Reklama

Wiecie, że nawet nie wiem, za co go bardziej nienawidzę? Czy za to, że mnie zdradził, czy za to, że postanowił mi o tym powiedzieć? Właśnie przed świętami, licząc, że sam poczuje się lepiej, że zwali na mnie swój ciężar. Licząc, że wybaczę, że siądziemy do wigilii jak gdyby nigdy nic.

Reklama

To jest straszne i absurdalne

Mąż miał tę firmową wigilię we wtorek. Wigilię… Jak takie imprezy można w ogóle nazywać wigiliami? Wielkie chlanie, wielkie żarcie, tańce, gadanie głupot pod wpływem, a potem cały dzień w kiblu. Sama nie chodzę na takie imprezy, bo z ludźmi z pracy wolę pozostać w służbowych relacjach – wystarczy mi, że raz widziałam pijane koleżanki, które mizdrzyły się do szefa.

Mąż za to zawsze chętnie brał udział i w wyjazdach integracyjnych, i w wigiliach. Od czasu, kiedy pracuje zdalnie – tym chętniej. Nigdy nie miałam nic przeciwko temu, nawet wiedząc, że takie imprezy bywają naprawdę obrzydliwe. Pewnie po prostu mu ufałam. Pewnie dlatego, że NIGDY nie miałam powodu, by mu nie ufać. Znamy się 10 lat, mieszkamy razem 8 lat, od 6 lat jesteśmy małżeństwem, od 4 lat mamy dziecko…

A on wraca po północy z tej wigilii, pijany jak świnia, śmierdzący wódą i perfumami jakiejś baby i… płacze, i powtarza, że musi mi coś powiedzieć. I mówi, że mnie zdradził. I prosi o wybaczenie, bo on inaczej tego nie przeżyje.

Chyba nie do końca to wszystko do mnie docierało, bo zapytałam: „Ale zdążyliście się chociaż podzielić opłatkiem?”. Pamiętam jeszcze, że powiedział, że nie. Bo w ogóle nie dzielili się opłatkiem. Bo to była kelnerka.

Nie, nie chciałam tego wiedzieć

Rano myślałam, że to wszystko mi się przyśniło. Nie zamieniliśmy ani słowa. Jarek zawiózł syna do przedszkola, wrócił, zamknął się w jednym pokoju, ja w drugim. Słyszałam, że ma jakieś spotkania na Teamsach, ja miałam swoje i nie wiedziałam, czy chcę z nim rozmawiać o tym wszystkim, czy nie. Chyba nie chciałam. Ale on przyszedł do mnie i przepraszał. Na kolanach przysięgał, że to nie miało dla niego żadnego znaczenia, że wódka, że chwila… Nie wiem, po co opowiadał mi, że ta kelnerka od początku przychodziła do nich z byle powodu, np. żeby pokazać im napiwek, jaki dostała – banknot z jakimś otyłym czarnoskórym mężczyzną. Nie wiem, po co mówił mi, że to studentka medycyny. Nie wiem, po co w ogóle mi to wszystko mówił.

Potem zjedliśmy obiad jak co dzień. Potem znów praca, potem pojechał po małego. A ja wciąż sobie zadawałam pytanie: czy to wszystko się dzieje naprawdę?

I tak jest do dziś, od trzech dni. Wzięłam wolne. Od ostatniej rozmowy nie wracamy do tematu. W sumie w ogóle nie rozmawiamy. Wiem, że to jest chore.

Jak długo jeszcze?

Zastanawiam się, dlaczego nie potrafię mu zrobić awantury i wywalić z domu. Zastanawiam się, czy i kiedy wybuchnie we mnie ten cały żal, złość, poczucie krzywdy, oszukania, przerażenia. Po prostu się do niego nie odzywam, jakbyśmy się poważniej pokłócili.

Nie wyobrażam sobie, że taka sytuacja będzie trwać – że będziemy jechać po choinkę, że będziemy ją ubierać, że będzie padać słowo „wigilia”, która już wcale nie kojarzy mi się z pięknym świętem. Bo kojarzy mi się wyłącznie z jakimś klubowym kiblem, gdzie mój mąż bzyka jakąś gówniarę.

Dziś planowałam powiedzieć mu, żeby się wynosił do swoich rodziców, ale wstałam, żeby iść do jego pokoju i usiadłam z powrotem. Mam tysiąc myśli i pustkę w głowie jednocześnie. Mam męża i nie mam męża. Nienawidzę go i jednocześnie nie wyobrażam sobie, jak mielibyśmy bez niego żyć.

S.

Jeśli chcesz się podzielić swoją historią, napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl. Czytamy wszystkie listy i zastrzegamy prawo do wyboru najciekawszych oraz do ich redagowania lub skracania.

Piszemy też o:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama