Reklama

Ewunia w ciąży wyglądała pięknie! Włosy zrobiły się jej gęste i kręcone, oczy miała błyszczące i mimo sporego brzuszka poruszała się lekko jak baletnica.

Reklama

– Córuś, to na pewno będzie chłopiec, tak piękne wyglądasz! – powiedziałam jej już na początku ciąży i faktycznie, jakiś czas później badanie USG potwierdziło moje przypuszczenia.

Oboje z mężem zdecydowali, że dostanie na imię Dominik

Podobało mi się. Powtarzałam je potem z czułością na milion sposobów, oczekując wnuka i z każdym dniem rosła moja miłość do niego. Widziałam także, że mój mąż już nie może się doczekać chwili, gdy weźmie na ręce tego chłopca. Zawsze przecież marzył o synu.

– Będę go zabierał na mecze! – mawiał z nadzieją.

Widziałam także, że zaczął majstrować dla maleństwa rozmaite zabawki z zapałek: samochód ciężarowy, zwierzątka. Tak, mój mąż miał zawsze prawdziwy talent do takiego dłubania! Pamiętam dobrze, że zamierzał zrobić podobne cudeńka dla naszego synka, nawet się kiedyś do tego zabrał, ale zarzucił to zajęcie.

Lata temu znalazłam jakieś niedokończone szczątki w pawlaczu i wszystko wyrzuciłam do śmieci. Budziły bowiem we mnie zbyt smutne wspomnienia. Ewa, chociaż nie mogę powiedzieć, aby nie była przez męża kochana, nie doczekała się niestety takich zabawek.

Olgierd uważał, że to ja powinnam zajmować się córką, że on nie zna się na dziewczynkach. Teraz szykował się z radością na przyjęcie nowego mężczyzny w rodzinie.

Im bliżej było narodzin wnuka, tym Ewa z Jackiem robili się mniej spokojni

Składałam to na karb zwyczajnego niepokoju młodych rodziców, czy sobie poradzą, czy z maleństwem wszystko będzie w porządku. Uspokajałam ich, że skoro wszystko podczas badań jest dobrze, to na pewno synek urodzi się zdrowy. Raz czy dwa widziałam u córki czerwone od płaczu oczy, ale skąd miałam wiedzieć, z jakiego powodu?

Ona nie mówiła, ja nie pytałam, nie chciałam się wydać zbyt wścibską osobą. Oboje z mężem zdecydowali się na poród rodzinny. W dniu, w którym Ewa pojechała do szpitala, czekałam z niecierpliwością na dobre wieści. Późnym popołudniem zadzwonił Jacek i powiedział, że wszystko jest w porządku, że urodziła. Zapytałam, kiedy mogę przyjść do szpitala. Zawahał się.

– Myślę, że jutro… – odparł takim dziwnym głosem.

To chyba właśnie wtedy poczułam po raz pierwszy niepokój. A kiedy dwie godziny później zięć przyjechał do mnie i stanął w drzwiach z twarzą bez uśmiechu, zmroziło mnie na dobre:

– Mów, co się dzieje! – usiadłam w fotelu z ręką na sercu, czując jak szybko mi bije i ciesząc się, że męża akurat nie ma w domu.
– Mamo… Dominik nie jest zdrowym dzieckiem. Stwierdzono u niego zespół Downa – usłyszałam od zięcia.
„Downa?!” – to słowo odbiło się mocnym echem w mojej głowie.

Poczułam, jak lecę gdzieś w przepaść bez dna.

– Wiedzieliście wcześniej? – spytałam cicho.
– Wiedzieliśmy – przytaknął Jacek.

I wtedy w lot zrozumiałam te ich tajemnicze wymiany spojrzeń i łzy widziane w oczach córki.

– Dlaczego nam nie powiedzieliście? – zapytałam.
– Chcieliśmy na spokojnie przemyśleć całą sytuację – powiedział Jacek. – Tylko we dwoje. Czy damy radę wychować niepełnosprawne dziecko? To przecież tak wiele zmieni w naszym życiu! Ewa od początku uparła się, że urodzi i zagroziła mi, że jeśli się temu sprzeciwię, to ode mnie odejdzie. Za nic nie chciałbym jej stracić! – Jacek usiadł obok mnie i ukrył twarz w dłoniach.

„Powinnam go przytulić, pogłaskać?” – myślałam.

Zamiast tego siedziałam jednak sztywno, przełykając ślinę

Czułam, że wspomnienia wracają i zaczynają mnie przytłaczać jak lawina. Kilka razy mocno westchnęłam, zięć spojrzał na mnie i nagle wziął mnie za rękę.

Ja z nią zostanę, mamo. I z naszym dzieckiem. Co ono winne, że urodziło się niepełnosprawne? Kiedy już po pierwszej diagnozie okazało się, że niestety Dominik, jak wiele dzieci z Downem, będzie miał także wadę serca, którą trzeba będzie operować zaraz po urodzeniu, poczułem odpowiedzialność za to dziecko. I już wiedziałem, że zrobię wszystko, aby mój syn był w życiu szczęśliwy.

Milczałam, wpatrując się w Jacka martwym wzrokiem. Po chwili poczułam, że po policzkach spływają mi łzy. Wiedziałam, że zięć nie ma pojęcia, dlaczego płaczę. Pewnie pomyślał o Dominiku, moim wnuku, a ja rozpaczałam nad swoim nienarodzonym synem.

„Czy Pan Bóg się uwziął na naszą rodzinę?” – myślałam. „Jak to możliwe, żeby w dwóch kolejnych pokoleniach pojawiło się dziecko z Downem?”.

Niecałe trzydzieści lat temu ja także byłam w ciąży

Jakie to było dla nas z mężem niewysłowione szczęście! Olgierd sam zrobił dla naszego synka piękną kołyskę i wymalował na nowo pokój. Mieliśmy tylko jeden, tak zastawiony, że kołyska ledwie się w nim zmieściła, ale to nie miało najmniejszego znaczenia.

Czuliśmy się tacy szczęśliwi, chociaż byliśmy biedni. Moja ciąża początkowo przebiegała prawidłowo i nic nie wskazywało na to, że z dzieckiem może być coś nie tak. Diagnoza o niepełnosprawności spadła na nas niespodziewanie.

Lekarz zlecił amniopunkcję, którą posłusznie wykonałam, chociaż bałam się jej śmiertelnie i miałam nawet przez moment taki przebłysk, aby ukryć diagnozę przed Olgierdem i nic nie robić, tylko urodzić, zdając się na los. Kiedyś przecież nie było takiego zwyczaju, aby ojcowie wchodzili do gabinetu ginekologicznego i uczestniczyli w badaniu.

O wszystkim najpierw dowiadywałam się od lekarza ja, a potem powtarzałam mężowi.

Może gdybym zachowała wszystko dla siebie, to teraz miałabym syna?

Chorego, bo chorego, ale by był. Ale… może wtedy nie miałabym ani męża, ani córki? Trudno dzisiaj to stwierdzić i rozpatrywać wszystko, oglądając się wstecz. Dość powiedzieć, że z płaczem wyznałam wszystko mężowi. On pojechał ze mną na to badanie, a gdy wyniki potwierdziły niepełnosprawność dziecka, zadecydował za siebie i za mnie, że bezwzględnie likwidujemy tę ciążę.

– Kasiu, nie damy sobie rady z niepełnosprawnym dzieckiem! Jak ty to sobie wyobrażasz? Pewne będziesz musiała zrezygnować z pracy, a ja sam z ledwością dam radę utrzymać nas wszystkich. Policz sobie, ile będzie musiała kosztować rehabilitacja, leki… Takie dzieci są niesamodzielne i żyją krótko. Warto, aby się męczył na tym świecie?

Kiedy miał się urodzić nasz synek, dzieci z Downem faktycznie dożywały najwyżej 14 roku życia

Takie były wtedy statystyki, prognozy. To się od tego czasu bardzo zmieniło, są lepsze leki, sposoby rehabilitacji, opieka medyczna, a przede wszystkim integracyjne przedszkola i szkoły, które stymulują rozwój. Takie dziecko ma szansę na to, że nie będzie wyobcowane ze społeczeństwa, tak jakby był mój synek.

Pamiętam, że na tym, iż zdecydowaliśmy się wtedy na aborcję, zaważyło także przekonanie, że jeśli ten chory chłopiec się urodzi, to nas już za nic nie będzie stać na drugie dziecko. Nie ukrywam, że przez te lata nasza decyzja ciążyła mi bardzo na sercu, wiele czytałam na temat Downa i wiem, że rodzeństwo jest bardzo ważne.

Nie tylko dlatego, że zaopiekuje się niepełnosprawnym bratem czy siostrą, gdy zabraknie rodziców, ale będzie bezwarunkowo kochać, a miłość w takim wypadku jest najważniejsza. Te niepełnosprawne dzieci są bardzo uczuciowe, wrażliwe. Pragną miłości, potrafią ją okazywać i na nią zasługują.

„Mój wnuk będzie nią otoczony!” – postanowiłam.

– Ja wam pomogę… – powiedziałam do Jacka.

Spojrzał na mnie zaskoczony.

– Będziecie tego potrzebowali. Ewa nie może całkowicie zrezygnować z pracy, ze swoich marzeń i planów, a ja już się napracowałam. Jestem nadal silna i zdrowa, ale w wieku, w którym spokojnie mogę przejść na wcześniejszą emeryturę. Tata także – tym razem to ja zadecydowałam za mojego męża.
– Mamo, ja nie wiem, jak mam… – zaczął Jacek.
– Tylko mi nie dziękuj, jeszcze nic nie zrobiłam! – uprzedziłam go, nie chcąc, abyśmy oboje się rozkleili.

Płacz nam przecież nic nie pomoże, trzeba było po prostu zacząć działać

– Kiedy operacja Dominika? – spytałam.
– Jutro… – westchnął Jacek.
– Idź do domu, wyśpij się – poradziłam zięciowi. – Ja porozmawiam z tatą.

To nie była łatwa rozmowa… Olgierd był w szoku, długo nie dowierzał. A potem stwierdził:

Los potrafi być konsekwentny, prawda? Co nam było pisane, w końcu się ziściło, nie uciekliśmy daleko przed naszym przeznaczeniem…

Coś w tym jest. Sprawdzałam kiedyś statystyki i wyszło mi, że szansa na to, że w jednej rodzinie, w tym samym lub następnym pokoleniu urodzi się kolejne dziecko z Downem wynosi dwa procent. Byłam więc spokojna, a tutaj proszę… Po tej rozmowie Olgierd zamknął się w swoim pokoju.

Uszanowałam to, że potrzebuje w samotności przetrawić pewne sprawy, a kiedy po trzech godzinach wyszedł do sklepu i wrócił z siatką, w której miał pudełka z zapałkami, zrozumiałam, że poczuł się dziadkiem.

– Co to będzie tym razem? – zapytałam męża z czułością, gładząc go po ręce.
– Wóz strażacki. Myślisz, że mu się spodoba, kiedy dorośnie? – zapytał.
– Na pewno – uśmiechnęłam się do męża. Wiedziałam, że razem damy naszemu wnukowi dużo miłości.

Katarzyna, lat 56

Czytaj także​:

Reklama
  • „Moja matka zaszła w ciążę w tym samym czasie co ja. Byłam wściekła! Miała służyć mi pomagać, a nie sama siedzieć w pieluchach”
  • „Moja córeczka pokonała raka. Pamiętam, jak płakała, kiedy wypadały jej ostatnie włosy. Teraz obydwie pomagamy chorym, którzy nadal walczą”
  • „Nienarodzona córka, chciała zabić moją żonę. Przez ciążę serce Karoliny przestało bić. Jak ja mam teraz spojrzeć, na własne dziecko...”.
Reklama
Reklama
Reklama