym, prawym człowiekiem i to, co zrobiłam, nie mieściło mu się w głowie.

Nie był wściekły, nie próbował bić się z moim kochankiem. Ale kiedy odjeżdżał spod hotelu, pochylił głowę i zadrgały mu ramiona. Płakał i to przeze mnie.

Kiedy wróciłam, moje rzeczy były już spakowane. Nie chciał awantur ani łez. Jak zwykle zaszył się w garażu z ukochanym „Junakiem”. Weszłam tam nie po to, by błagać o wybaczenie, tylko, by się usprawiedliwiać.

– Gdybyś poświęcał mi więcej czasu… – zaczęłam, ale nie dokończyłam.

Filip stał przede mną i patrzył mi w oczy z takim smutkiem, że po prostu byłoby nieprzyzwoitością, gdybym nadal próbowała przerzucić winę na niego.

– Nie zasłużyłem na to – powiedział, kręcąc głową. – A przynajmniej nie od ciebie. Jeśli już, to Agata miałaby prawo mnie zdradzić… Wobec niej byłem podły, odsunąłem się od niej po tych wszystkich poronieniach, uciekałem od niej. Ale ty? Co ja ci złego zrobiłem, Marlena…?

Poszłam na górę i napisałam list. Przeprosiłam go w nim i zapewniłam, że nigdy nie zrobił nic złego.

Znałam jego historię, kiedy za niego wychodziłam, niczego nie zataił, nie okłamał mnie, nie zdradził. „To moja wina i bardzo cię przepraszam – zakończyłam. – Mam nadzieję, że znajdziesz szczęście.”

Przypomniałam sobie te słowa, kiedy siedziałam w parku niedaleko przychodni po spotkaniu z Agatą.

Wróciłam pod gabinet i wślizgnęłam się między pacjentami.

– Pani doktor! Muszę pani coś powiedzieć! – wyrzuciłam z siebie, zanim zareagowała na to wtargnięcie. – Rozwiedliśmy się z Filipem. Z mojej winy… nieważne. W każdym razie on żałuje, że nie był dla pani lepszym mężem. Wiem, że za panią tęsknił i że zrozumiał, dlaczego pani odeszła… Zależy mi, żeby był szczęśliwy. A myślę, że szczęśliwy może być z panią. Więc proszę tylko, żeby pani odebrała telefon, jeśli on znowu zadzwoni…

Jak wspomniałam, rodzina Filipa za mną nie przepadała, ale kiedy spotkałam jego siostrzeńca, młodego kleryka, ten chyba nie pamiętał, że rozwiodłam się z jego wujem i… zaprosił mnie na prymicje. Dyplomatycznie odpowiedziałam, że skontaktuję się z jego mamą w tej sprawie. Oczywiście zadzwoniłam, żeby przeprosić za nieobecność.

– No, masz rację, mogłoby być niezręcznie – przytaknęła. – Filip będzie z Agatą. Wrócili do siebie, wiesz? Nie wiem, jak Dominik mógł o tym zapomnieć, na pewno mu mówiłam! Ale wiesz, oni w tym seminarium są odcięci od świata zupełnie. A co u ciebie?

Odpowiedziałam, że dobrze i tym razem nikogo nie okłamywałam. Naprawdę poczułam się wspaniale! Jeśli jakaś para zasługiwała na drugi start, to byli nią Agata i Filip. I cieszę się, że pomogłam im do siebie wrócić. Przynajmniej tyle mogłam zrobić. Może i ja kiedyś spotkam kogoś, z kim będę szczęśliwa.

Marlena, 45 lat

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama