„Mąż wykrzyczał mi, że ma romans z moją najlepszą przyjaciółką. Zabawiali się nawet podczas naszego wesela”
Była przy mnie właściwie od zawsze, pomagała w najtrudniejszych chwilach. Tak przynajmniej myślałam. Bo na osiemnastce mojej córki okazało się, że Grażyna miała zupełnie inne powody niż przyjaźń, by trzymać się blisko mojej rodziny.
- redakcja mamotoja.pl
Z Grażyną znałyśmy się jeszcze z piaskownicy. A potem to samo przedszkole, podstawówka, liceum. Kiedy po raz pierwszy pojechałyśmy razem na kolonie – wmawiałyśmy innym dzieciom, że jesteśmy bliźniaczkami. Wkładałyśmy takie same ubrania, tak samo się czesałyśmy. Obie byłyśmy jedynaczkami, więc tak naprawdę Grażyna była dla mnie jak siostra.
Po maturze ja poszłam na studia, Grażyna do szkoły policealnej, ale dalej trzymałyśmy się razem. Jacka, mojego męża, poznałyśmy razem na wakacjach. Był kumplem mojego kolegi z roku. Podobał się nam obu, ale wybrał mnie. Grażyna nie miała żalu, jeszcze tego samego lata zaczęła chodzić z Karolem.
Zawsze była kochliwa. Związek z Karolem przetrwał do jesieni. Potem był Marcin, Tomek, Piotr i wielu innych, których imion nie zdążyłam zapamiętać.
Gdy Jacek mi się oświadczył, od razu powiedziałam „tak”. I pobiegłam o tym powiedzieć Grażynie. Nie było wątpliwości, że zostanie moją świadkową, więc od razu zaczęła obmyślać szczegóły wieczoru panieńskiego.
To była szalona impreza. Grażyna i moje kumpele nieźle mnie wkręciły. Gdy miałam już trochę w czubie, zaczęły mi wmawiać, że zaraz przyjdzie zamówiony striptizer. Byłam pewna, że to żart, gdy nagle zadzwonił domofon.
– Halo. Tu Dario z agencji, byłem umówiony. Proszę otworzyć!
Zatkałam ręką usta.
– Wy oszalałyście? On tu jest, na dole. Przecież sąsiedzi zobaczą i w ogóle. Zróbcie coś, żeby sobie poszedł, błagał – piszczałam, a dziewczyny tarzały się ze śmiechu. Okazało się, że na dole stał Patryk, kolega aktualnego chłopaka Grażyny.
– No dzięki, bardzo dobrze sobie poradziłeś – odprawiła go w końcu łaskawie moja świadkowa.
Ze ślubu nie pamiętam zbyt wiele. Szłam przez kościół, uśmiechali się do mnie ludzie, później ksiądz coś mówił, a potem musiałam coś powiedzieć ja. I nagle nie mogłam z siebie wydobyć głosu.
Jacek i ksiądz patrzyli na mnie z przerażeniem. Nagle usłyszałam zza pleców:
– Jolka, no dajesz!
To była Grażyna.
– Ja, Jolanta… – wydusiłam w końcu z siebie.
Dalej już jakoś poszło.
Dopiero gdy dotarliśmy na wesele, zszedł ze mnie stres. Zrzuciłam niewygodne szpilki, zadarłam sukienkę i ruszyłam na parkiet. Bawiłam się świetnie. Goście chyba też. Jacek obtańcowywał wszystkie ciotki i moje koleżanki. Na dłuższą chwilę straciłam go z oczu. Była 2 nad ranem, gdy klapnął koło mnie na krześle.
– Ale zabawa – wysapał.
Ale wykrzesał jeszcze z siebie resztki sił i zaniósł mnie do naszego apartamentu na piętrze.
Rok później zostaliśmy rodzicami. Przez kilka tygodni po moim powrocie ze szpitala z Anią Graża z nami mieszkała. Sama mi to zaproponowała. Bardzo mi pomogła. Każdego wieczoru brała małą do swojego pokoju, żebym mogła pospać. Zabierałam córkę z powrotem około północy, bo Grażyna rano szła do pracy.
Graża została matką chrzestną Ani i była oczywiście jej ulubioną ciocią. Chodziły razem do kina, jeździły na wakacje. Grażyna nigdy nie założyła rodziny. O dzieciach zawsze mówiła, że je bardzo lubi, byle tylko były cudze.
Wykrzyczał mi prawdę
Osiemnastych urodzin Ani nie zapomnę nigdy. I to nie dlatego, że moja jedyna córka wkroczyła w dorosłość. Plan był taki, że najpierw jest kolacja w lokalu dla rodziny, potem przez jakiś czas dorośli pobawią się z młodzieżą i ulotnią się około 22. Tańczyłam z Jackiem, potem widziałam go na parkiecie z Grażyną. Ale gdy jakiś czas później uznałam, że pora jechać, i zaczęłam się za nimi rozglądać, nigdzie ich nie było. Nie odbierali też telefonów. Już byłam gotowa jechać do domu sama, gdy zza drzwi oznaczonych kartką „Pomieszczenie gospodarcze” usłyszałam dziwne odgłosy. Gdy otworzyłam drzwi, zapadła cisza. Poszukałam ręką włącznika światła. Grażyna stała oparta o ścianę, z zadartą spódnicą. Jacek próbował nerwowo włożyć spodnie.
– Jolka, to nie tak – zaczął mamrotać, ale wycofałam się na korytarz i ostrożnie zamknęłam za sobą drzwi.
Po chwili wybiegłam na ulicę. Kilka przecznic dalej złapałam taksówkę.
Jacek wrócił do domu grubo po północy. Był kompletnie pijany. Próbował przepraszać, ale nie chciałam go słuchać. Wtedy zrobił się agresywny. Zaczął krzyczeć, stłukł kilka talerzy i wazon z różami, które Ania rano dostała od nas. Nie wiem, czemu uznał, że powie, a raczej wykrzyczy całą prawdę.
– Ależ ty jesteś naiwna, Jolka. Głupia, ślepa i zakochana… Wszystko brałaś za dobrą monetę. A my z Grażyną sypiamy ze sobą od tamtych wakacji, na których się poznaliśmy. Na weselu w naszym apartamencie dla nowożeńców najpierw miałem ją, dopiero potem ciebie. A pamiętasz, jak zamieszkała z nami, żeby pomagać przy Ani? Kochaliśmy się codziennie, gdy spałaś. Potem było trudniej, ale zawsze jakoś dawaliśmy radę spotkać się chociaż raz w tygodniu. Graża jest w łóżku jak lwica, a ty tylko leżysz i sapiesz…
– Zamknij się – nie wytrzymałam w końcu. – Nie chcę tego słuchać. Ani się waż powiedzieć jeszcze jedno słowo! Wynoś się, wynoś natychmiast! Nie chcę cię więcej widzieć! – darłam się i jednocześnie wypychałam go z mieszkania.
W końcu zamknęłam za nim drzwi. Pukał, krzyczał, żebym mu dała chociaż portfel i telefon, ale w ogóle mnie w tamtej chwili nie interesowało, co ze sobą zrobi.
Do rana się zastanawiałam, co powiedzieć Ani. Nie płakałam. Na razie byłam tylko wściekła. Grażyna dzwoniła kilka razy, ale nie odebrałam. I nie odsłuchałam żadnej z zostawionych wiadomości. Nie istniało wyjaśnienie, które by ją usprawiedliwiało. Zdradziła mnie. To bolało chyba nawet bardziej niż zdrada Jacka. Przecież byłyśmy siostrami!
Ania wróciła rano. Poszła prosto do swojego pokoju. Wstała dopiero po 16 i poczłapała do kuchni.
– A tatek gdzie? – zapytała zza drzwi lodówki. Nie odpowiadałam. Usłyszałam trzask zamykanej lodówki. Ania z kawałkiem sera w ręku podeszła do mnie. – Mamuś, co jest? Co się stało? Coś z tatą?
– Nic mu nie jest, kochanie, przepraszam, że cię wystraszyłam. Tyle że… Tata już tu nie mieszka. Musiał się wyprowadzić. Właściwie to go wyrzuciłam…
Wtedy coś we mnie pękło i zaczęłam płakać. Między szlochami wyjaśniłam jej chaotycznie, że tata i ciocia Graża mieli romans, który zaczął się jeszcze przed naszym ślubem i trwał cały ten czas.
– Dowiedziałam się na twojej imprezie. Nakryłam ich w schowku na szczotki… Romantycznie, prawda?
Uśmiechnęłam się przez łzy. Ta scena była tak żałosna, że aż komiczna – pomyślałam.
Ania usiadła obok i mnie objęła.
– Mamuś. Nie płacz, proszę… Patrz, ja też płaczę. Przez ciebie. Poradzimy sobie we dwie. Bez taty i bez cioci. Będzie dobrze. Nie chcę ich znać. Obiecuję ci, że się z nimi nigdy nie spotkam.
Tłumaczyłam jej, że to nie tak, że Jacek jest ciągle jej tatą, i to, że zdradził mnie, nie oznacza, że nie kocha jej. Ale Ania nie słuchała.
Przez rozwód przeszłam na proszkach uspokajających. Rozprawy pamiętam jak przez mgłę. Po rozwodzie zostałyśmy z Anią w naszym mieszkaniu. Jacek zamieszkał w kawalerce, którą odziedziczył po babci. Z Grażyną nie zamieniłam ani słowa. Po prostu przestała dla mnie istnieć.
Po jakimś czasie Ania zaczęła się spotykać z ojcem. Ale tylko na mieście, w kawiarni albo w parku. Cieszyłam się. Nie chciałam, żeby z powodu solidarności ze mną nie utrzymywała z nim kontaktu.
Była cieniem samej siebie
Pięć lat później poznałam Adama. Jesteśmy razem już kilka lat. Spędzamy razem weekendy, wakacje. Jacek poznał go na ślubie Ani trzy lata temu. Musiał wiedzieć, że kogoś mam, ale i tak był bardzo zdziwiony. On przyszedł sam. Wiem, że Grażyna zerwała z nim jeszcze przed naszym rozwodem. Nigdy nie chciała się z nikim wiązać na stałe, pogoniła go ze swojego mieszkania po dwóch tygodniach, a z życia – po kilku miesiącach. Nie miałam pojęcia, co się z nią dzieje. I szczerze mówiąc, nie chciałam wiedzieć. Grażyna to zrozumiała. I nie próbowała nawiązać kontaktu.
O tym, że jest ciężko chora, dowiedziałam się przez przypadek. Ania pracowała jako wolontariusz w hospicjum. Cztery miesiące temu w wychudzonej pacjentce rozpoznała swoją chrzestną.
– Mamuś – płakała w słuchawkę.
– Boże, z dawnej cioci Graży nie zostało już nic. Gdy przy niej usiadłam i wzięłam ją za rękę, po jej policzkach pociekły łzy. „Widziałam cię już wczoraj, na korytarzu. Byłam pewna, że nie chcesz mnie znać. Zresztą wcale mnie to nie zdziwiło. Dziękuję” – wyszeptała. Ja wiem, co ona nam zrobiła. Co tobie zrobiła. Ale wiesz, ona nie ma nikogo. A umieranie w samotności jest straszne…
– Kochanie. Nie mogę. Nie potrafię – tłumaczyłam, gdy próbowała mnie namówić, żebym odwiedziła przyjaciółkę.
Ale jednocześnie nie mogłam przestać o niej myśleć. W środku nocy zaczęłam grzebać w regale. Znalazłam stare albumy. Tyle lat wspólnej historii… Zdjęcia ze szkoły, wakacji, imprez, mojego ślubu, z dzieciństwa Ani. Wszędzie była Graża. Oglądałam te zdjęcia i płakałam. Sama nie wiedziałam, czy nad naszą straconą przyjaźnią, jej zdradą czy jej chorobą.
Trzy dni później poszłam do hospicjum. Jeszcze nie byłam pewna, co zrobię. Ania czekała na mnie na korytarzu. Zaprowadziła mnie pod salę. Zajrzałam przez szybę w drzwiach. Boże…
Wybiegłam na dziedziniec. Usiadłam na ławce i ukryłam twarz w dłoniach. Moja Grażyna. Wesoła, piękna, pewna siebie. Teraz wyglądała jak mumia. Bez włosów, wychudzona, przezroczysta. Na twarzy miała maskę tlenową, do ręki przyczepioną kroplówkę.
– Zostało jej kilka tygodni, może dwa miesiące, gdyby chciała żyć. Ale nie ma już w niej woli walki. Ciocia powoli się poddaje – usłyszałam głos córki.
Nie zostawię jej
I zrozumiałam, co muszę zrobić. Zerwałam się z ławki i pobiegłam do środka. Grażyna zauważyła mnie, gdy tylko weszłam do sali. Próbowała zdjąć z twarzy maskę, ale ją powstrzymałam.
– Już dobrze. Nie musisz nic mówić. Jestem tu i już nigdzie sobie nie pójdę. Nie zostawię cię.
Po chwili obie płakałyśmy. Pomimo moich protestów Grażyna zdjęła maskę. Mówiła tak cicho, że musiałam się pochylić, żeby coś usłyszeć.
– Wiem, że to, co zrobiłam, jest niewybaczalne… Gdybym mogła cofnąć czas. Powinnam była wybrać ciebie. Powinnam wiedzieć lepiej… – głos jej się załamał.
Zaczęła ciężko oddychać. Założyłam jej maskę. Głaskałam ją i powtarzałam:
– Nie martw się, nie martw…
W końcu zasnęła. Znalazłam Anię.
– Ona nie może tu zostać. Zabieram ją do siebie. Pomóż mi to zorganizować.
Załatwienie łóżka i sprzętu zajęło kilka dni. Codziennie siedziałam z Grażyną w hospicjum kilka godzin. Gdy wszystko było gotowe, oświadczyłam jej:
– Zabieram cię stąd. Do siebie!
Grażyna zamknęła oczy. Po policzkach popłynęły jej łzy.
Urządziłam ją w salonie. Z wielkimi balkonowymi drzwiami na taras, z widokiem na park. W pracy wzięłam wolne. Adamowi powiedziałam, że przez jakiś czas nie będę mieć dla niego czasu i że kiedyś wszystko mu wyjaśnię. Całe dnie siedziałam z Grażyną. Oglądałyśmy stare filmy albo przeglądałyśmy albumy. Gdy miała lepsze dni – wywoziłam ją na taras.
– Wiesz, myślałam, że już nie poczuję słońca na policzkach. Nie wiem, co powiedzieć. Tylko „dziękuję” przychodzi mi do głowy.
Grażyna parę razy chciała zacząć mówić o sobie i Jacku, coś wyjaśniać.
– Nie wracajmy do tego – powiedziałam. – Nie ma potrzeby. Było, minęło.
Spędziła u mnie prawie cztery miesiące. Dwa razy dłużej, niż dawali jej lekarze w hospicjum. Gdy było już bardzo źle, po raz pierwszy od bardzo dawna zadzwoniłam do byłego męża.
– Grażyna umiera. Jest u mnie. Pomyślałam, że może chciałbyś się pożegnać – powiedziałam.
– Wiem. Ania mi mówiła… Chyba nie dam rady.
Rozłączyłam się. Świnia. Wiedział od dawna i nawet mu do głowy nie przyszło, żeby ją odwiedzić.
Grażyna umarła, trzymając mnie za rękę. Patrzyła mi w oczy. Wiedziałam, co chce usłyszeć najbardziej na świecie.
– Jasne, wybaczyłam ci. Nic się nie martw. Do zobaczenia – powiedziałam.
Chwilę później zgasła.
Na pogrzeb przyszło mnóstwo naszych znajomych z młodości i z tej drugiej części życia, której nie znałam. Ania nad grobem przeczytała moje wspomnienie o Grażynie. „Życie nas poróżniło, ale w końcu i tak się okazało, że przyjaźń jest silniejsza”.
W oddali zamajaczyła znajoma sylwetka. Jacek. Lekko skinęłam głową. Zauważył i się odkłonił. Gdy wszyscy już się rozeszli, usłyszałam, że idzie w moim kierunku. Ciągle rozpoznawałam jego kroki.
– Ja kochałem was obie. Ty kochałaś nas oboje. A jednak choć to my skrzywdziliśmy ciebie, to ty na koniec wykazałaś się większą miłością. Podziwiam cię – powiedział. – I dziękuję, że byłaś z nią do końca. Żałuję, że ja nie potrafiłem.
Poszukałam jego dłoni. Nie wyrwał jej. Po chwili dołączyła do nas Ania. Objęła nas oboje. Usłyszałam, że Jacek płacze.
Jolanta, 52 lata
Zobacz także:
- „Mam 5-letnie dziecko ze zdrady. Moja kochanka zmarła, a żona każe mi oddać córeczkę do sierocińca. Ta kobieta nie ma serca”
- „Córka latami obwiniała mnie o rozwód. Nie wiedziała, że odszedłem, bo dowiedziałem się, że nie jest moją córką”
- „Martę poznałam na porodówce. To ona była kochanką, z którą mąż mojej przyjaciółki miał dziecko”