Reklama

Wszyscy wiedzieli, że Iza ma długi jęzor, i dlatego nie należy jej powierzać żadnych sekretów! Od momentu poznania cudzej tajemnicy chodziła jak kura z jajem i wzdychała.

Reklama

– Strasznie mnie korci, żeby ci sprzedać newsa – mówiła. – Ale nie wiem, czy powinnam. No, chyba że obiecasz dyskrecję… Inaczej nie pisnę ani słówka!

Rzadko się zdarza, żeby ktoś nie był ciekawy cudzych spraw, szczególnie tych ukrywanych przed światem, więc ludzie przysięgali, że nigdy i nikomu się nie wygadają, niech tylko coś powie. Wtedy Iza nabierała powietrza do płuc i zaczynała swoją opowieść, ubarwiając ją drobnymi szczegółami wymyślanymi na poczekaniu. Była w tym mistrzynią…

Przymykała oczy, policzki jej różowiały, wyglądała, jakby się unosiła nad ziemią. Budowała nastrój jak w kinie, miała do tego wielki talent! Niestety, jeśli już kogoś przemieliła, to na miazgę. Potem taką przeżutą papkę znajomi podawali sobie z ust do ust, śmiejąc się z obgadywanych, albo nad nimi litując, albo krytykując i uznając za idiotów. Sami zainteresowani dowiadywali się ostatni, czemu kiedy gdzieś wchodzą, cichną wszelkie rozmowy, i z jakiego powodu ogląda się ich dokładnie i przez powiększające szkiełko. Potem zrywali znajomość z Izą, ale ona się tym nie przejmowała; na ogół miała już nowa ofiarę.

Trafiła do mnie, gdy miałam kompletną psychiczną załamkę. Wzięłam parę dni zaległego urlopu i siedziałam w domu, rozpaczając, płacząc i popijając babciną nalewkę na jarzębinie, mocną jak diabli i szybko ścinającą z nóg. Gdyby nie to, Iza nie wyciągnęłaby ze mnie niczego, ale przyszła akurat między trzecim a szóstym kieliszkiem. Byłam jak naiwne dziecko, straciłam wszelką samokontrolę!

Pamiętam każde słowo tamtej lekarki…

– Operować, i to szybko! – powiedziała. – Tam jest mięśniak na mięśniaku, macica powiększona prawie pod żebra! Chce pani, żeby to się zezłośliwiło?

– A może tak być? – zapytałam w panice. – Zrobi się z tego rak?

– Oczywiście! Wprawdzie rzadko, ale się zdarza, ja bym nie ryzykowała!

– Pani doktor – już prawie płakałam.

– Jestem młoda, mam dopiero trzydzieści cztery lata, planuję założenie rodziny, chcę urodzić dziecko!

– Wybór należy do pani – odpowiedziała chłodno. – Moim obowiązkiem jest przestrzec przed możliwymi konsekwencjami wszelkich zaniedbań, ale decyzji za panią nie podejmę. Proszę się zastanowić, byle szybko. Tu nie ma na co czekać!

To była dobra lekarka. Wszyscy ją chwalili, mówiąc, że ma jedną wadę: jest chłodna, na dystans, od kropki do kropki, nie okazuje żadnych emocji, powie, co trzeba, i już woła następną pacjentkę. Nie wiem, może to i dobra metoda, kiedy nie dzieje się nic poważnego, ale ja akurat wtedy potrzebowałam wsparcia. Pani doktor mi tego nie okazała.

Wsiadłam do auta, lecz nie mogłam ruszyć z miejsca, taka byłam zdrętwiała i oszołomiona. „Czemu nie poszłam do lekarza wcześniej?” – wyrzucałam sobie.

Rzeczywiście czułam, że coś jest ze mną nie tak. Te wieczne bóle głowy, osłabienie, tętno dochodzące do setki, no

i te ciągnące się miesiączki, wielodniowe, obfite, uniemożliwiające normalne funkcjonowanie. Ledwo łaziłam, a myśl o badaniach odsuwałam na kiedyś tam…

Może gdyby mój narzeczony był na miejscu, zdecydowałabym się wcześniej, ale on od roku jest na stażu za oceanem, więc nikt mnie nie gonił, żebym o siebie dbała. Dopiero kiedy powiedział, że niedługo wraca, poszłam po rozum do głowy. No i okazało się, że za późno!

To, co się stało, było katastrofą i rujnowało wszystkie nasze plany

Zaraz po powrocie Zbyszka mieliśmy wziąć ślub, potem kupić mieszkanie, a jeszcze później pomyśleć o powiększeniu rodziny. Wszystko sobie zaplanowaliśmy w najdrobniejszych szczegółach, mieliśmy plan wspólnie ustalony i zaakceptowany, do głowy nam nie przyszło, że coś się może nie udać!

„Jak ja mu to powiem? – myślałam.

– Przecież mnie natychmiast rzuci! Kocha dzieci i mówił, że chce ich mieć co najmniej troje! Już nawet imiona wybieraliśmy, Zbyszek był wtedy taki szczęśliwy. Mam mu odebrać te marzenia? Jeśli to zrobię – pójdzie do innej, zdrowej, takiej, która mu da, czego pragnie… Co wtedy stanie się ze mną?”.

Pamiętam, że na koniec tej wizyty w przychodni zapytałam, czy nie mogłabym jednak zaryzykować ciąży, a potem się operować?

– Nie donosi pani – usłyszałam. – Nierealny i zły pomysł… Zresztą, po co tak się upierać? W końcu są adopcje. Żeby mieć dziecko, musi pani żyć i być zdrowa. O tym proszę teraz myśleć.

Nie wiem, ile czasu siedziałam w tym samochodzie, w końcu jednak się jakoś ogarnęłam i wróciłam do domu. Wiedziałam, że powinnam włączyć Skype’a, bo Zbyszek zwykle dzwonił o tej porze, ale nie mogłam. Od razu by się pokapował, że coś jest nie tak, i zacząłby drążyć. Nie mogłam do tego dopuścić.

Podwójne proszki na sen pomogły, tylko że rano obudziłam się z ciężką głową i oczami jak szparki. Zadzwoniłam do pracy i poprosiłam o tydzień zaległego urlopu. Na co liczyłam? Nie wiem… Może na to, że następnego dnia świat się skończy, i nic nie będzie ważne.

Swiat się nie skończył, wręcz przeciwnie – zapukał do moich drzwi, a kiedy nie otwierałam, zaczął walić i dzwonić jak na pożar. Więc się zwlokłam z kanapy; gdybym wiedziała, kto tam stoi, nawet bym nie ruszyła palcem! Ale nie wiedziałam…

Iza miała oczy jak spodki.

– No jasne, że coś się stało – zawołała. – Ja mam taką intuicję, że kłopoty wyczuwam na odległość!

– Zwłaszcza cudze – mruknęłam z przekąsem. – Czego chcesz? Źle się czuję, nie mam siły na wizyty

– Toteż ja nie przyszłam z wizytą.

– Więc po co?

– Żeby cię wesprzeć, wysłuchać, pocieszyć… Kiedy się wygadasz będzie ci lżej! Kiedy mi powiedzieli, że dzwoniłaś nagle w sprawie urlopu i że miałaś dziwny głos, natychmiast pomyślałam: lecę do niej! Na bank ma problemy!

– Zwęszyłaś okazję do nowych plotek? Nic z tego, idź sobie, chcę być sama! Mnie nikt nie może pomóc!

Niestety, te słowa otworzyły we mnie jakąś tamę, bo nagle i wbrew sobie strasznie się rozryczałam. Tak osłabłam od tego płaczu, że pozwoliłam się Izie objąć, przytulić, a potem zaprowadzić do pokoju i przejąć dowodzenie.

Czuła się jak u siebie, działała szybko i bez namysłu. Jakby była dyplomowaną pielęgniarką i terapeutką. Po paru minutach piłam napar z melisy, na czole miałam zimny kompres, pod głową wygodną poduszkę, więc czułam się zaopiekowana i już nie taka samotna. Było mi wszystko jedno komu opowiem, co mnie spotkało.

„Niech to nawet będzie ona – myślałam. – Byle się pozbyć tego ciężaru. Choć na chwilkę, bo inaczej oszaleję!”.

Wszystko jej wygadałam. Ze szczegółami. Nie przerywała mi, słuchała uważnie i tylko na koniec zapytała:

– Co teraz zrobisz? Będziesz tak leżała zamknięta w czterech ścianach?

– A co niby mam do zrobienia? – załkałam.

– Sporo!

– To znaczy?

– Musisz iść do innego doktora i skonsultować to, co usłyszałaś od tej lekarki. Potem jeszcze do innego i jeszcze… Wtedy dopiero się zastanowisz. Tylko trzeba działać szybko, ona mogła mieć rację!

– Zwariowałaś?! Ja nie mam siły na żadne łażenie po przychodniach i klinikach. Co to zmieni?

– Nie wiem, co zmieni, ale wiem, że tak trzeba. To zbyt poważna sprawa, żeby poprzestać na jednej diagnozie. Nie bój się, zawiozę cię, gdzie będziesz chciała, wszystko załatwię, pomogę… A przede wszystkim będę cię namawiała, żebyś zadzwoniła do swojego faceta. Powinien wiedzieć, co się dzieje, i tu być!

– Zabraniam ci, słyszysz? – wrzasnęłam. – Nigdy w życiu. On nie może się o niczym dowiedzieć. Rzuci mnie. Zabiję cię, jeśli piśniesz słowo, rozumiesz?

– Dobrze, dobrze, nie wściekaj się – powiedziała spokojnie. – Według mnie, to wielki błąd, ale zrobisz, jak będziesz chciała. Tylko już nie rycz, to cię dodatkowo osłabia, a ty przecież musisz mieć siłę, żeby powalczyć. Rozumiesz?

Zawlokła mnie do pięciu lekarzy, w tym trzech profesorów. Proponowali rezonans magnetyczny, termoterapię laserową, miolizę, czyli impulsy elektryczne o wysokiej częstotliwości, zamrażanie ciekłym azotem, czyli kriomiolizę, ale uprzedzali, że każda z tych metod może prowadzić do zrostów, blizn i uszkodzeń wykluczających płodność.

Czyli ryzyko istniało nadal…

Jeden z doktorów zasugerował mi leczenie farmakologiczne.

– Będzie drogo i może mocno boleć, kiedy mięśniaki zaczną się obkurczać, ale jest szansa, że wtedy można wejść z laparoskopią, bez klasycznej operacji. Jest pani młoda, silna, warto spróbować. No i zawsze zostaje szansa na macierzyństwo, bardzo nieduża wprawdzie, ale jednak!

To mnie przekonało.

Iza cały czas była przy mnie. Nie poznawałam jej, okazało się, że jest energiczna i zaradna, ma dobre serce i, o dziwo, nie paple bez potrzeby. Nikomu nie rozpowiedziała o mojej chorobie, była dyskretna i pomocna.

Tak myślałam do niedawna, do pewnego popołudnia, kiedy nagle, bez uprzedzenia pojawił się Zbyszek. Wystarczyło, że popatrzyłam mu w oczy i już wiedziałam: Iza mu o wszystkim doniosła. Zdradziła moją tajemnicę!

Miałam wtedy ciężki dzień. Pan profesor uprzedzał, że będzie bolało, ale nie miałam wyobrażenia o sile tego bólu. Naprawdę dawał się we znaki!

Nie mogłam uwierzyć w bezczelność Izy: nie tylko wygadała każdy szczegół, ale jeszcze miała czelność przyjść do mnie ze Zbyszkiem i patrzeć mi prosto w oczy.

– Wynoś się – powiedziałam. – Myślałam, że się zmieniłaś, ale nie… nadal jesteś podła i wredna. Nie chcę cię znać!

– Wolę być wredna niż głupia i tchórzliwa – odpowiedziała. – Gadaj, co chcesz, ja wiem, że postąpiłam słusznie. Kiedyś to może zrozumiesz i docenisz.

Byłam w takim szoku, że Zbyszkowi też się kazałam wynosić. Zwijałam się w kłębek, brzuch mnie palił żywym ogniem, wszystko w środku się skręcało, musiałam pojękiwać i popłakiwać, nie chciałam, żeby na to patrzył. Nagadałam tyle okropieństw, że w końcu wyszedł.

Byłam pewna, że pojechał do Izy.

„Teraz wspólnie uwiją nowe gniazdko – torturowałam się i wymyślałam, jak się nade mną litują, a potem idą do łóżka, żeby zapomnieć o wszystkich przykrościach i stresach, których im dostarczyłam. – Będą żyli długo i szczęśliwie. Szybko o mnie zapomną, po co im ktoś taki jak ja? Jęczący, kwękający, obolały? Po nic!”.

Wzięłam podwójną dawkę leków uspokajających i przeciwbólowych. Zasnęłam ciężkim, kamiennym snem. Kiedy się obudziłam, zobaczyłam Zbyszka drzemiącego w fotelu przysuniętym do kanapy. Zapomniałam, że ma klucz, wszedł cichutko, kiedy spałam. Wyglądał na zmęczonego, miał za sobą długi lot, zmianę czasu, awanturę na powitanie.

Zrobiło mi się go żal, w końcu nie był niczemu winien! Poruszyłam się, a on natychmiast otworzył oczy…

– Potrzebujesz czegoś? – zapytał. – Tylko powiedz, jestem przy tobie.

– Potrzebuję – odpowiedziałam. – Żebyś mnie kochał i żebyś był, niezależnie od tego, co się stanie. Co ty na to?

– Masz, jak w banku! Jestem i nigdzie się nie wybieram… No chyba tylko, żeby Izkę przeprosić także w twoim imieniu. Niesłusznie się jej dostało.

– Ale ja ją tak prosiłam, żeby ci nic nie mówiła – wyjęczałam.

– Uważasz, że to było mądre i uczciwe? Czego się bałaś?

– Że mnie rzucisz!

– Zrobiłbym to, gdybyś mnie nadal oszukiwała, że jest w porządku. Tego bym nie zniósł. To by znaczyło, że ja też powinienem przed tobą ukrywać wszystko, co mi się nie uda. Każdą swoją słabość, każde potknięcie… Nie chcę tak żyć! I nie chcę kobiety, która mnie okłamuje!

Bardzo długo rozmawialiśmy. Byłam szczęśliwa, że ukochany człowiek jest blisko, i że mam w nim oparcie. Od razu świat pojaśniał i znowu można było patrzeć z nadzieją na to, co przed nami.

Postanowiłam nie ukrywać swojej choroby. Przy najbliższej okazji spotkałam się z koleżankami i o wszystkim im opowiedziałam. Bardzo mi współczuły.

– Pojęcia nie miałyśmy – zapewniały.

– Naprawdę, nikt nie wiedział? Nikomu się nie zwierzyłaś?

– Iza wiedziała, ale nie pisnęła słowa.

– Niemożliwe! Ona ma ksywkę „podaj dalej”! To do niej nie podobne!

– Więc zapamiętajcie i także podajcie dalej, że Iza jest to superlaska! – powiedziałam. – Ja i Zbyszek bardzo dużo jej zawdzięczamy. Właściwie to zawdzięczamy jej prawie wszystko. Nasza córka będzie miała na imię Izabela.

– Planujecie dzieci?

– Oczywiście. Jest tyle sposobów na bociana… W końcu i do nas przyleci!

Marcelina, 34 lata

Czytaj także:

Reklama
  • „Tuż po porodzie chciałam oddać dziecko do adopcji. Miałam 19 lat i żadnego wsparcia. Rodzice się mnie wstydzili”
  • „Nie mogłam zostać samotną matką, więc chciałam oddać dziecko do adopcji. Gdy zobaczyłam maleństwo, przepadłam"
  • „Syn mnie nienawidził, a mąż tylko go podburzał. Kiedy Nikodem leżał w śpiączce, to ja czuwałam przy jego łóżku"
Reklama
Reklama
Reklama