„Mój 10-letni syn wykradał mi pieniądze z portfela i zamiast się przyznać, uciekł z domu. Nie potrafię ponownie mu zaufać”
„Zastanawiam się nad zaprowadzeniem syna do psychologa, bo wydaje mi się, że ani ja, ani mąż, nie potrafimy sobie z nim dać rady. Chciałabym mu wierzyć, ale nie mogę. Boję się, że syn nie zrozumiał lekcji, jaką mu daliśmy i nadal kradnie. Czy to chore?”.
- redakcja mamotoja.pl
Początkowo nie zauważyłam, że znikają mi drobne pieniądze. Nie były to duże kwoty, toteż dematerializacja pięciozłotówki nie włączała w mojej głowie alarmu. Zaczęłam za to myśleć, że mam początki sklerozy… Wydawało mi się, że pamiętałam, jak sprzedawczyni w osiedlowym sklepie wydała mi resztę bilonem. Było go sporo. Pięcio- i dwuzłotówki wpadły brzęczącym strumieniem do portmonetki, znacząco zwiększając ciężar i tak już nielekkiej torebki, w której nosiłam rzeczy przydatne i całkiem zbędne.
Kiedy następnego dnia sięgnęłam w sklepie po drobne, portmonetka była zadziwiająco lekka. W przegródce na bilon znalazłam dwie osierocone dwuzłotówki, nie było nawet garści dwudziestogroszówek, które zbierałam dla syna przyjaciółki. Chłopak montował z nich ogniwo elektryczne, które miało być pracą semestralną z fizyki…
– Zaglądałeś do mojej torebki? Trzeba było poprosić o drobne, a nie zabierać wszystko, jak leci – napadłam na stojącego przy kuchni Romana.
Mieszał w garnku coś, co zaczynało wydzielać woń spalenizny.
– Co to jest? – zajrzałam do środka.
– Potrawa jednogarnkowa z parówek i warzyw. Ale chyba przywarła do dna, nie mogę jej odskrobać.
– To zdejmij garnek z ognia, bo puścisz kuchnię z dymem. Słyszałeś, co mówiłam? Po co ci było ćwierć kilograma moich dwudziestogroszówek?
– Aż tyle ich miałaś? – Roman wreszcie zainteresował się tym, co mówię.
– Dużo ich było, zbierałam dla syna Reny, ale nie to najważniejsze. Zabrałeś mi wszystkie drobne, prawie trzydzieści złotych bilonem, i nie wspomniałeś o tym ani jednym słowem.
– Nie dotykałem twojej portmonetki – zaprzeczył z oburzeniem mąż.
– No to co się stało z pieniędzmi?
– Bo ja wiem? Może ktoś ci ukradł? – podsunął, rozdzielając sprawiedliwie swoją uwagę między moje słowa i przypaloną potrawę.
– To możliwe – zamyśliłam się, odtwarzając w pamięci trasę, jaką przebyłam z torebką na ramieniu. – Nie, to jednak niemożliwe…
Przecież zniknął tylko bilon, a sto złotych zostało, złodziej przede wszystkim połakomiłby się na banknot lub zabrał całą portmonetkę.
– No to wydałaś te pieniądze i zapomniałaś – orzekł Roman.
– Głowę dałabym sobie uciąć, że tak nie było – powiedziałam, ale czułam że lęgnie się we mnie zwątpienie; czy mam tak dobrą pamięć jak kiedyś?
Podsłuchał naszą rozmowę i zwiał z domu. Mały tchórz!
Sprawa bilonu została odłożona jako niewyjaśniona, ale nie zapomniana. Stałam się czujniejsza i dlatego zauważyłam, że giną drobne kwoty. Nie tylko z mojej portmonetki, ale i kieszeni spodni Romana. Od kiedy wyprałam trzy stówki zachomikowane przez męża na czarną godzinę, starannie sprawdzałam kieszenie i zawsze w nich coś znajdowałam. Od pewnego czasu nie było w nich drobnych, jakby ktoś zaglądał do nich przede mną. Oprócz mnie i Romana mógł być to tylko nasz dziesięcioletni syn, Patryk.
– Spytaj, niech ci sam powie – doradził mąż, gdy omówiłam z nim problem.
– Mam spytać syna, czy przeszukuje moją torebkę i twoje spodnie? – spytałam cierpkim tonem.
– Nie wprost, zrób to ogródkami, inaczej Patryk nigdy się nie przyzna.
– Nie wiadomo, czy ma do czego. Nasz syn nie jest złodziejem.
– Nie broń go. Podbiera nam pieniądze, to oczywiste. Wiesz, jak to się nazywa? Kradzież. Za bardzo go rozpieściłaś i w konsekwencji chłopak nie wie, co jest dobre, a co złe.
– Ja go źle wychowałam? A ty nic w tym czasie nie robiłeś?
Od słowa do słowa, strasznie się pokłóciliśmy. Oboje byliśmy zdenerwowani i pełni poczucia winy, że coś poszło nie tak. Dręczyło nas pytanie, które baliśmy się wypowiedzieć głośno: czy Patryk kradnie tylko w domu? Jak tylko trochę ochłonęliśmy, zgodziliśmy się, że trzeba odbyć z synem poważną rozmowę. Kto jak nie my, ma mu uświadomić, że zabieranie czegokolwiek bez pytania jest nieetyczne, a w dodatku karalne? Niestety, Patryk uciekł z domu, zanim zdążyliśmy wcielić nasz pedagogiczny zamysł w życie.
– Podsłuchał, o czym rozmawialiśmy wieczorem i wolał zwiać, niż ponieść konsekwencje – denerwował się mąż.
– Już późno, a jego ciągle nie ma – chodziłam po pokoju jak tygrysica zamknięta w zbyt ciasnej klatce.
– Dzwoniłaś do kolegów Patryka?
– Nie do wszystkich, dwa numery nie odpowiedziały – z nową nadzieją rzuciłam się do telefonu i wtedy komórka zaczęła wibrować.
– Dzień dobry, Jankowski przy telefonie, jestem tatą Mateusza – usłyszałam. – Chciałem zaproponować, że odwiozę Patryka, skoro państwo, jak mniemam, jesteście zbyt zajęci…
– Mój syn jest u pana? – krzyknęłam.
– Przyjechali z Mateuszem zaraz po szkole. Dopilnowałem, żeby odrobili lekcje, potem trochę się bawili, ale teraz jest już późno i wolałbym…
– Zaraz przyjedziemy po Patryka! – zapewniłam, wybiegając z domu za mężem, wciąż z telefonem przy uchu. – Proszę go zatrzymać, gdyby chciał wyjść – poprosiłam, bo przyszło mi do głowy, że syn może się nam wymknąć.
– Patryk chyba nie uciekł z domu? – spytał czujnie ojciec Mateusza.
Rozłączyłam się, nie odpowiadając
Po co robić plotki wśród szkolnych kolegów Patryka i ich rodziców? Wracaliśmy do domu we trójkę w milczeniu, świadomi, że czeka nas rozmowa z synem. W końcu Patryk nie wytrzymał napięcia.
– Macie mnie za złodzieja, tak? Wszystko słyszałem – krzyknął łamiącym się głosem.
– Ależ nie. Chcielibyśmy tylko dowiedzieć się… – zaczęłam pojednawczo.
– Zaczekaj – przerwał mi Roman stanowczo. – Podbierałeś nam pieniądze? – zwrócił się do syna. – Tak czy nie?
Patryk długo milczał, siąkając nosem.
– A więc tak. Miałeś odwagę kraść, ale zabrakło ci jej, kiedy trzeba się przyznać – ciągnął Roman.
– Do czego? – odezwał się nagle Patryk krnąbrnym głosem. – Nie jestem złodziejem, nie obrażaj mnie, tato.
– Trzymaj mnie, Majka, bo wyjdę z siebie – wycedził Roman, patrząc na mnie zmrużonymi oczami.
– Dlaczego uważasz, że to, co zrobiłeś, nie jest kradzieżą? – spytałam Patryka w miarę spokojnie.
– Bo przecież w domu wszystko jest wspólne, nie? – synek wzruszył niegrzecznie ramionami. – Jedzenie w lodówce, szampon i mydło w łazience, nawet pasta do zębów. Jedna dla wszystkich, każdy bierze, ile potrzebuje. Pieniądze zarabiacie na dom, sam słyszałem. Więc są wspólne.
– Nie udawaj głupka – syknął mąż, ale umilkł, gdy wbiłam mu palce w ramię.
Patryk dość logicznie wytłumaczył, dlaczego uważał, że może swobodnie brać pieniądze. Miał już dziesięć lat, czyżby wciąż nie rozumiał, jaka jest różnica między pastą do zębów i drobniakami? Trudno mi było w to uwierzyć. Jeszcze coś mnie niepokoiło. Patryk nigdy nie brał pieniędzy otwarcie, krył się, i to bardzo skutecznie. Późno się zorientowałam, że giną pieniądze, zabierał ich tylko trochę, żebym się nie domyśliła. Robił to bardzo sprytnie, nie ruszając banknotów o większym nominale.
– Wydatki trzeba uzgadniać, jakby każde z nas brało z portfela tyle, na ile ma ochotę, już w połowie miesiąca zabrakłoby pieniędzy – tłumaczył tymczasem Roman.
– I tak dasz mi, jak poproszę, to jaka różnica – wzruszył ramionami Patryk.
– Taka, że to ja zarabiam i decyduję, na co przeznaczam pieniądze – huknął wyprowadzony z równowagi Roman.
Znów wbiłam mu palce w ramię.
– Mama też decyduje – zrozumiał sygnał po swojemu.
– Dobra, będę pytał – Patryk poddał się podejrzanie łatwo.
Chciałam wierzyć, że cała sprawa była jedynie nieporozumieniem, spowodowanym niedojrzałością synka. Zwiększyliśmy kieszonkowe Patryka, żeby go nie korciło, i wydawało się, że wszystko wróciło do normy.
Może przesadzam. Renata mogła zgubić te pieniądze
Ostatnio jednak wydarzyło się coś, o czym nie mogę przestać myśleć.
– Nie widziałaś gdzieś stówki? – Rena przeszukała już torebkę i teraz zaglądała pod biurko. – Pójdę do bufetu, pewnie wypadła, jak płaciłam za obiad.
Koleżanka wyszła, a ja nie mogłam pozbyć się wrażenia, że nie znajdzie banknotu. Wczoraj Rena przyszła do mnie na plotki, zostawiła torebkę w przedpokoju, w którym kręcił się Patryk. Czyżby…? Złapałam się za głowę. Nigdy wcześniej nie przypuszczałabym, że będę podejrzewać syna o kradzież, ale po ostatnich wyczynach Patryka nie mogłam pozbyć się wrażenia, że powinnam brać tę możliwość pod uwagę. Tydzień później zobaczyłam w pokoju Patryka dwie małe kolumny do przenoszenia dźwięku z komputera.
– Fajne, nie? Odkupiłem okazyjnie, od kumpla – pochwalił się syn; akurat wszedł i zastał mnie pogrążoną w zadumie nad sprzętem.
– Skąd miałeś pieniądze? – spytałam słabym głosem.
– Zaoszczędziłem z kieszonkowego – odparł Patryk, patrząc mi w oczy uczciwym wzrokiem.
Chciałabym mu wierzyć, ale nie mogę. Boję się, że syn nie zrozumiał lekcji, jaką mu daliśmy, i nadal kradnie. Muszę go obserwować… Czy to chore?
Maja, 36 lat
Czytaj także:
- „Rodzice latami ukrywali przede mną, że mam siostrę. Teraz ona jest chora i tylko ja mogę uratować jej życie”
- „Po zmarłym Albercie została mi tylko córeczka, jej przyrodnia siostra i jego była. Tworzymy dziwną, ale zgraną rodzinę”
- „Moje dzieci wstydzą się, że ciągle robię awantury w szkole. A ja walczę o swoje. Ci mali niewdzięcznicy tego nie doceniają”