Reklama

Upiłem się pierwszy raz w życiu. Czułem się, jakby ktoś uderzył mnie cegłą w głowę. Myślę, że byłem nawet bardziej poturbowany, niż gdybym faktycznie dostał ciężkie lanie…

Reklama

A to wszystko dlatego, że moja córka Ania, patrząc mi prosto w oczy, oświadczyła, że wstępuje do klasztoru. I jeszcze że to jest klasztor klauzurowy, to znaczy od tej pory będziemy się widywali rzadko albo wcale. W pierwszej chwili nie zrozumiałem.

– Co ty robisz? – zapytałem. – To jakiś żart, prawda?
– Nie, tato – odpowiedziała. – Mówię poważnie. Przemyślałam swoją decyzję, nie podjęłam jej pochopnie, możesz mi wierzyć, że wiem, co robię.
– Ależ ja wierzę, dlaczego miałbym nie wierzyć? Tylko mam wrażenie, że albo ogłuchłem, albo zwariowałem, bo przecież dopiero co skończyłaś studia, odebrałaś dyplom, czekałem na twój pierwszy dzień w pracy, a ty wszystko odwracasz do góry nogami, więc się nie dziw, że jestem zaskoczony. Powiem więcej, nigdy nie byłem bardziej zdumiony niż teraz!
– Tato, naprawdę się nie domyślałeś, że mam takie plany?
– A sądzisz, że gdybym się domyślał, tobym milczał? Ja, ateista niemający nic wspólnego z Kościołem, pozwoliłbym ci na takie szaleństwo?
– Mama wierzyła. Babcia Zosia także, więc nie jest tak, że byłam tylko pod twoim wpływem. Jestem ochrzczona, byłam u komunii, o bierzmowaniu nawet nie wiedziałeś, bo wtedy pracowałeś za granicą. Potem też nie pytałeś, czy wierzę. Czemu?

Na to pytanie nie umiałem jej odpowiedzieć. Faktycznie, Ania miała rację, moja żona i teściowa były praktykującymi katoliczkami, a ja nigdy im nie przeszkadzałem, bo dla mnie sprawy wiary nie miały żadnego znaczenia. Zgodziłem się nawet na ślub kościelny, bo kochałem Małgosię, a jej na tym bardzo zależało. Mnie było wszystko jedno, więc nie protestowałem.

Do czasu choroby Małgosi tolerowałem święte obrazy w naszym domu, wizyty księdza po kolędzie, obrzędy świąteczne i wszystko, co tam chciała. Dlatego nasza córka była ochrzczona i poszła do pierwszej komunii.

Kiedy dowiedzieliśmy się, że Małgosia ma raka i że to źle wygląda, tym bardziej milczałem, jakoś podświadomie licząc na to, że ten jej Bóg, w którego tak wierzy i któremu ufa, nie pozwoli, żeby cierpiała i żeby odeszła, zostawiając mnie i córkę.

Od pogrzebu Małgosi wszystko się zmieniło. Kategorycznie zabroniłem teściowej na kościółkowe zabobony i kazałem zdjąć ze ścian wszystkie święte obrazy i krzyże. Oświadczyłem, że Ania będzie wychowywana racjonalnie i że nie pozwolę nabijać jej głowy głupotami o Jezusie, aniołach i świętych. Przez następne lata bardzo tego pilnowałem.

Gdy moja córka skończyła jedenaście lat, dostałem świetną pracę za granicą. Niestety, Ania ze mną nie pojechała, ponieważ musiałbym zatrudniać do niej obcą opiekunkę albo załatwić szkołę z internatem. Płakała i prosiła, żeby mogła zostać w Polsce, pod opieką babci, z którą była bardzo zżyta. Nie mogłem odmówić, tym bardziej że po śmierci Małgosi nie chciałem córki narażać na następne cierpienie.

Bałem się tego, co mogę usłyszeć

Nie było mnie w kraju osiem lat. Gdy wróciłem, Ania była dorosła. Miała swoje życie, swoje tajemnice, zainteresowania, studiowała medycynę i chciała być specjalistą od nowotworów. Mogłem tylko jej kibicować i pomagać. Byłem z niej dumny. A o sprawy wiary bałem się pytać, żeby nie usłyszeć czegoś, czego bym nie chciał.

Ania jest bardzo mądra. Pewnie nie chciała niczego między nami stawiać na ostrzu noża i dlatego unikała wszystkiego, co by mogło nas poróżnić. Ja na religię reaguję alergicznie. Ludzie wierzący wydają mi się ciemniakami i oszołomami, a ponieważ nigdy tego nie ukrywałem, moja córka mnie nie drażniła ostentacyjną pobożnością. Zauważyłem oczywiście, że nosi srebrny medalik, ale uznałem, że to tylko pamiątka po matce. Właśnie coś takiego nosiła Małgosia i kiedy jeszcze miała siłę mówić, prosiła, żeby łańcuszek z zawieszką zachować dla Ani. Pewnie teściowa spełniła jej życzenie…

Ania była świetną studentką. Wszyscy przepowiadali jej karierę w medycynie i chwalili za zdolności. Odbyła staż w bardzo dobrej klinice, dostała propozycje etatu, więc wszystko szło tak, jak planowała, z jednym wyjątkiem: postanowiła się specjalizować w chorobach kobiecych. Nie zdziwiło mnie to, bo na taką chorobę zmarła jej matka…

Ania nie jest pięknością z okładki kolorowego magazynu, ale i tak wszyscy mówią o niej: jaka ładna dziewczyna! Do tego ma miły uśmiech i zręczne ruchy. Dlatego trochę się dziwiłem, że na poważnie nie kręci się przy niej żaden chłopak.

Kiedyś ją zapytałem, czemu jest sama.
– Sama? – zdziwiła się. – Mam ciebie, babcię, ciotki, wujków, znajomych, więc jak mogę być sama?
– Nie udawaj – powiedziałem. – Wiesz, że nie o to mi chodzi.
– To pytaj otwartym tekstem: ciekawi cię, czemu nie jestem z nikim blisko, tak?
– Właśnie tak – przyznałem.
– Ależ jestem – odparła. – I kiedyś poznasz moją największą miłość. Taką na zawsze. Bądź cierpliwy.

Więc się uspokoiłem. Pomyślałem, że może ma kogoś daleko stąd. Jeździła po świecie, pewnie kogoś poznała i teraz czeka, co z tego wyniknie. Nie będę się wtrącał, jest dorosła. Ma swój rozum.

Gdybym choć przez moment poskładał różne fakty, na przykład to, że w niedzielę zawsze wychodzi z domu rano o tej samej godzinie, że nosi w torebce różaniec, że czyta katolicką prasę, może coś by mi zaświtało, ale ja wolałem chować głowę w piasek. Teraz wiem, że robiłem to ze strachu, bo Ania jak coś sobie postanowi, to nie ustąpi, a ja bałem się dowiedzieć o czymś, na co nie miałem wpływu.

Kiedy mi wreszcie powiedziała, wpadłem w furię. Krzyczałem, że zachowuje się jak egoistyczna wariatka, że marnuje życie i trwoni czas poświęcony na trudne studia, że zostawia mnie dla jakiejś utopii, dla kogoś, kto nie istnieje, i że nie ma prawa się tak zachowywać.

Zabrał mi żonę, a teraz jeszcze ją?
– Jaki Bóg, co za Bóg?! – wrzeszczałem.
– Nikogo takiego nie ma, a gdyby nawet był, to jest okrutny i zachłanny, bo już mi zabrał żonę, a teraz wyciąga rękę po dziecko. Mam się z tego cieszyć? Za dużo ode mnie wymagasz. Byłaś moją radością i nadzieją, czemu mi to robisz?

– Tato – odpowiedziała, kiedy wreszcie mogła się przebić przez moje krzyki. – Ja nie robię niczego złego. Po prostu idę tam, gdzie jest moje szczęście, a ty przecież chcesz, żebym była szczęśliwa, prawda? Uważasz, że przy jakimś mężu byłoby mi lepiej? Skąd wiesz, że dobrze bym trafiła? Dziś związki to loteria, rzadko się wygrywa… Wolałbyś patrzeć, jak się męczę, potem rozwodzę, jeszcze później szukam kogoś następnego? Tak byś wolał? Uwierz mi, że ja pragnę takiego życia, jakie sobie wybrałam, w ciszy i modlitwie. To jest moja radość. Jeśli mi ją odbierzesz, będę cierpiała. Wszystko przemyślałam i rozważyłam, więc nie próbuj mnie zatrzymać, bo i tak cię nie posłucham.

– Ale czemu tam? Za klauzurę? – zapytałem. – Trochę poczytałem o tych zakonach i wiem, co cię tam czeka!
– Nic nie wiesz, bo nic nie pojmujesz. Czeka mnie to, co mi przeznaczone. Wiesz, że nigdy mi nie zależało na wygodnym życiu, więc nie mam czego żałować.
– Na mnie ci też nie zależy?
– Na tobie – bardzo. Dlatego chcę się modlić za tych, którzy się nie modlą, również za ciebie. Będziesz mi w tym przeszkadzał? A tak na marginesie; dyplom mi się przyda, bo kobiety chorują wszędzie, również w zakonach. Jestem im potrzebna.

Już wiecie, dlaczego się upiłem do nieprzytomności. Więcej tego nie zrobię, bo nie powinno się pić w czasie żałoby, a ja jestem w żałobie po mojej córce, która żyje, ale dla mnie jakby nie żyła. Jak mam się z tym pogodzić?

Wojciech, 53 lata

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama