Uparłam się. Postanowiłam, że natychmiast po urlopie macierzyńskim wrócę do pracy. Prawdziwa matka Polka!

Reklama

– Zwariowałaś? – zdziwił się mój mąż. – Zarabiam tyle, że wystarczy na nas troje. Jak będzie trzeba, wezmę dodatkowe zlecenia.

– Świetnie, ale czy moje ambicje się nie liczą? Nie po to kończyłam studia, żeby siedzieć w domu!

Michał jednak był nieprzejednany:

– Nie szkoda ci zostawiać naszego dziecka obcej kobiecie?

Zobacz także

– Tylko na pół dnia. Popołudnia będę już miała dla Kazia.

Mama Michała mieszka daleko, a moja ze względu na stan zdrowia nie mogła się zająć naszym synkiem, chociaż bardzo chciała. Michał uważał, że skoro jego mama poświęciła karierę zawodową dla dzieci (wychowała ich czworo!), to ja powinnam postąpić tak samo.

Ja jednak byłam tak samo uparta jak on

– Poza tym szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko! – drążyłam temat.

W końcu doszliśmy do porozumienia, że jak znajdę dobrą nianię, będę mogła wrócić do pracy.

– No i oczywiście jeśli pogodzisz jedno z drugim – sceptycznie powiedział mój mąż. – Czyli na próbę. Mierz zamiar podług sił, że tak powiem.

Przez przypadek udało nam się znaleźć wspaniałą nianię. Akurat moja koleżanka wyjeżdżała w trakcie roku całą rodziną do Norwegii i sama szukała miejsca dla swojej niani. Kazik od razu ją zaakceptował.

Postanowiłam zrobić wszystko, żeby być idealną matką i pracownikiem. Nie mogłam dać satysfakcji Michałowi, poza tym marzyłam o tym, żeby wreszcie włożyć szpilki i jakiś elegancki strój. Miałam już serdecznie dosyć dresu, innych ubrań było mi po prostu szkoda, Kazik był bowiem mistrzem w brudzeniu wszystkiego, niezależnie od tego, czy była to moja koszulka, czy jego.

Gdy po urlopie macierzyńskim wreszcie przekroczyłam próg firmy, byłam przeszczęśliwa. Zmęczenie czasem dawało mi się we znaki, ale zaciskałam zęby i nie poddawałam się. Najgorzej było, gdy zachodziły jakieś nieprzewidziane okoliczności, typu kolka nad ranem. Ale wszystko to pokonałam na zasadzie „co nas nie zabije, to nas wzmocni”.

Jak się człowiek śpieszy, to diabeł… wiadomo

Pierwszą wpadkę zaliczyłam podczas firmowego spotkania biznesowego połączonego z wieczornym spotkaniem noworocznym.

– Jeszcze nie jesteś gotowa? – w słuchawce usłyszałam głos koleżanki z pracy. – Marek już po ciebie jedzie.

– Jak to „już”? – zdumiałam się szczerze. – Nie jutro?

Oczywiście pokręciłam terminy i zakodowałam sobie, że spotkanie odbędzie się dziewiętnastego o osiemnastej, w rzeczywistości miało się odbyć osiemnastego o dziewiętnastej. Miałam akurat tyle czasu, żeby wskoczyć w kieckę i umalować oczy. Kazik kwękał w łóżeczku, domagając się mojej uwagi. Miałam ochotę usiąść na środku pokoju i się rozpłakać.

Mój mąż miał wrócić najwcześniej za godzinę, mama ani niania na pewno nie zdążyłyby przyjechać. Pozostawała sąsiadka albo jej dorosła córka.

Teoretycznie mogłam zrezygnować ze spotkania, ale szefowa kilka razy przypominała, że liczy na naszą obecność. Na szczęście Magda, córka sąsiadki, zgodziła się dorobić do studenckiego kieszonkowego i nawet zabrała Kazia do siebie, żebym mogła się spokojnie naszykować. Trudno było zachować spokój, gdy zostało mi dziesięć minut.

– Szlag! – zaklęłam, gdy zahaczyłam rajstopy pierścionkiem i poleciało piękne oczko; innych nie miałam.

W dodatku walnęłam łokciem w futrynę i zobaczyłam wszystkie gwiazdy, ale zacisnęłam zęby i pobiegłam do Magdy, żeby pożyczyć rajstopy. Kazik na mój widok rozryczał się żałośnie, wyciągając łapki. Serce mi się krajało, ale Magda mrugnęła, że wszystko OK. Jeszcze raz zapewniłam, że tatuś niedługo wróci, i zamknęłam drzwi.

– Baw się dobrze! – powiedziała, a ja chwilę jeszcze nadsłuchiwałam, czy Kazik się uspokoił.

Nie płakał! Przed samym wyjściem zamiast dezodorantem psiknęłam sobie pod pachę lakierem do włosów i musiałam jeszcze raz się umyć. Kolega czekał na mnie tylko kwadrans. Wszystko dlatego, że na koniec zahaczyłam jeszcze koralami o klamkę, zerwałam żyłkę i musiałam zamieść podłogę, po której kulała się niezliczona ilość maleńkich czarnych koralików. Byłam bliska płaczu!

Na domiar złego w trakcie wystąpienia szefowej rozdzwoniła się moja komórka, której zapomniałam wyłączyć. Wcale nie od razu udało mi się ją wygrzebać z torebki. Dzwonił Michał z pytaniem, gdzie jesteśmy. Po części oficjalnej podeszłam z przeprosinami do szefowej, dość mętnie tłumacząc, że mąż, że synek, że niania, itp. Spodziewałam się reprymendy, ale usłyszałam tylko:

– Nie przejmuj się, ja też kiedyś miałam małe dzieci.

Może więc nie będzie tak źle? Na razie się pilnuję i bardzo się staram. Naprawdę chcę sobie poradzić.

Terasa, 30 lat

Czytaj także:

Reklama
  • „Tuż po porodzie chciałam oddać dziecko do adopcji. Miałam 19 lat i żadnego wsparcia. Rodzice się mnie wstydzili”
  • „Moja córka straciła pamięć. Nie wiedziała, że jestem jej mamą, kazała mi się wynosić”
  • „Nie mogłam zostać samotną matką, więc chciałam oddać dziecko do adopcji. Gdy zobaczyłam maleństwo, przepadłam"
Reklama
Reklama
Reklama