„Miałam tylko 5 lat, gdy macocha porzuciła mnie w lesie. Zmroziło mnie, gdy odkryłam, co się z nią potem stało”
Próbowałam uciec z tego miejsca, ale coś plątało mi ścieżki. Krzyczałam, rzucałam się, lecz koszmar nie chciał się skończyć.
- redakcja mamotoja.pl
Tamtego lata wybraliśmy się z mężem na kilka dni nad jezioro. Pierwszego dnia po obiedzie poszliśmy na spacer do pobliskiego lasu. Niby było miło, ciepło, słonecznie, ale mnie przeszywał dreszcz jakiegoś niepokoju, a las wydawał się złowieszczy. Szybko wróciliśmy.
Tej nocy miałam senny koszmar
Błąkałam się w nim po lesie, próbując z niego wyjść, ale wciąż wracałam w te same miejsca. Jakby ktoś plątał mi ścieżki. Zakrzywiał przestrzeń. Albo motał w mózgu. Krzyczałam, błagałam o przebaczenie, prosiłam o litość. Głód skręcał mi kiszki, pragnienie osłabiało. Wiedziałam, że umieram. Na końcu zaś przeklinałam „dziwkę” i jej „pomiot”. Groziłam, że spotkamy się w piekle.
Z koszmaru wybudził mnie mąż, potrząsając za ramię.
– Krzyczałaś, że spalisz mnie na popiół – powiedział z żartobliwą wymówką w głosie.
Usiadłam na łóżku, spocona, jeszcze drżąca.
– Chyba nie chodziło o ciebie – mruknęłam. – W życiu nie miałam tak realistycznego snu. Błąkałam się po lesie i nie mogłam z niego wyjść. To dziwne. Dzisiaj na spacerze ten las wydał mi się nie tylko znajomy, ale i groźny. Czułam, że muszę z niego uciekać. Jak myślisz, co to może znaczyć?
– Jest trzecia w nocy. Musimy spać. Pogadamy jutro.
Mąż przytulił mnie, ale ja bałam się przymknąć oczy. W końcu zasnęłam i do świtu szukałam wyjścia z lasu.
Rano miałam podkrążone oczy. Pani Stasia, nasza gospodyni, oczywiście to zauważyła. I tak od słowa do słowa opowiedziałam pani Stasi mój sen. I wrażenie, jakie wcześniej wywarł na mnie las.
Kobieta pokiwała tylko głową.
– Nie pani pierwsza czuła jej obecność w lesie. Ale nikt wcześniej nie miał takich snów. Więcej kawy?
– Proszę – odparłam. – Ale o kim pani mówi?
Gospodyni przyniosła dzbanek kawy i usiadła przy stole.
– To działo się wiele lat temu. Wtedy pensjonat prowadził mój tata, a ja powoli wdrażałam się do pracy. To był koniec czerwca. Duży pokój na piętrze z łazienką wynajęła rodzina z miasta. On przywiózł żonę i pięcioletnią córeczkę na dwutygodniowy pobyt, a sam wrócił do pracy. Pamiętam tę kobietę i dziewczynkę. Strasznie było mi żal małej, bo matka nie była dla niej miła. Ciągle ją szturchała, ustawiała, nie pozwalała się bawić. Dziecko wszystko robiło źle. Często widziałam łzy w oczach małej. Któregoś dnia poszły na spacer do lasu. Pod wieczór wróciła tylko matka. Powiedziała, że mała pobiegła w las bez zgody i się zgubiła. Że ona szukała jej wszędzie, bez skutku. Oczywiście mój tata natychmiast zorganizował grupę poszukiwawczą i zawiadomił policję. Przyjechał też ojciec dziewczynki. Uspokajał histeryzującą żonę. Wtedy się dowiedziałam, że to była macocha małej. Pamiętam, jak się żaliła: „Ona mnie nie lubi. Ucieka, nie słucha się. Jakby mnie karała, że nie jestem jej matką”. On ją głaskał i obiecywał, że porozmawia z córką.
Leżała na grobie matki
– Dziewczynka się znalazła? – spytałam.
Pani Stanisława wyciągnęła z kieszeni fartucha zafoliowaną stronę starej gazety.
– Przyznaję, że już wiele razy opowiadałam tę historię – wyjaśniła. – I zawsze podpieram się artykułem z gazety. Jest tu opowieść tych, którzy dziewczynkę znaleźli. Cytuję: „No więc jechałem ze szwagrem fiatem. Tuż przed rogatkami miasta, tam, gdzie jest boczne wyjście z cmentarza, na szosę nagle wybiegła kobieta. Było już ciemno, padał deszcz, i ona była cała zmoczona. Długie ciemne włosy oblepiały jej twarz. Machała rękami. Szwagier w ostatnim momencie zahamował. Otworzył szybę i usłyszeliśmy, jak kobieta woła, żebyśmy ratowali jej córeczkę. Tak powiedziała – córeczkę. Jak zawołała, to pobiegła w stronę cmentarnego muru. No to wysiadłem z auta i pobiegłem za nią. Szwagier zjechał na pobocze, zamknął auto i pobiegł za nami.
Furtka w murze była otwarta, znaczy zamknięta, ale nie zakluczona. Jak do niej dobiegłem, to kobieta była już na cmentarzu, nawet pomyślałem, że po co zamknęła za sobą furtę. Otworzyłem ją i pobiegłem za kobietą. Doprowadziła mnie do grobu, na którym leżała mała dziewczynka, może pięcioletnia. Myślałem, że spała, ale kiedy się nad nią pochyliłem, zobaczyłem, że drży. Ściągnąłem kurtkę i ją przykryłem. Był czerwiec, ale wieczory były chłodne.
Wtedy dobiegł do mnie szwagier. Zaczęliśmy rozglądać się za tą kobietą, matką, ale nigdzie jej nie było. Wiadomo, że lepiej dziecka obcego nie brać do domu, bo jeszcze oskarżą o porwanie. Dlatego szwagier zadzwonił na policję z nowej komórki, co to ją sobie niedawno kupił. I potem ciągle wymawiał żonie, że tak mu jęczała z powodu tej komórki i kosmicznych rachunków, a tu proszę, życie dziecku uratował”.
Gospodyni odłożyła stronę gazety i popatrzyła na nas tajemniczo.
– Wyobraźcie sobie, że grób, na którym leżała mała, należał do jej matki. To jedna tajemnica. A druga, to fakt, że ten cmentarz jest ponad pięćdziesiąt kilometrów stąd. Jakim cudem mała pokonała go w kilka godzin? Nikt nie wie.
– Nie powiedziała? – spytał Bartek.
– Nie. W szpitalu na jej ciele znaleziono świeże siniaki, otarcia i ślady po uderzeniach. Była wyziębiona. A kiedy w końcu się obudziła, niczego nie pamiętała. Tylko że poszła na spacer z macochą. A potem nic. Ale to nie koniec historii – głos pani Stasi zabrzmiał tajemniczo. – Kilka tygodni później jeden z naszych pensjonariuszy, który przyjechał z rodziną na urlop i każdego ranka biegał po okolicy, w lesie, niedaleko drogi, znalazł ciało kobiety. Było śledztwo, z którego wynikło, że kobieta błąkała się kilkanaście dni i zmarła z wycieńczenia, pragnienia i głodu. Tak jakby weszła do lasu i nie mogła z niego wyjść. I od tamtej pory jej duch jakby… straszy. Niektórzy spacerowicze mówią, że słyszą wołania. Czasem rozpaczliwy płacz. Niekiedy między drzewami mignie jakaś postać. I tak jak kiedyś zagajnik był popularnym miejscem na randki, tak od ponad dwudziestu lat miejscowi go unikają.
– A ta kobieta to… – mąż zawiesił głos.
– Macocha, oczywiście. Jej mąż przyjechał, odebrał ciało, i więcej go nie było. A to jest zdjęcie zrobione przed szpitalem, skąd ojciec z macochą odbierali dziewczynkę.
I pani Stanisława odwróciła zafoliowaną gazetę na drugą stronę. Przed szpitalem stał uśmiechnięty mężczyzna z dzieckiem na ręku, a obok kobieta z ponurą miną.
– Aśka, czy to nie twój tata? – spytał Bartek. – Dałbym sobie głowę uciąć.
Zdębiałam, bo miał rację
To był mój tata. I ja na jego rękach. Patrzyłam na twarz mojej macochy, która nagle zniknęła. Pamiętam, że jej bardzo nie lubiłam. I że ucieszyłam się, gdy tata powiedział, że zostawiła nas i wyjechała. Więcej o niej nie rozmawialiśmy.
Moja mama umarła na raka, gdy miałam dwa lata. Rok później tata poznał Katarzynę. Ożenił się z nią, bo uznał, że córce potrzebna jest matka. Kiedy odeszła, stwierdził, że sam sobie poradzi. Miał rację. Był wspaniały.
Wyszłam na taras, wyjęłam telefon i zadzwoniłam do taty. Opowiedziałam mu o snach i o tym, czego się dowiedziałam.
– Dlaczego nigdy mi nie powiedziałeś, że umarła? Dlaczego pojechała do tego lasu i jakim cudem nie potrafiła się z niego wydostać … – zamilkłam, bo nagle przypomniałam sobie senne wyklinania „dziwki i jej pomiotu”.
– Ja ją tam zawiozłem – powiedział po chwili milczenia tata. – Kiedy wróciliśmy z tobą do domu, zacząłem mieć sny, w których pojawiała się twoja mama. To ona pomogła mi dostrzec, jak traktuje cię macocha, gdy mnie nie ma. I powiedziała mi, że w tym lesie ona specjalnie cię zostawiła samą na kilka godzin, żeby cię ukarać. Więc ja zawiozłem Katarzynę do tego lasu i zostawiłem. Byłem pewien, że dorosła kobieta wróci do domu. Ale… w głębi duszy przeczuwałem, że Maria, twoja mama, jej z tego lasu już nie wypuści. I podświadomie zgodziłem się na to. Asiu, czy to czyni mnie mordercą? Bo nawet jeśli ona umarła bez niczyjej winy, to ja nie zrobiłem nic.
Rozłączył się. A ja popatrzyłam na widoczny w oddali las i pomyślałam, że czas odwiedzić grób kobiety, która zadarła z niewłaściwą osobą – matką chroniącą dziecko nawet po swojej śmierci. I chyba czas jej przebaczyć, bo nie wiedziała, co czyni.
Joanna
Zobacz też:
- "Pamiętam tylko, że starszy pan kurczowo trzymał się trawy. Nigdy nie przyznaliśmy się mamie, co zrobiliśmy"
- "Nasza Marysia przepadła, a my traciliśmy zmysły. Tamtej nocy nagle dostałem mdłości i zrozumiałem, że stało się coś okropnego"
- "Tak bardzo chciałem was ochronić - tata łkał w mój rękaw. Wtedy zrozumiałam, że dziadek skrzywdził go bardziej niż mnie"