Reklama

Małgosia przyszła tamtego dnia z przedszkola szczęśliwa jak nigdy dotąd. Stało się coś niezwykłego. Od razu to zauważyłam. Czułam, że chce mi powiedzieć jakąś bardzo ważną rzecz. Uśmiechnęłam się.

Reklama

– Jesteś zadowolona – zagadnęłam ją. – Wydarzyło się coś miłego?

Skinęła głową z radością na twarzy.

– No – powiedziała takim tonem, jakby zaraz miała mi zdradzić jakąś wielką tajemnicę – Alan mnie pocałował!

– Ten ładny blondynek? – upewniłam się.

W jej grupie było dwóch Alanów. Jeden był pół Polakiem, pół Czechem. Jego mama tak śmiesznie mówiła po polsku, że choć bardzo się starałam, trudno mi było zachować powagę. Ten czesko-polski Alanek miał wielką rudą czuprynę

i wieczny katar. Chyba podświadomie wybrałam na partnera do całowania mojej córki drugiego Alanka: złotowłosego chłopczyka o niebieskich oczach.

Po chwili zganiłam w duchu samą siebie. Nie powinnam tak oceniać. Ładny, brzydki... A dzieci mogą to widzieć zupełnie inaczej. Może ona wcale nie dostrzega kataru i wielkiej głowy? Sama, kiedy byłam w pierwszej klasie, kochałam się w chłopcu, którego po latach, gdy wpatrywałam się w szkolne zdjęcia, oceniłam jako straszliwe brzydactwo. Córeczka jednak potwierdziła, że chodzi o blondynka.

– I wiesz, mamusiu – zawołała podniecona Gosia – Ja się w nim zakochałam!

– A on w tobie? – spytałam.

Wzruszyła tylko ramionami.

– Nie wiem. Ale chyba też.

– To macie wielkie szczęście! – zaśmiałam się. – W tym największy jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz. Moja córeczka jeszcze nie znała tego przysłowia. Zrobiła wielkie oczy i spytała:

– Jak to?

– Kochanie, chodzi o to, żeby dwoje ludzi zakochało się w sobie jednocześnie – wyjaśniłam. – Bo przecież może się zdarzyć, i czasami tak się właśnie dzieje, że tylko jedna osoba kocha się w drugiej. A tamta nie zwraca na nią uwagi.

– I co wtedy? – spytała zaciekawiona.

Westchnęłam głośno, a przed oczami stanęła mi moja miłość z liceum

Zasypiałam i budziłam się z jego twarzą przed oczami. Kochałam się w Michale prawie trzy lata, lecz on mnie nie dostrzegał. Zapewne przez lata trochę go wyidealizowałam, jednak nawet dziś, gdy o nim myślę, wydaje mi się, że był superchłopakiem. Wyglądał doroślej od innych, a poza tym zachowywał się tak, jakby szkolny system w ogóle go nie dotyczył. Grał na gitarze. Pisał piosenki i muzykę. Wszystkie dziewczyny w szkole się w nim kochały. Pamiętam, jak mnie zabolało, gdy uświadamiałam sobie, że nigdy z nim nie będę.

– Wtedy bywa ciężko – odpowiedziałam wpatrzonej we mnie Małgosi.

– Dlaczego? – spojrzała na mnie z zaciekawieniem.

– Bo bardzo się tęskni. Kocha się osobę, dla której jesteśmy obojętni, a chcielibyśmy, żeby było inaczej – wyjaśniłam.

– Aha – odparła moja córka i pobiegła do kuchni nalać sobie soku.

Nie miałam pojęcia, że biedaczka tak szybko będzie się mogła sama przekonać, co tak naprawdę znaczą te słowa. Przez cały tydzień Małgosia mówiła tylko o Alanku. Że pani posadziła ich obok siebie przy stoliku. Że razem robili wielkanocną wyklejankę i malowali pisanki. I że Alanek podzielił się z nią deserem, choć przecież sam uwielbia mandarynki.

Z sympatią pomyślałam o ich wychowawczyni. Młoda, pełna energii. I mądra. Może inna nauczycielka celowo by ich rozsadzała, żeby nie byli zbyt blisko. Bo co jak będą cały czas gadać? Albo zaczną się całować? I ona się głupio poczuje. Ale pani Ewa nie miała takich problemów.

Nawet kiedyś do mnie mrugnęła, gdy weszłam do sali, i brodą wskazała kąt, w którym moja córka i Alan siedzieli, przeglądając bajkę o smokach. Zdaje się, że smoki to jego pasja. Smoki i dinozaury. Uśmiechnęłam się wtedy do niej.

– Dzisiaj Alan mi powiedział, że mam ładne buty – oznajmiła mi Małgosia, gdy już siedziałyśmy w szatni, a ona zapinała na rzepy nowe adidasy – Takie bielutkie.

– Tak, są ładne – przyznałam. – Masz dobry gust. Sama je przecież wybrałaś.

Gdy wyszłyśmy z przedszkola, poprosiła, żebyśmy poszły do jej ulubionego sklepu z zabawkami, długopisami i innymi szkolno-biurowymi cudami. Okazało się, że chciała kupić Alanowi drobiazg.

– Coś malutkiego, mamusiu – popatrzyła na mnie prosząco. – Żeby wiedział, jak bardzo go lubię...

„No, no. Ale ją wzięło!” – pomyślałam.

Kupiłyśmy porcelanową figurkę smoka. Małgosia zapakowała go w srebrny papier i przewiązała czerwoną wstążką. Gdy byłyśmy już w domu, postawiła pakunek na swoim biurku. Przechodząc od czasu do czasu koło jej pokoju, zauważyłam,

że cały czas wpatruje się w prezent.

W końcu przyszła do mnie do kuchni.

– Myślisz, że mu się spodoba? – spytała, patrząc na mnie niepewnie.

– Jasne – odparłam, nakładając dżem na naleśniki – Przecież lubi smoki.

– A jeśli już takiego ma? – martwiła się.

Uśmiechnęłam się do niej.

– To trudno – wzruszyłam ramionami – I tak będzie dla niego szczególnie ważny, bo przecież jest od ciebie, prawda?

Ta myśl wyraźnie ją ucieszyła

Wzięła naleśnika, nalała sobie mleka i spytała, czy może pooglądać telewizję. Pozwoliłam tylko dlatego, że włączyła kanał Mini Mini, a nie ten koszmarny Disney Channel, na którym w kółko lecą durne seriale. Właśnie zaczęła się „Świnka Pepa”.

– A wiesz, mamo?! – zawołała z kanapy z pełnymi ustami – Wiesz, że Alan bardzo lubi świnkę Peppę?

I tak było przez kolejne dwa tygodnie.

Smok okazał się prezentem trafionymi. Alanek, chyba w rewanżu, sprezentował Małgosi kwitnący hiacynt. Aż w końcu

w pewną majową sobotę koleżanka Małgosi obchodziła urodziny w sali zabaw. Przyszła cała przedszkolna grupa mojej córeczki. Był też Alanek. Przez dwie godziny dzieci bardzo grzecznie się bawiły. I nagle, tuż przed wyjściem, Małgosia pokłóciła się ze swoim wybrankiem. Obydwoje wyszli z przyjęcia naburmuszeni.

Już w domu spytałam ją, o co poszło.

– Bo on nie chciał się posunąć, kiedy zjeżdżałam rurą! – wybuchnęła. – Głupi!

– Od razu głupi? A może w coś się bawił i dlatego nie mógł cię przepuścić?

– W nic się nie bawił! Jest złośliwy i tyle! – wrzasnęła Gosia, tupiąc nogą. – A w dodatku trzymał dziś za rękę Arletę!

Zastanawiałam się, co powiedzieć.

– Może stał z nią w parze, bo pani mu kazała? – usiłowałam załagodzić wybuch.

– Wcale nie! – Gosia wybuchnęła płaczem. – On już mnie chyba nie kocha…

– Kochanie... – przytuliłam ja, usiłując pocieszyć, ale miałam wrażenie, że jestem kompletnie bezradna wobec jej płaczu. Zupełnie jakby była w pełni dorosłą kobietą, którą porzucił narzeczony.

Potem z każdym dniem było gorzej. Jakkolwiek absurdalnie by to zabrzmiało, Alanek chyba się rzeczywiście odkochał

i porzucił moją córkę. Jasne. To się w tym wieku zdarza, i to nagminnie. Problem w tym, że ona wciąż darzyła go uczuciem. Była smutna i straciła apetyt.

Naprawdę nie mam pojęcia, jak jej pomóc – mówiłam Joli, koleżance z pracy. – Wygląda na to, że Małgosia ma złamane serce.

– Nie żartuj! – zaśmiała się. – Przecież to sześciolatka! Uważasz, że taka mała dziewczynka wie, co to miłość?

– Chyba niestety wie – westchnęłam.

Już nic nie powiedziałam Jolce. Ona należy do osób, które sądzą, że zakochać się można na poważnie dopiero, gdy jest się dorosłym. W sprawie Małgosi zadzwoniłam do znajomej psycholog. Na szczęście ta podeszła do sprawy poważnie. Powiedziała, że jedyne, co w tej sytuacji mogę zrobić, to towarzyszyć mojej córce w tym uczuciu. W żadnym razie nie wyśmiewać i nie bagatelizować jej problemu. Wypowiedzi typu „To nic takiego, przejdzie ci!” są najgorsze.

– Zapewniaj Małgosię, że może na ciebie liczyć – poradziła. – Że ją rozumiesz, bo kiedyś też byłaś nieszczęśliwe zakochana. Możesz opowiedzieć jej swoją historię. Oczywiście w wersji zrozumiałej dla dziecka. A resztę trzeba przeczekać. Uczucie minie. I przyjdzie kolejne.

Na szczęście miesiąc później sprawa przycichła, bo Alanek się wyprowadził. Za to do bloku tuż obok nas wprowadziła się rodzina z bliźniakami. Obydwaj chłopcy do złudzenia przypominają tych z „Nie ma to jak hotel”. Małgosia uwielbia ten serial i już się z nimi zaprzyjaźniła.

Mam nadzieję, że gdy moja córka znów się zakocha, jej wybranek będzie bardziej stały w uczuciach niż Alan. Jeśli nie, znów czeka mnie ciężka przeprawa.

Wioletta, 34 lata

Czytaj także:

Reklama
  • „Syn i jego ciężarna dziewczyna zginęli w wypadku. Przeżyło tylko dziecko. Byłam jego jedyną nadzieją na normalne życie”
  • „Zignorowałam skurcze, a potem... zaczęłam rodzić w najbardziej luksusowej restauracji w mieście”
  • „Przedwczesny poród, śmierć córeczki… A to wszystko dlatego, że uwierzyłam w zdradę męża, którą wmawiała mi koleżanka”
Reklama
Reklama
Reklama