Reklama

Czasami zastanawiam się, czy jestem żoną i matką, czy pełnoetatową opiekunką i sprzątaczką. Nie jestem naiwna. Doskonale wiem, że przy małym dziecku (nasze ma zaledwie pięć lat) jest mnóstwo roboty i na jakiś czas wszystko schodzi na dalszy plan. Pisałam się na to. Nie narzekałabym, gdybym miała w domu jakąkolwiek pomoc. Bo na brak pomocy u męża nie pisałam się na pewno.

Reklama

Czasami zastanawiam się, z kim ja się związałam

Okej, przyznaję, na początku, gdy urodziła się Antosia, mąż próbował przejąć część obowiązkowych (i tych domowych, i tych nad dzieckiem). Widziałam, że się stara, ale szybko okazało się, że ma dwie lewe ręce. Potrawy, które przygotował, nie nadawały się do jedzenia dla nas, dorosłych, a co dopiero dla małego dziecka. Zamiast sprzątać, jeszcze bardziej brudził nasze cztery kąty. A pranie? Dzięki mojemu mężowi straciłam kilka ulubionych koszul. Zapomniał, że białego nie łączy się z czarnym.

Przyznaję, że to też moja wina. Przed urodzeniem dziecka sama wykonywałam wszystkie prace domowe. Nie przeszkadzało mi to (nawet to lubiłam), gdy miałam trochę wolnego czasu. Teraz, przy dziecku, nie mam go wcale. Liczyłam na pomoc męża. Nie miałam pojęcia, że matka niczego go nie nauczyła! Czasem się zastanawiam, z kim ja się w ogóle związałam.

Ale nie to jest dla mnie najgorsze. Mój partner w ogóle nie ma smykałki do dzieci. Nie potrafi niczym zająć naszej Antosi. Zamiast się z nią pobawić, sadza ją przed telewizorem, a sam sięga po swoje ukochane książki. Zamiast ją czegoś nauczyć, mówi: „Zaraz przyjdzie mama, to pokaże ci jak to zrobić”. To nie jest partnerstwo. Naprawdę czuję się, jakbym miała w domu dwójkę małych dzieci.

Kiedyś mocno krytykowałam męża

Muszę się jeszcze do czegoś przyznać. Tuż po tym, jak urodziłam Antosię, nie do końca radziłam sobie w nowej sytuacji. Nie byłam z tym u żadnego lekarza, więc nie wiem, co mi dolegało, ale (z tego co wyczytałam na różnych forach internetowych) mogłam mieć depresję poporodową. Miewałam dni, kiedy zupełnie nic mi się nie chciało (najchętniej w ogóle nie wychodziłabym z łóżka, ale jakoś się do tego zmuszałam). Czasami nie potrafiłam sobie też poradzić z własną złością. Wylewałam wtedy frustracje na mojego partnera. Krytykowałam każdy jego ruch. Nic mi się nie podobało. Byłam dla niego naprawdę okropna, aż dziw, że ze mną wytrzymał.

Ten stan minął, ale boję się, że przez to, co się stało, mój mąż wycofuje się teraz z naszego życia. Już sama nie wiem, czy do niczego się nie nadaje, czy po prostu stresuje go moja obecność i dlatego sobie z niczym nie radzi. Tak czy inaczej, zostałam z tym wszystkim sama.

Basia

Zobacz też:

Reklama
  • „Zrozumiałam, że Maciek już nie chce próbować. Ma bezpłodną żonę, tyle w temacie”
  • Urodziłam dziecko z in vitro. A teraz żałuję i nienawidzę za to siebie
  • „Nie twierdzę, że ideały nie istnieją, jednak ja srodze się na mojej teściowej zawiodłam”
Reklama
Reklama
Reklama