Reklama

Zaczęło się niewinnie, od jednego spojrzenia, po którym poczułam prąd przenikający całe moje ciało. Nie byłam specjalnie wierząca. Do kościoła chodziłam jak większość – z przyzwyczajenia. Nie zastanawiałam się nad istnieniem Boga, nie należałam do wspólnot, nie chodziłam na pielgrzymki ani nie jeździłam na oazy.

Reklama

Właściwie to pewnie nigdy bym go nie spotkała, gdyby nie Aśka i jej przemożna chęć wyspowiadania się przed maturą. Ubłagała mnie, żebyśmy weszły i pomodliły się za udany egzamin dojrzałości, a kiedy zobaczyła księdza, uparła się jeszcze, by odwiedzić konfesjonał.

Zgodziłam się. Przysiadłam na jednej z ławek z tyłu i nie mogąc opanować stresu przed pisemnym z polskiego, zaczęłam się przyglądać bogatej polichromii naszej świątyni. Z zamyślenia wyrwał mnie męski głos:

– Nie chcesz się wyspowiadać?

Podniosłam głowę i zobaczyłam przed sobą młodego, nieznanego mi księdza, który przed chwilą rozmawiał z Aśką.

– Nie – odpowiedziałam i od razu zawstydziłam się swoją bezpośredniością.

„Może powinnam chcieć?” – pomyślałam i jeszcze raz podniosłam głowę. Nasze spojrzenia spotkały się ponownie. Poczułam dziwny dreszcz emocji, jakich nigdy dotąd nie znałam. Szydziłam z miłości od pierwszego wejrzenia, nie znałam smaku pożądania, ale teraz działo się ze mną coś niepokojącego. Najpierw uderzyła mnie fala gorąca, po czym poczułam przejmujący chłód. Moje ciało drżało, a ja pragnęłam jak najszybciej uciec z kościoła, ale wtedy właśnie podeszła do nas Aśka.

– Widzę, że zdążyłaś poznać już naszego księdza Marka – ucieszyła się.

Spojrzałam na nią zaskoczona. Miałam nadzieję, że nie dostrzegła mojego zmieszania. Może on też się nie zorientował?

– Przepraszam, nie przedstawiłam się, jestem Eliza – podniosłam się i stanęłam naprzeciwko niego.

Zbyt blisko, bo z wrażenia niemal przestałam oddychać. Jednak Marek wyciągnął do mnie dłoń i odchrząknąwszy nerwowo, zapytał, dlaczego mnie nie pamięta z żadnych spotkań dla młodzieży? Co prawda, był u nas dopiero od dwóch miesięcy, ale co bardziej gorliwi wierni zdążyli już go poznać.

– Eliza nie przepada za ludźmi, woli czytać książki, marzy o studiach z archeologii i pewnie zostanie wielkim odkrywcą – zachwalała mnie Aśka.

– Może i zostanę, jeśli zdam maturę – ucięłam jej wywód i spojrzałam na zegarek. – Rany, Aśka, za pół godziny rozpoczynamy egzamin! Co my tutaj robimy?! – krzyknęłam i pociągnęłam przyjaciółkę do wyjścia.

Kątem oka zauważyłam tylko, że Marek odprowadza nas wzrokiem

Dlaczego od razu zaczęłam mówić mu po imieniu? Najpierw nieśmiało w myślach, a potem podczas spotkań. Pewnie chciałam w ten sposób zignorować krępujący fakt, że jest księdzem. Kimś, z kim nigdy nie powinnam przekraczać granic.

Zresztą na początku nie szukałam z nim kontaktu. Miałam swoje problemy: maturę, poszukiwania odpowiedniej uczelni, obawy, czy zostanę przyjęta… Ale po którejś z niedzielnych mszy wpadliśmy w końcu na siebie. Pewnie wyglądałam na zaskoczoną, on zaś jakby długo czekał na ten zbieg okoliczności.

Plotkowałam z Aśką, gdy podszedł do mnie i zaproponował, bym przyszła na spotkanie młodzieży. Nie odmówiłam. Później potrzebował mojej pomocy przy jakimś projekcie, chciał, żeby dzieci z biednych rodzin pojechały na wakacje, ale nie wiedział, skąd wziąć pieniądze. Przeszukałam internet, postarałam się o dotacje. Z wdzięczności zaprosił mnie do kawiarni w pobliskim dużym mieście, a potem zabrał na spacer. Nie musiał się przejmować, że zostanie rozpoznany. W cywilnym ubraniu przypominał raczej studenta niż poważnego pasterza bożych owieczek.

Wakacje upłynęły nam na rozmowach, tuleniu się czy nieznacznym muskaniu swoich dłoni, gdy nikt nie mógł nas zobaczyć.

Na pierwszy pocałunek odważyłam się dopiero, kiedy byłam na studiach.

Przez pierwsze pół roku mieszkałam w akademiku, później Marek pomógł mi wynająć kawalerkę. Nie pytałam, skąd ma na nią pieniądze, zresztą sama dokładałam się do opłat, dorabiając w jednym z sieciowych barów. Bywałam potwornie zmęczona, ale krótkie chwile spędzone z nim bez obaw, że ktoś nas zobaczy czy usłyszy, rekompensowały cały mój trud.

Nigdy nie pytałam go o naszą przyszłość. Oboje skupialiśmy się na teraźniejszości i cieszyliśmy, że mamy siebie. Kochałam Marka, ale nie miałam złudzeń, że on podobnym uczuciem darzy mnie i Boga. Zbyt często podkreślał swoje przywiązanie do Kościoła, a jednocześnie szlochał w moich ramionach, przeklinając celibat. Przecież gdyby było inaczej, moglibyśmy zostać małżeństwem.

Świadomi konsekwencji staraliśmy się uważać, a jednak stało się. Po kolejnym półroczu zorientowałam się, że jestem w ciąży.

– Jak mogło do tego dojść! Przecież bierzesz pigułki? Chyba że nie bierzesz? – Marek szalał, a ja nie umiałam zdobyć się na odwagę, by mu powiedzieć, że bardzo cieszę się z tego dziecka.

Dla mnie było znakiem od Boga, że błogosławi naszemu związkowi. Próbowałam wytłumaczyć to Markowi, ale on nie chciał słuchać.

– Wiesz, jak to przyjmie moja matka? Biskup? Proboszcz? Zostanę wyklęty! Rozumiesz? A przecież ja sam jestem nikim, niczego innego robić nie umiem – histeryzował.

– Więc co mam zrobić? – zapytałam, bo na samotne macierzyństwo nie byłam gotowa.

– Wiesz, co powinnaś zrobić – wyszlochał, jak zwykle, kiedy nie umiał podjąć decyzji. – Znajdę pieniądze, nie zostawię cię, ale nie możemy być rodzicami.

– Nie chcesz, abyśmy się pobrali, przecież takie rzeczy się zdarzają? Nie kochasz mnie? Nie będziesz żałował, że mogliśmy być szczęśliwi?

Takiego Marka nie znałam. Egoistycznego i bezwzględnego

– Przecież jesteśmy szczęśliwi – spojrzał na mnie, i wyszedł.

Byłam skołowana. Bałam się ciąży, ale jeszcze bardziej aborcji, powikłań, o których słyszałam i tego, że mogę zostać bezpłodna. Mimo obietnicy pomocy nie zobaczyłam się z Markiem przez najbliższe dwa tygodnie. Nie odbierał moich telefonów, nie odpisywał na esemesy. Odchodziłam od zmysłów. Już myślałam, żeby powiedzieć o wszystkim mamie albo Aśce, kiedy wreszcie zadzwonił.

– Mam pieniądze! – oznajmił radośnie, jakby wygrał los na loterii. – Znalazłem odpowiednie miejsce, biorę tygodniowy urlop i pojedziemy tam oboje.

Przyjechał następnego dnia i wszystko mi wyjaśnił. Nie ukradł tych pieniędzy, wręcz przeciwnie – pożyczył od swojego dawnego proboszcza.

– Wiesz, on zna życie, niejedno widział i przeżył, zrozumiał mnie. Tylko jemu mogłem zaufać – stwierdził.

– Zrozumiał? – zdziwiłam się, bo inaczej interpretowałam znaczenie tego słowa.

– Tak, powiedział, że muszę postąpić jak mężczyzna.

– I pozbyć się dziecka, a nie ożenić się ze mną? – czułam, że tracę oddech.

– No wiesz, gorsze rzeczy się zdarzają – odparł i próbował mnie przytulić, ale go odtrąciłam.

Skorzystałam z jego pomocy

Usunęłam nasze dziecko, ale tylko dlatego, że już niczego nie czułam do jego ojca. Nie chciałam go znać. Po powrocie z jednej z niemieckich klinik wyprowadziłam się z kawalerki i zamieszkałam z moimi koleżankami z roku. Wykasowałam numer telefonu Marka, choć trudniej było mi wyrzucić go z serca, ale i to w końcu mi się udało. Jednak nigdy więcej nie przekroczyłam progu żadnego kościoła, w którym obowiązuje nieludzki celibat.

Nigdy też nie rozmyślałam o naszym dziecku. Dla swojego dobra zamknęłam ten rozdział. Tylko raz się bałam, kiedy po pięciu latach poznałam miłego, spokojnego chłopaka. Zakochaliśmy się w sobie, a on bardzo pragnął mieć dzieci i kiedy przez dwa następne lata z jakichś dziwnych powodów nie mogliśmy ich mieć, drżałam, czy tamtego dnia w Niemczech nie zrobiłam sobie krzywdy.

Przed każdym kolejnym ginekologiem udawałam, że nie miałam skrobanki, a oni patrząc na mnie dziwnie, wpisywali to kłamstwo do kartotek, bo takie mamy prawo, że musimy kłamać. Ale wreszcie dobry Bóg albo los postanowił odwrócić złą kartę i dzisiaj jestem mamą wspaniałych bliźniaczek oraz cudownego chłopca. Bóg mnie nie pokarał, chociaż mam nadzieję, że Marka doświadczył, bo nie ma nic gorszego niż mężczyzna skupiony tylko na sobie.

Eliza, 34 lata

Czytaj także:

Reklama
  • „Kiedy żona powiedziała mi, że znowu jest w ciąży, uciekłem. Jako samotna matka poradzi sobie lepiej, państwo jej pomoże”
  • „Przez teściową przestałam cieszyć się z ciąży. Wierzyła w przesądy i szantażem zmusiła mnie do ich przestrzegania"
  • „Usunęłam ciążę, żeby leczyć raka. Nie chciałam osierocić dwóch synków. Sąsiedzi wyzywali mnie od morderczyń”
Reklama
Reklama
Reklama