Reklama

Akurat mieszałam w garnku ogromną porcję zupy pomidorowej, którą mój syn uwielbiał, gdy drzwi rozwarły się z hukiem, a do mieszkania wparowali rzeczony syn, lat pięć, i moja mama, a jego babcia.

Reklama

– Mamo!!! – wydarł się od progu.

– Co dziś na obiad?

– A nie czujesz? – uśmiechnęłam się, bo właśnie wbiegł do kuchni.

– O super! Pomidorowa!

– No to się rozbieraj i myj ręce. Co wolisz: makaron czy ryż?

– Wiesz co, mamo? Przecież oczywiście, że makaron!

– To siup, myj ręce, a ja nakładałam na talerze.

Maciuś powędrował do łazienki, a ja tymczasem pomogłam mojej mamie się rozebrać i nałożyłam każdemu po wielkim talerzu zupy.

Kiedy zjedliśmy, mały poszedł do swojego pokoju układać jakieś puzzle, my pozmywałyśmy i zasiadłyśmy na chwilę odetchnąć przy herbacie.

– Wiesz co – westchnęła moja mama. – Maciek dziś był wyjątkowo niesforny… Uznałam, że powinnaś wiedzieć.

– Jak to? Coś się stało w przedszkolu? – zaniepokoiłam się.

– W przedszkolu nie, wszystko było w porządku. Potem poszliśmy do parku i na plac zabaw. Pozbierał trochę kasztanów i liści, bo takie dostali zadanie, żeby robić jakieś prace plastyczne. No ale na placu zabaw… – mama zawiesiła głos.

– Mów, proszę.

– Oj, trochę mi głupio – zarumieniła się. – Bo może to mój błąd… Może nie dopilnowałam, może był głodny, sama nie wiem… No dobra, powiem. Maciek był jakiś podekscytowany. Szalał jak nie on, latał po tych wszystkich maszynach, zjeżdżalniach. A potem zaczął się przyczepiać do dzieci, sypać na nie piaskiem, jednego chłopca nawet próbował uderzyć.

Zaniemówiłam. Moje dziecko było wprawdzie zawsze nieco nadpobudliwe, ale żeby odstawiał takie akcje? No nic – pomyślałam. Może to jednorazowy wyskok.

Po co mu zabawki innych dzieci? Przecież ma swoje

– Maciuś, co tam się dzisiaj działo na tym placu zabaw? Babcia mówiła, że chciałeś uderzyć jakiegoś chłopca. To prawda? – zapytałam, kiedy po serii bajek, mycia zębów i innych wieczornych rytuałach leżał już w łóżku.

– Oj, mamo, bo on mi chciał ukraść zabawki – westchnął syn.

– Jak to ukraść? – zdziwiłam się.

– No normalnie. Miałem ze sobą tego dinozaura, co mi kupiliście na urodziny, i chciałem budować fortecę w piasku, a on przyszedł i chciał mi dinozaura zabrać. A przecież to mój.

– A może po prostu chciał pożyczyć albo pobawić się z tobą?

– Nie. Chciał mi go ukraść – uznał syn. – A teraz chcę po prostu spać. Dobranoc, mamo.

Nie miałam wyjścia. Przyjęłam tłumaczenie synka, pocałowałam go i wyszłam z jego pokoju. Potem nadszedł weekend. Razem z mężem pojechaliśmy z Maćkiem na wycieczkę za miasto, świetnie się bawiliśmy, oglądając jakieś zwierzaki w minizoo, jedząc frytki i opijając się sokami.

Na początku tygodnia znowu się jednak zaczęło. Zadzwoniła pani wychowawczyni z przedszkola.

– Pani Magdo, muszę pani coś powiedzieć – zaczęła.

– Boże drogi, coś się stało Maćkowi? – zaniepokoiłam się.

– Nie, nie o to chodzi – uspokoiła mnie. Chodzi o to, że Maciek ostatnio zrobił się… Hm, jak to ująć…

– Wprost, proszę mówić całą prawdę i tylko prawdę – próbowałam się zaśmiać, ale zupełnie mi to nie wyszło.

– No, on zrobił się jakiś niespokojny. I jeśli mam mówić całą prawdę, to… nieco agresywny.

– W jakim sensie?

– Biega jak szalony, zabiera innym dzieciom zabawki. Jedną dziewczynkę pociągnął za włosy, innego chłopca popchnął, że tamten prawie uderzył się o szafkę. Krótko mówiąc, coś się dzieje. Zepsuł nam się – teraz w jej głosie usłyszałam lekki uśmiech.

– Pani Marleno, porozmawiamy z nim, obiecuję. Może to jakiś kryzys, sama nie wiem…

– Trzeba, pani Magdo, bo nie możemy narażać innych dzieci, a on tak po prostu nie może szaleć. Jak tak dalej pójdzie, trzeba będzie porozmawiać z psychologiem, sama pani rozumie.

– Oczywiście. Bardzo panią przepraszam. Zrobimy, co tylko w naszej mocy – zapewniłam.

Po tej rozmowie zaniepokoiłam się nie na żarty. Wieczorem, kiedy Maciek już spał, usiedliśmy z Tomkiem, moim mężem, w salonie. Opowiedziałam mu wszystko to, czego dowiedziałam się od mamy i od wychowawczyni.

– Nie przesadzają? – zapytał Tomek, usłyszawszy moją relację.

– Mama na pewno nie, wiesz, że kocha go nad życie. A pani Marlena też wie swoje. Nie z jednym dzieckiem ma do czynienia, a to przedszkole ma przecież najlepsze opinie w całej okolicy, po co więc miałaby kłamać? – zadumałam się.

– W sumie racja. To co robimy?

– Myślę, że jeszcze trochę poczekamy, a jeśli będzie trzeba, faktycznie skonsultujemy się z tym przedszkolnym psychologiem – powiedziałam. – Jak sądzisz, czy to dobry plan?

– Chyba tak. Kurczę – zaśmiał się mój mąż. – Chyba faktycznie chłopak nam się zepsuł. Ale nie martw się, to tylko na chwilę. Wszystko będzie dobrze – przytulił mnie.

Chciałam wierzyć w jego zapewnienia, ale prawda była taka, że Maciek poczynał sobie coraz śmielej. O ile w przedszkolu panie robiły, co mogły, żeby trochę się uspokoił, to na placu zabaw było coraz gorzej. Donosiła mi o tym codziennie mama.

Któregoś dnia przyprowadziła go ze smętną miną.

– Nie pytaj – powiedziała w progu.

– Zjedzmy coś, a potem ci powiem.

Po jedzeniu znowu – tak jak poprzednim razem – chciałam usiąść z mamą w salonie. Tym razem jednak ona najpierw poszła do przedpokoju i ze swojej torby wyjęła jakieś zabawki.

Poczułam wstyd i smutek. Biedny Maciek…

– Zobacz – powiedziała, pokazując mi dwa samochodziki i wiaderko. – Zabrał to z placu zabaw jakiemuś chłopcu. Popchnął tego chłopca tak, że tamten dzieciak o mało się nie przewrócił, a potem zabrał to i uciekł w krzaki. Naprawdę nie wiedziałam, co robić…

– Spokojnie, mamo, nie mam przecież do ciebie pretensji – westchnęłam. – Ale skoro już tak się dzieje, to faktycznie chyba musimy skonsultować to z psychologiem, tak jak mówiła jego wychowawczyni.

Tak też zrobiliśmy. Maciek bawił się w sali, a my poszliśmy do pani Alicji.

– Szanowni państwo, wiecie, że bardzo dbamy o dobro dzieci. Rozmawiałam z Maćkiem wczoraj i…

– Co powiedział? – zapytałam z duszą na ramieniu.

– Że on sam nie wie, dlaczego tak robi, ale czuje się zagubiony i samotny, bo – uwaga – was nigdy nie ma.

– Co takiego? – mój mąż zbaraniał.

– Mówił, że ciągle pracujecie, że nie odbieracie go z przedszkola, że zajmuje się nim babcia, że wieczorami siedzi sam, bo wy przy komputerach i jemu się nudzi. To prawda?

– Boże drogi – zaczęłam się zastanawiać. – W sumie racja. Odbiera go babcia, ja wracam po pracy, potem robię obiad, Tomek wraca późno, a potem jeszcze ślęczy przed ekranem albo rozmawia z kontrahentami. To znaczy, że poświęcamy mu za mało czasu? – aż mi łzy stanęły w oczach.

– Nie wiem, jak jest, ale najwyraźniej on to tak odbiera. Zastanówcie się państwo, czy możecie coś z tym zrobić, bo jeśli faktycznie coś jest na rzeczy, to lepiej nie będzie.

Wyszliśmy z przedszkola w milczeniu. Potem jednak zaczęliśmy rozmawiać.

– Słuchaj, może faktycznie tak jest. Zapędziliśmy się w kozi róg, a mały czuje się samotny – westchnęłam.

– Może i tak – przyznał mi rację mąż. – To co robimy?

– Mam plan – wymyśliłam na poczekaniu. – Bierzemy tydzień urlopu i jedziemy nad morze, na Mazury czy gdziekolwiek. I będziemy tam tylko we troje. Co ty na to?

Tak też zrobiliśmy. Maciek – gdy o tym usłyszał – aż zaniemówił z wrażenia. Wybraliśmy Sopot. I choć ze względu na koniec września szału pogodowego nie było, szwendaliśmy się po uliczkach, karmiliśmy łabędzie, siedzieliśmy na molo.

Wrócił jak odmieniony. Potem ja postanowiłam przenieść część pracy do domu i kończyć w biurze wcześniej, żeby odbierać go z przedszkola. Tomek starał się też skrócić swoje godziny w firmie i bywać częściej wieczorami. Rytuałem stało się czytanie bajek na dobranoc i wspólne kolacje.

A któregoś dnia poszliśmy do parku z tymi „ukradzionymi” zabawkami. Na szczęście był wtedy tamten chłopiec. Nie mogę opisać, jak bardzo byłam dumna, gdy nasz syn mu je oddał, przeprosił, wręczył jajko niespodziankę, a potem się razem bawili. Mój mały kochany rozrabiaka. Ale naprawiony.

Magdalena

Zobacz także:

Reklama
  • „Przez nową wychowawczynię, moja 7-letnia córka znienawidziła szkołę. Płakała, symulowała choroby i miała koszmary”
  • „Moje dzieci wstydzą się, że ciągle robię awantury w szkole. A ja walczę o swoje. Ci mali niewdzięcznicy tego nie doceniają”
  • „Koledzy ze szkoły znęcają się nad naszym synkiem. Ukrywał to, bo tata kazał mu >>sobie radzić
Reklama
Reklama
Reklama