Reklama

Byłam zestresowana i przemęczona, więc nie zawsze wystarczało mi cierpliwości i spokoju, by wytłumaczyć córce, że czegoś nie wolno, że nie wszystko da się mieć albo że na coś trzeba zaczekać. Bywało, że krzyczałam na małą, a potem byłam wściekła na siebie i miałam przytłaczające poczucie winy. Na ogół złościłam się wtedy nie tylko na siebie, ale też na Olgierda. Uważałam, że zrzuca cały ciężar wychowania na mnie, za mało mnie wspiera i nie rozumie, jak bardzo mnie to wszystko przytłacza. Wydawało mi się wręcz, że mnie nie kocha i tylko go irytuję swoimi emocjami. Ciągle miałam wrażenie, że najchętniej w ogóle nie zajmowałby się córką ani nie przebywał ze mną.

Reklama

Normalna rodzina? To jakiś żart!

Raz powiedziałam o tym mamie, ale spojrzała na mnie zdumiona.

– Co ty mówisz, córcia? Przecież się z tobą ożenił, prawda?

– Bo byłam w ciąży! – wypaliłam. – Gdybym w nią nie zaszła, pewnie w życiu by mu do głowy nie przyszło brać ze mną ślub!

– Nie mów tak – skarciła mnie mama.

– Olgierd to porządny chłopak. Zarabia na ciebie i dziecko, Marisa ma tatę, tworzycie normalną rodzinę, a to najważniejsze.

Chciałam jej powiedzieć, że na mnie to Olgierd akurat wcale nie zarabia, bo mam dobrą pensję, że Marisa widuje go właściwie tylko w weekendy i to wyłącznie wtedy, kiedy wywiercę mu odpowiednio głęboką dziurę w brzuchu, by ją gdzieś zabrał, a z tą normalną rodziną to chyba jakiś żart!

Bo ja nie czułam się normalnie w tym małżeństwie. Owszem, byłam szczęśliwa, że dwa tygodnie po tym, jak zorientowaliśmy się, że jestem w ciąży, mój chłopak wręczył mi złoty pierścionek z diamencikiem i poprosił, żebym została jego żoną. Nie spodziewałam się tego, bo spotykaliśmy się niecały rok i oboje podchodziliśmy do idei małżeństwa raczej luźno. Zawsze tak było. Znaliśmy się od wielu lat, jak chyba wszyscy młodzi w naszej miejscowości. Wpadaliśmy na siebie, a to na imprezie jakiejś wspólnej koleżanki, a to na cmentarzu podczas pogrzebu nauczyciela z dawnej szkoły. Nasze mamy się znały z kościoła oraz jakiejś fundacji i, podobnie jak większość matek młodych ludzi, snuły ponoć plany zeswatania nas długo przed tym, zanim poszliśmy na pierwszą randkę.

Można więc powiedzieć, że wiedzieliśmy o swoim istnieniu od wielu lat, ale znaliśmy się dość krótko. Dlatego byłam zdziwiona, że Olgierd chce ślubu. Ja miałam wątpliwości, ale nikt nie chciał ich słuchać.

– No coś ty! – mówiły siostry. – Będziecie mieli dziecko! Przecież nie może być nieślubne! Powinno mieć ojca…

– Chcesz być samotną matką? Serio?! – dziwiły się kuzynki. – Wiesz, jakie to trudne? Te wszystkie rozprawy o alimenty, walki w sądzie o prawo do opieki nad dzieckiem!

Czułam się jak drugoplanowa postać we własnym życiu

Nie umiałam im wytłumaczyć, że wcale nie planuję toczyć walk sądowych z Olgierdem. Uważałam, że spokojnie dogadamy się co do opieki nad dzieckiem i jego finansowania. Po prostu wydawało mi się, że przypadkowa ciąża to słaby powód do ślubu po kilku miesiącach związku.

Ale przekonał mnie sam Olgierd. Wyglądało na to, że naprawdę zależało mu na ślubie. Obiecywał, że nie będę musiała się niczym martwić, bo on będzie na nas pracował. Mojemu tacie bardzo się to spodobało, docenił to, że jego przyszły zięć był tak odpowiedzialny i wziął go do spółki w swojej firmie. Mama też go pokochała, razem z moją przyszłą teściową zaplanowały nasz ślub od A do Z. Miałam wrażenie, że wszystko działo się nieco poza mną, jakbym była statystką w filmie o własnym życiu.

Ale byłam w ciąży, pracowałam na umowę zlecenie i martwiłam się, jak wrócę do branży po przerwie, dość kiepsko się czułam, więc w sumie zgodziłam się, by to wszystko po prostu się działo.

A dwa lata później rozglądałam się dookoła siebie i zastanawiałam się, gdzie jest mąż, który tak obiecywał mnie wspierać, i dlaczego czuję się tak straszliwie samotna, niekochana i ignorowana, a kiedy komuś się z tego zwierzam, słyszę tylko, że mam nie przesadzać. Co właściwie poszło nie tak?

Tamten poranek zapamiętam na całe życie

To był piątek, okazało się, że muszę zostać w nowej pracy dłużej w związku z zamknięciem tygodnia i powiedziałam o tym Olgierdowi przy śniadaniu.

– OK, zawiozę małą do rodziców – odpowiedział, nawet na mnie nie patrząc. – Wyjeżdżam dzisiaj na noc, wracam w poniedziałek rano, prosto do pracy.

– Słucham?! – z zaskoczenia aż upuściłam grzankę. – Teraz mi to mówisz? Myślałam, że jutro pójdziemy we trójkę na basen.

– Zabiorę Marisę w tygodniu, nie martw się – odmruknął znad jajecznicy.

– Ale ja w tygodniu pracuję, nie mam jak iść! Mieliśmy iść całą trójką! Rodzinnie!

Nie wiem, kto co dokładnie powiedział w ciągu kolejnych kilku minut, ale w którejś chwili, widząc, że mąż nie ma najmniejszej ochoty spędzać ze mną czasu w weekend, wypaliłam, że nasze małżeństwo było w końcu jego pomysłem.

– No chyba nie bardzo! – odparował.

– Taaak? To co, niby ja ci się oświadczyłam? – pomachałam mu zaręczynowym pierścionkiem przed nosem.

– Oświadczyłem ci się, bo mnie do tego zmusili twoi i moi rodzice! – krzyknął, a ja nagle straciłam głos.

Dopiero po chwili wycharczałam: „Co takiego?”, a on wyraźnie się wystraszył, że powiedział za dużo. Ale było już za późno na wycofanie się. Nie zamierzałam odpuścić.

– Spóźnisz się do pracy… – powiedział cicho. – Porozmawiamy wieczorem.

Ale nic mnie nie obchodziła praca. Musiałam wiedzieć, co miał na myśli, mówiąc, że został zmuszony do oświadczyn.

Rodzice to ukartowali

Tamtego poranka mój świat nagle runął. Dowiedziałam się, że Olgierd nie myślał o ślubie, kiedy dowiedział się, że jestem w ciąży. Chciał zaczekać, podobnie jak ja, aż nasz związek się rozwinie, dojrzeje. Nie uważał, że dziecko w drodze oznacza konieczność zawarcia małżeństwa.

Ale innego zdania byli moi rodzice. Najpierw – jak opowiedział mi mąż – porozmawiał z nim mój tata. Chciał wiedzieć, kiedy ślub, i fatalnie przyjął oświadczenie Olgierda, że właściwie to go nie planujemy.

– Potem twoja mama zadzwoniła do mojej – mężowi wyraźnie trudno było o tym mówić. – Spotkały się i ustaliły, że nie ma mowy, żeby nasze dziecko było nieślubne. Mój ojciec oczywiście zawsze robi to, co każe mu matka, więc wziął mnie na męską rozmowę i powiedział, że jeśli się z tobą nie ożenię, nie będę już jego synem…

Słuchałam tego z rosnącym przerażeniem, które było silniejsze nawet niż gniew. Nie miałam pojęcia, że najbliższe mi osoby, czyli rodzice, kompletnie zignorowali to, czego ja mogłam chcieć i po prostu załatwili mi ślub. Chyba najgorsze było to, że mój tata obiecał Olgierdowi, że zrobi z niego wspólnika, jeśli tylko wykona jego polecenie i mnie poślubi.

Nagle wszystko zrozumiałam. To, dlaczego mąż coraz bardziej mnie unikał i skąd brało się moje poczucie samotności i niekochania. Olgierd dał się wmanewrować w ślub. Z jednej strony obie matki zagrały na jego poczuciu winy, z drugiej – dostał propozycję wysokiej pensji, z trzeciej – nie śmiał przeciwstawić się tylu osobom, które uformowały zwarty front. Ale to nie znaczy, że chciał się ze mną ożenić.

– Czy ty mnie w ogóle kiedykolwiek kochałeś? – zapytałam, czując, że bardzo boję się odpowiedzi.

– Nawet jeśli, to… – zawahał się, ale zdecydował się być szczery do końca. – Przez ostatnie dwa lata czułem się jak w więzieniu… Zastanawiałem się, czy wiedziałaś o tych naciskach…

– Nie! – krzyknęłam. – I nie chcę, żebyś był moim mężem na siłę!

Płakałam, krzyczałam, nie wiedziałam, co będzie dalej, ale byłam pewna jednego: nie chciałam żyć w małżeństwie z kimś, kto czuł się przy mnie jak w więzieniu. Oznajmiłam mężowi, że powinniśmy się rozwieść.

Po rozwodzie został moim chłopakiem

To nie była tylko tamta rozmowa. Długo dyskutowaliśmy, ustalaliśmy warunki, rozmawialiśmy o tym, co najlepsze dla Marisy. Olgierd nie miał do mnie żalu, rozumiał, że zostałam potraktowana instrumentalnie, tak samo jak on. Zgodziliśmy się, że nie byliśmy dojrzali do małżeństwa – ja zostałam w nie wmanipulowana, a on zmuszony.

To był bardzo kulturalny rozwód, sędzia aż gratulowała nam dojrzałej postawy. Rodziny powiadomiliśmy dopiero po fakcie, a potem na jakiś czas się od nich odcięliśmy.

Wiecie, co jest najlepsze? Nadal mieszkamy razem. Tak po prostu jest wygodniej dzielić się opieką nad córką, poza tym nadal się lubimy i szanujemy. Oboje jesteśmy wolni – każde z nas może odejść albo znaleźć sobie nowego partnera. Ale jakoś tak się nie dzieje. Ostatnio byliśmy we troje na basenie. Patrzyłam, jak mój były mąż bawi się z Marisą, i myślałam o tym, co na siebie włożę na kolację w hotelowej restauracji, na którą szłam wieczorem z Olgierdem.

Tamtą noc spędziliśmy w jednym łóżku. Wygląda więc na to, że jestem w związku z eks, ojcem mojej córki. Jak dalej się to potoczy? Nie wiem. Ale na pewno tylko my będziemy o tym decydować!

Anita, lat 24

Zobacz także:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama