„Mój były mąż to nieodpowiedzialny gówniarz. Podpiął sanki do samochodu, nasz syn wylądował w szpitalu”
Nie szalej… Ile razy to słyszałam? Zawsze wtedy, gdy zarzucałam Adamowi lekkomyślność. Lata mijały, a jego beztroska wciąż mocno zakrawała na nieodpowiedzialność.
- redakcja mamotoja.pl
– Mamooo! – Marcel wbiegł do mieszkania z okrzykiem na ustach. – Tata obiecał, że pójdziemy na kulig! Taki prawdziwy, z konikami i dużymi saniami!
Mój ośmioletni syn uwielbiał konie i jazdę na sankach. W przeciwieństwie do mnie. Ja koni wręcz nie cierpiałam. Pewnie dlatego, że Adam, mój eksmąż, wdał się w romans z instruktorką jeździectwa. Miał tylko zaprowadzać naszego syna na lekcje, a sam został nadzwyczaj pilnym uczniem…
Kiedy byłam małą dziewczynką, uwielbiałam jeździć na sankach, ale gdy dorosłam, zima kojarzyła mi się głównie z chlapą, zimnem, brudną podłogą i wysokimi rachunkami za ogrzewanie.
Nie było takiej siły, która zmusiłaby mnie do saneczkowania
Za to Marcel korzystał z tej atrakcji, kiedy tylko mógł. Ledwo wracał ze szkoły, brał sanki i pędził na pobliską górkę. Wesołe okrzyki dzieci, do których ochoczo dołączał, słychać było prawie do zmroku. Wracał przemoczony, zmarznięty, ale szczęśliwy. I zabroń mu teraz kuligu z prawdziwego zdarzenia, bądź wyrodną, mściwą matką…
– Kulig z konikami… – mruknęłam pod nosem. – Oraz z dorodną amazonką i jej zgrabnymi pęcinkami…
Owszem, poziom złośliwości mi się podniósł, ale – co tu kryć – wciąż czułam złość na Adama, że dla jakiejś pannicy zostawił mnie i syna. Chociaż, bądźmy sprawiedliwi, tak naprawdę to zostawił tylko mnie. Marcela odwiedzał, zabierał na spotkania, dbał o niego, w każdym razie na tyle, na ile potrafił.
– Mamoooo, mamoooo! – chłopięcy głosik rozbrzmiał tuż koło mnie. – Słyszałaś?
– Słyszałam, słyszałam… – odstawiłam żelazko i pogłaskałam syna po głowie. – Poszalejesz z tatą na prawdziwej, męskiej wyprawie – uśmiechnęłam się łagodnie. co było pomiędzy mną a eksmężem, to nasza sprawa.
W jednym się zgadzaliśmy: Marcel nie powinien zbytnio odczuwać tego, że jego rodzice już się nie kochają. Oczywiście nie spłynęło to po nim jak po kaczce, ale dzieci mają niesamowitą zdolność adaptacji; byle im tego nie utrudniać.
– Pojadę kuligiem! Tata powiedział, że będę mógł powozić sanie!
Skrzywiłam się. To nie był dobry pomysł.
Kto normalny pozwoli dziecku powozić?
Chyba tylko mój eksmałżonek, który sam zachowywał się nazbyt często jak wyrośnięty dzieciak. Gdy się teraz nad tym zastanawiam, nie mam pojęcia, czym mnie ujął, że go pokochałam na tyle, by za niego wyjść.
– A kiedy tata chce cię zabrać? – spytałam.
To też była jedna z wad Adama. Najpierw obiecywał coś synowi, ustalał z nim szczegóły, a dopiero potem łaskawie informował mnie. Zupełnie nie brał pod uwagę, że mogłam mieć inne plany. Stawiał mnie pod ścianą, bo jak odmówię, wyjdę na zołzę. Wiedziałam przecież, jak Marcel lubi przebywać z ojcem. Dlatego starałam się nie utrudniać im spotkań.
– W sobotę – odparł Marcel i patrzył na mnie wyczekująco.
Sobota… No pewnie, bo czemu by nie. Akurat w ten dzień wypadały urodziny mojej mamy. Szykowała małe spotkanie w gronie rodzinnym. Miałam przyjść z jej ukochanym wnuczkiem, złożyć życzenia, dać prezent, posiedzieć przy kawie i torcie, pogadać…
– W sobotę po południu wybieramy się do babci na urodziny – przypomniałam delikatnie.
Marcel zrobił smutną minę. Bo jak wybierać między babcią a kuligiem?
– Myślę, że po zmroku jeździć nie będziecie. Koniki nie widzą zbyt dobrze – powiedziałam uspokajająco. – Zadzwonię do taty i zapytam. Ty już zmykaj do siebie, przygotuj książki do szkoły. Jutro wcześnie wstajemy.
Wiszący na ścianie zegar pokazywał dziewiętnastą
Jak ten czas szybko zleciał. Wróciłam z pracy, przygotowałam obiad, od razu na dwa dni, zabrałam się za prasowanie, a tu już wieczór…
Kiedy Marcel zjadł kolację, umył się i zajął się oglądaniem bajki na laptopie, zadzwoniłam do Adama.
– Może byś tak konsultował wasze spotkania ze mną, co? – wycedziłam do słuchawki, jednym okiem zerkając na drzwi pokoju syna. – Twoja była teściowa ma urodziny, zapomniałeś?
– Wypadło mi to z głowy – przyznał Adam.
Gdybym przynajmniej usłyszała skruchę w jego głosie, ale gdzie tam. Po prostu stwierdził fakt. Zapomniał. Wypadło mu z głowy.
– O której zamierzasz przyjść po Marcela? – zapytałam wrogo.
– O czternastej. Słuchaj, nie szalej, przejedzie się kuligiem i wracamy. Zapowiadają mróz.
Nie szalej… Ile razy to słyszałam? Zawsze wtedy, gdy zarzucałam Adamowi lekkomyślność. Lata mijały, a jego beztroska wciąż mocno zakrawała na nieodpowiedzialność.
Bałam się, że kiedyś przegnie. Byle tylko nie kosztem mojego dziecka
– Zdążycie wrócić przed osiemnastą? Co prawda umówiłam się z mamą i resztą rodziny na siedemnastą, ale przeproszę i powiem, że nie mogłam wcześniej. Mama zrozumie.
W słuchawce usłyszałam stłumione głosy.
– Olga mówi, że możemy zabrać Marcela przed trzynastą i przywieźć przed siedemnastą.
Zgrzytnęłam zębami ze złości. Jeszcze tego brakowało, żeby aktualna flama Adama próbowała być miła.
– Zgoda – odpowiedziałam prędko, powstrzymując się od mało grzecznego komentarza.
Choćby takiego, że darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. Rozłączyłam się.
– Marcelku… – weszłam do pokoju syna. – Pojedziesz z tatą w południe, a kiedy wrócicie, pójdziemy do babci.
– Hurra! – wykrzyknął syn, zeskakując z krzesła. – Pojadę kuligiem! I zjem tort u babci!
Przytulił się do mnie, a ja odwzajemniłam uścisk.
– Te atrakcje dopiero w sobotę – pocałowałam synka. – A jutro jest piątek i szkoła. Koniec oglądania bajek – wypuściłam Marcela z objęć.
Niezbyt chętnie, ale wyłączył laptop.
Nadeszła sobota.
Marcel od rana biegał po mieszkaniu, podekscytowany wycieczką
Z trudem namówiłam go, by zrobił laurkę dla babci. Owszem zrobił, ale co chwilę pytał, kiedy przyjedzie tata. Gdy rozbrzmiał dzwonek, popędził do przedpokoju i otworzył drzwi. Ruszyłam za nim.
– Tatuś!
– Cześć, stary!
– Czapka, szalik, rękawiczki – przypomniałam, bo Marcel gotów był wybiec z gołą głową.
– Wrócimy przed siedemnastą – oznajmił Adam, nawet na mnie nie patrząc.
– Oby – odparłam. zamknęłam za nimi drzwi, zza których jeszcze przez chwilę było słychać radosne pokrzykiwania mojego syna.
Miałam kilka godzin dla siebie. Jednak zamiast naprawdę zrobić coś dla siebie, odpocząć, poczytać czy obejrzeć serial, zaczęłam sprzątać. Oprzytomniałam dopiero, kiedy za oknem zaczął zapadać zmrok. Zerknęłam na zegarek. Niedługo powinni wrócić. Marcelek na pewno będzie przemoczony, zmarznięty. Z myślą o nim przygotowałam ciepłe kakao.
Minęła siedemnasta, a ich nadal nie było. No tak! Cały Adam. Na pewno zapomniał. Bo raczej nie zrobił mi na złość.
Zachowywał się głupio, bezmyślnie, egoistycznie, ale nie był celowo wredny
Co nie zmienia faktu, że i tak się zdenerwowałam. Chryste, przecież ten facet miał trzydzieści pięć lat. Kiedy wreszcie dorośnie? Kiedy nauczy się dotrzymywać słowa? Sięgnęłam po komórkę. Abonent niedostępny.
„Co?!” – teraz zaczęłam się bać. „Jak to abonent niedostępny? Gdzie oni pojechali? Gdzie jest Marcel? Co się, do cholery, dzieje?!”.
Wskazówki zegara pokazywały siedemnastą trzydzieści, kiedy rozległa się melodyjka mojego telefonu. To na pewno mama. Rzuciłam okiem na wyświetlacz. Nie znałam tego numeru. Odebrałam czym prędzej.
– Tak, słucham?
– Dzień dobry, pani Basiu – rozbrzmiał młody kobiecy głos. – Mówi Olga…
Cała się spięłam. Nie chciałam na nią warczeć, wyładowywać na niej złości i zdenerwowania, ale to naprawdę była ostatnia osoba, z którą chciałam w tym momencie rozmawiać.
– Mogłaby pani przyjechać do szpitala dziecięcego, na urazówkę? I przywieźć dokumenty Marcela…
– Co?!! – serce prawie mi stanęło. – Coś się stało Marcelowi? – wydusiłam z siebie.
– To nic groźnego, naprawdę – próbowała mnie uspokoić.
Równie dobrze mogłaby próbować powstrzymać lawinę. Okazało się, że mój eksmąż w końcu przekroczył granice beztroski i zachował się skandalicznie nieodpowiedzialnie. Owszem zabrał naszego syna na kulig. Marcel nawet siedział obok woźnicy i trzymał przez chwilę lejce.
Wszystko pod okiem Olgi i tegoż woźnicy
Jednak kiedy mieli wracać, Adam postanowił zrobić Marcelkowi inny, konkurencyjny kulig. Bo co się będą nudzić, czekając na ciocię. Olga poszła do stajni, a ten jak ostatni idiota przyczepił sanki do samochodu. Przejechali kawałek, sanki zarzuciło, mały spadł, zaplątując się w sznurek i płozy.
Tyle szczęścia, że Adam szybko się zorientował i nie wlókł dziecka za autem. No i że jechał polną drogą, na której nie było innych samochodów. Chryste, na samą myśl, co mogłoby się stać, gdyby jednak jakiś wóz się pojawił, słabo mi się robi. Przymykam oczy i widzę mojego syna pod…
Nie! Dzięki Bogu w szpitalu okazało się, że Marcel nic sobie nie złamał ani nie skręcił, skończyło się na guzie, obtarciach i siniakach. Co nie zmienia faktu, że najchętniej przyłożyłabym Adamowi w łeb, jak tylko dotarłam na urazówkę.
To on zasłużył na potężnego guza
Nie mogłam się do niego dodzwonić z awanturą, bo kiedy wyskoczył z samochodu i pobiegł do leżącego w śniegu syna, z kieszeni wypadła mu komórka i zniknęła w zaspie. Dobrze mu tak. A taka była ładna… na urodziny babci już nie pojechaliśmy.
– Przepraszam – Adam zapinał Marcelkowi pas i patrzył na mnie skruszony. – Nie pomyślałem, że może spaść.
– To trzeba było pomyśleć. Choć raz! – syknęłam.
Gdyby nie obecność syna, dowiedziałby się, co o nim sądzę. W detalach. Miałam ochotę wykrzyczeć mu twarz, że to był ostatni raz, kiedy pozwoliłam mu zabrać małego. Jednak taką decyzją na pewno zasmuciłabym Marcela, który – mimo guza i obtartego podbródka – wyglądał na zadowolonego. Bez wątpienia miał dzień pełen rozmaitych atrakcji.
– Zapamiętaj, synu – zaczął Adam nieco patetycznie. – Nie wolno podczepiać sanek do samochodu. Tata źle zrobił. Marcel pokiwał głową.
– Dorośniesz, tato, i na pewno się poprawisz – odparł.
Popatrzyłam na niego zaskoczona.
– Ciocia Olga tak powiedziała – wyjaśnił prędko.
No proszę. Ciekawe, jak długo ciocia Olga, która – wbrew sobie musiałam to przyznać – wydawała się całkiem rozsądną osóbką, wytrzyma z Adamem – wiecznym chłopcem.
– Już chyba dorosłem – mój były mąż pogłaskał naszego synka po głowie.
– Do zobaczenia we wtorek. – Zamknął drzwi auta. Ja ruszyłam powoli.
– We wtorek? – zdziwiłam się.
– Tata obiecał, że pójdziemy na basen – pochwalił się Marcel. – Więc ci mówię, żebyś wiedziała – dodał.
No tak…, bo eksmałżonek znowu nie raczył mnie poinformować zawczasu. Coś mi się wydaje, że Marcel szybciej dorośnie niż jego ojciec.
Barbara, lat 33
Czytaj także:
- „Moja 17-letnia córka wpadła. Musieliśmy zająć się wnuczką, bo młoda mama wolała imprezy i alkohol"
- „Urodziłam dziecko z gwałtu, bo rodzice nie zgodzili się na aborcję. Gdy patrzę na twarz Adrianka, widzę mojego oprawcę"
- „Na kolanach błagają, by oddać im dzieci. A potem one znów lądują u nas we łzach i siniakach…”