Reklama

Ten wyjazd z koleżankami planujemy od wiosny. Bardzo długo szukałyśmy daty, która pasowałaby całej naszej piątce. Każda z nas ma rodziny, obowiązki służbowe, wizyty u lekarzy, wiadomo… Gdy wreszcie ustaliłyśmy termin, okazało się, że ten sam weekend zarezerwował sobie mój mąż. Na wyjazd z kolegami.

Reklama

Czy to moja wina?

Odkąd pojawił się pomysł wyjazdu z koleżankami, cieszyłam się i martwiłam na przemian. Mamy 3 dzieci w wieku: 4, 8 i 11 lat. Trzech chłopców. Tak, to oznacza, że ponad 11 lat nie wyjeżdżałam bez rodziny. Szczerze mówiąc niespecjalnie też miałam kiedy wychodzić choćby na 2 godzinki (bez dzieci i męża). Jeśli chodzi o spotkania towarzyskie – w grę wchodziły tylko te, na które idziemy wszyscy. Ale żebym tak sama wyszła, np. na kawę z koleżanką to nie… Albo na rower, tak sama ze swoimi myślami. Kiedy przed założeniem rodziny jeździłam sobie rowerem albo wychodziłam spotkać się z koleżankami – nie sądziłam, że to luksus, na który wkrótce nie będę mogła sobie pozwolić.

Koleżanki uważają, że sama sobie jestem winna. Że za bardzo się wszystkim przejmuję. Może. Ale mam wrażenie, że inaczej się nie da.

Tak, świat by się nie zawalił…

Przy mężu, dla którego nic nigdy nie stanowi żadnego problemu. To, co na początku tak mnie w nim ujęło… sprawiło, że czuję się jak matka nie 3 a 4 dzieci.

Mąż wychodzi z założenia, że jeśli problemu nie da się rozwiązać, to z definicji nie jest to coś, nad czym trzeba się zastanawiać. Zakupy? Żaden problem – przecież można jechać do sklepu, gdy już faktycznie nic nie ma w lodówce, wrócić i zacząć robić kolację, nie ważne, że kolacja będzie o 22. Pranie? Przecież to pralka pierze (a żona rozwiesza i składa ubrania w szafkach), on chętnie wrzuci rzeczy do pralki. Ciemne ubrania z jasnymi uprał i zafarbowały? Żaden problem. Przecież to nie jest dramat. Takie przykłady mogłabym mnożyć.

A ja lubię mieć wszystko zaplanowane. Tak, świat by się zawalił, gdybyśmy chodzili w niedopranych, zafarbowanych ubraniach, ale zależy mi, by jednak tak nie było. To chyba nie jest chora pedanteria?

Wszyscy go lubią i wszędzie chcą

Choć znamy się od 15 lat, tylko 2 razy widziałam go wyprowadzonego z równowagi. Wszyscy go uwielbiają. Wszyscy go wszędzie chcą. Tak, jest mądrym, pogodnym człowiekiem, w którego towarzystwie zawsze jest super. Na meczu, na ognisku w lesie, na wieczorze kawalerskim, na urodzinach, na pępkowym, na warsztatach bębniarskich, na ściance wspinaczkowej. Ma mnóstwo przyjaciół, kolegów i znajomych. W całej Polsce i nie tylko. Część z tych osób poznał jeszcze jako chłopiec (tak, ma kilku przyjaciół, z którymi trzyma się od 30 lat), część na studiach (jest chemikiem, pracuje na uczelni), część w pracy, część podczas wyjazdów zagranicznych, część przez znajomych i znajomych znajomych…

Szanuję to. I nie chcę ograniczać go w żaden sposób. Ale choć może nie jestem duszą towarzystwa w takim stopniu jak on… to też potrzebuję wreszcie odpocząć, pobyć z kimś innym niż dzieci i on (jeśli akurat jest w domu).

Czy wymagać, by tym razem to on zrezygnował z tego, co dla niego ważne?

Czy zaufać, że jakoś to będzie, choć – szczerze mówiąc – nie wyobrażam sobie jak.

Dodam, że mieszkamy w Warszawie, dziadkowie – pod Poznaniem i w Białymstoku. Nigdy wcześniej dzieci nie zostawały z nimi same, ani u nas, ani u nich. Spotykamy się podczas świąt i uroczystości rodzinnych (imieniny, urodziny, rocznice), czyli 5-6 razy do roku. Kto ma z nimi (dziećmi i dziadkami) rozmawiać o ewentualnej opiece? Pewnie ja… Jak znam życie, jeśli uda się dogadać z dziadkami, to ja będę musiała zawieźć i przywieźć chłopców. Jeśli z dziadkami się nie uda, to czy szukać opiekunki? To raczej też na mnie spadnie. Czy darować sobie ten wyjazd i poczekać aż dzieci dorosną?

Dominika

Jeśli chcesz się podzielić swoją historią, napisz do nas: redakcja@mamotoja.pl. Czytamy wszystkie listy i zastrzegamy prawo do wyboru najciekawszych oraz do ich redagowania lub skracania.

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama