„Moja była żona mściła się na mnie za rozwód w najobrzydliwszy sposób. Utrudniała mi kontakty z dzieckiem”
„Miałem ochotę wykrzyczeć jej, że wiem, że robi to specjalnie. Moja eks miała jakiś zadawniony żal i jak to się pospolicie mówi >>pogrywała dzieckiem
- redakcja mamotoja.pl
Dla rodzica nie ma nic gorszego niż utrata dziecka. Aldona musiała tego doświadczyć, by mnie zrozumieć...
Znowu jej „coś wypadło”. Trzeci raz w ciągu dwóch miesięcy. Moja była co rusz padała ofiarą niefortunnych zbiegów okoliczności. A wszystko zawsze wtedy, kiedy miałem spotkać się z Zosią, naszą pięcioletnią córką. Za każdym razem, kiedy zbliżał się weekend, czułem ucisk w brzuchu.
Czy tym razem uda mi się zobaczyć dziecko?
Czy Aldona zdoła wrócić od matki, pokonać grypę żołądkową, naprawić samochód, uporać się z rozbitym oknem na sobotę rano, żebym mógł przyjechać i trochę pobawić się z Zosią? Bo o zabieraniu jej gdziekolwiek nie było nawet mowy. Mogłem widywać się z własną córką wyłącznie pod czujnym okiem jej matki, co też mnie denerwowało, ale starałem się nie zaogniać sprawy.
Aldona i ja byliśmy małżeństwem przez cztery lata. Kiedy Zosia miała dwa i pół roku, żona zaczęła szukać powodów do separacji, a potem do rozwodu. Wkrótce po nim okazało się, że powodem był niejaki Sebastian, były policjant, którego poznała podczas warsztatów na temat bezpieczeństwa kobiet. Ich synek, Ignaś, urodził się osiem miesięcy po tym, jak pani sędzia ogłosiła nasz rozwód.
Nawet mnie to nie zdziwiło ani nie zabolało. Miałem dosyć wiecznych pretensji mojej eks i w pewnym sensie cieszyłem się, że teraz inny facet będzie się z nią użerał.
Zobacz także
– Wszystko w porządku? Zosia zdrowa? – w piątek przed wizytą zadzwoniłem do Aldony. – Będę na dziesiątą.
– Lepiej na dwunastą, bo rano idę z nią do alergologa – po jej tonie wyczułem, że będą kłopoty z tym widzeniem. – Albo lepiej zadzwoń koło południa, dam ci znać, jak nam idzie. Bo może być kolejka.
Miałem ochotę wykrzyczeć jej, że wiem, że robi to specjalnie. Nie pracowała zawodowo, więc mogła się umówić na dowolny dzień, ale wybrała akurat sobotę i to w samym środku dnia! Wiedziałem jednak, że gdybym tak się do niej zwrócił, byłoby jeszcze gorzej.
Z jakiejś przyczyny Aldona uważała, że nasz rozwód to moja wina. W sądzie zeznała, że unikałem obowiązków domowych, nie interesowałem się wychowywaniem dziecka i czuła się w tym małżeństwie samotna i wykorzystywana. Wytrzeszczałem wtedy oczy ze zdumienia, bo wydawało mi się, że byliśmy raczej dobraną parą, a ja oddanym mężem.
Ale najwyraźniej się myliłem
No ale cóż, rozstaliśmy się, tak się czasami zdarza, natomiast dziecko nadal powinno mieć kontakt z obojgiem rodziców, prawda? Kiedy zadzwoniłem o dwunastej, wciąż jeszcze czekały przed gabinetem. Zaproponowałem, że tam przyjadę, ale Aldona mnie zniechęciła, twierdząc, że i tak jest tam duży tłok.
Zasugerowałem więc, że może przyjadę do małej w niedzielę, skoro sobota już wygląda na zmarnowaną i dowiedziałem się, że rodzina ma inne plany. Zazgrzytałem zębami w poczuciu bezsilności. Kolejny weekend się na szczęście udał. Poczytałem córeczce, pograłem w skoczki i jak zwykle zaproponowałem, że zabiorę ją na spacer.
– Nie chcę, żebyś ją gdzieś zabierał. Nie zgadzam się na to – oznajmiła Aldona jak zwykle.
– Możesz mi powiedzieć dlaczego? – czułem, że tracę cierpliwość. – Nie mam ograniczonych praw rodzicielskich! O co ci chodzi? Chcę ją tylko wziąć na plac zabaw, a nie wyjechać z nią do Anglii!
– To może powinnam pomyśleć, żebyś jednak miał ograniczone, skoro podważasz moje decyzje wychowawcze – odparowała i zrozumiałem, że znowu przegrałem.
„Przecież nie wyciągnę córki z domu na siłę” – pomyślałem. „Jedyne, co mogę zrobić, to iść na noże w sądzie, ale nawet wtedy Aldona może mi robić trudności”.
Wyszedłem, dusząc złość
Na klatce minąłem się z Sebastianem, wracającym z zakupów. Wszystkie sprawunki jechały w koszu wózka Ignasia, słodkiego bobasa, który właśnie spędził pół dnia w supermarkecie ze swoim ojcem. Ja swojej córki nie mogłem zabrać nawet na godzinę do parku…
W domu myślałem nad sposobami zjednania sobie Aldony. Na litość boską, byłbym gotów nawet ją przeprosić za te lata małżeństwa, kiedy to podobno się ze mną męczyła, gdybym miał pewność, że to coś da. Ale jakoś miałem wrażenie, że to niczego nie zmieni.
Moja eks miała jakiś zadawniony żal i jak to się pospolicie mówi „pogrywała dzieckiem”. Wiedziałem jednak, że dla małej była dobrą mamą, tak samo dla jej przyrodniego braciszka. Zosia uwielbiała Ignasia, do matki miała bardzo ufny, serdeczny stosunek. Nie mogłem temu zaprzeczać, nawet gdybym chciał. Jakiekolwiek podważanie tego w sądzie tylko popsułoby do reszty nasze relacje.
Któregoś wiosennego weekendu jechałem na spotkanie z Zosią i rozmyślałem, jak załatwić, żeby Aldona była skłonna puścić ze mną córkę do wesołego miasteczka, które widziałem po drodze. Nim jednak dojechałem na miejsce, zadzwonił mój telefon. Aldona.
– Darek! Jedziesz do nas? – jej głos brzmiał histerycznie, była kompletnie wytrącona z równowagi. – Pospiesz się! Musisz zabrać Zosię…
Przyspieszyłem. Siedem minut później wpadłem w sam środek karczemnej awantury. Sebastian, chłop potężniejszy i wyższy ode mnie, wrzeszczał na Aldonę, ona nie była mu dłużna, dzieci płakały. Zauważyłem, że moja eks ma rozerwany rękaw bluzki i czerwone ślady palców na przedramieniu. Domyśliłem się, że się szarpali.
– Mam tego dosyć! – huczał Sebastian. – Nie tym razem! Zawsze ci źle! Mogę się zarżnąć, żyły sobie wypruć, a tobie zawsze źle! Zawsze!
– Bo powiedziałeś…
Nie chciałem tego słuchać
Za bardzo przypominało to nasze kłótnie, kiedy jeszcze byliśmy małżeństwem. Ja też denerwowałem się, kiedy Aldona robiła mi ciągłe wymówki, a ona wtedy jeszcze głośniej wypominała mi tysiące spraw. Najwyraźniej cały dramat się właśnie powtarzał, tyle że w nieco innej obsadzie aktorskiej.
– O, dobrze, że jesteś! – była żona niemal rzuciła mi się na szyję. – Proszę cię, zabierz gdzieś Zosię, bo my musimy porozmawiać.
– Porozmawiać? – ryknął Sebastian, wyraźnie doprowadzony do furii. – Dobre sobie. Teraz to chcesz rozmawiać? Od rana nic tylko jazgoczesz, a teraz…
– Słuchajcie – przerwałem mu szybko, widząc zapłakane, przerażone twarze dwójki dzieci.
Wziąłem Zosię na ręce i poczułem, że serce mi się kroi na widok wzroku Ignasia, w którym wyraźnie było widać pragnienie, by i nim zajął się ktoś, kto nie krzyczy.
– Może zabiorę Zosię i Ignasia, okej? Nie pójdziemy daleko, tylko na placyk. Wy chyba powinniście zostać tu sami…
Tym razem Aldona była całkowicie na tak. Zabrałem dzieciaki i wyszliśmy. Zosia przestała chlipać już na klatce schodowej, Ignaś rozpogodził się w pełni dopiero, kiedy zobaczył huśtawkę. Godzinę później zadzwoniła Aldona. Płakała, ledwie mogła mówić. Sebastian zabrał swoje rzeczy i wyszedł z domu, mówiąc, że nie zamierza wrócić.
Zapowiedział jej tylko, że będzie walczył o opiekę nad synem
Całkowitą. Było mi nawet trochę żal byłej żony.
– On nie odbierze mi dziecka, prawda? – Aldona patrzyła na mnie, jakbym znał odpowiedź. – Żaden sąd się na to nie zgodzi! Chociaż on pracował w policji, ma kontakty, zna prawników… Nie, nie zrobi mi tego! Nie może… prawda?
Nic nie odpowiedziałem. Kilka dni później ustaliłem z Aldoną, że będę odbierał Zosię z przedszkola i woził ją na zajęcia baletowe, a w soboty córka będzie przyjeżdżała do mnie i zostawała do niedzieli. Eksżona zgodziła się na wszystko. Chyba odczuła na własnej skórze, jak to jest, kiedy człowiek boi się, że straci kontakt z dzieckiem.
Sebastian bowiem nie był tak miły jak ja, po syna potrafił przyjechać w towarzystwie prawnika i wyegzekwować swoje prawo do przebywania z dzieckiem.
Po trzech miesiącach Sebastian wrócił do Aldony
I ja przyjąłem to z ulgą. W końcu Zosia mówiła do niego „tata Seba” i najwyraźniej za nim tęskniła. Spotykałem go potem kilka razy. Wydawało mi się, że był zażenowany, że widziałem go w chwili słabości. Pewnie nie był złym człowiekiem, po prostu poniosły go nerwy, co akurat mogłem zrozumieć.
Któregoś razu Zosia zdradziła mi, że mama i tata Seba biorą ślub. Co ciekawe, Aldona nigdy więcej nie okazała mi niechęci. Zgodziła się nawet, żeby córka spędziła ze mną wakacje. To wielka ulga! Teraz mogę widywać córeczkę tak często, jak zechcę.
Mamy świetny kontakt. Dla niej ja jestem „tata Darek” i jak powiedziała ostatnio:
– Mama jest zawsze kochana, tata Seba robi dobre jedzonko, ale ty, tatusiu, jesteś najfajniejszy! Jak dorosnę, to się z tobą ożenię, jak tata Seba z mamą!
Roześmiałem się. Nie udało mi się być ideałem dla żony, ale najwyraźniej jestem nim dla córki. No, przynajmniej, póki co!
Dariusz, lat 37
Czytaj także:
- „Marzyłam o drugim wnuku, ale nie sądziłam, że już go mam. Córka ukryła, że urodziła bliźniaki i jednego oddała do adopcji”
- „Syn mając 17 lat zaliczył >>wpadkę
- „Mój synek nie może spać, odkąd mąż zaprowadził go do trumny dziadka. Czy dziecko powinno oglądać takie rzeczy?”