Reklama

Kończyłam właśnie przyozdabiać urodzinowy tort, kiedy do kuchni wpadł mój mąż.

Reklama

– Chodź, zobacz, jak wyszło! Myślisz, że Majce będzie się podobało? – Wyciągnął mnie do małego pokoju, w którym już niepodzielnie panowała nasza wnusia. Przez ostatnie lata był to nasz cichy pokój do pracy i czytania, tak zwany gabinet.
Urządziliśmy go, kiedy Justyna, nasza córka, wyprowadziła się.

Zawsze była niezwykle samodzielna, więc zrobiła to już na początku studiów. Najpierw wynajmowała mieszkanko z przyjaciółką, potem z chłopakiem, za którego zresztą wyszła za mąż.

Ślub odbył się dziewięć lat temu, a nasza wnuczka przyszła na świat dopiero przed trzema laty. Justyna i Piotrek długo nie mieli dziecka i przyznam, że już sama zaczęłam się tym denerwować. Córka zapewniała mnie wprawdzie, że z ich zdrowiem wszystko jest w porządku i obydwoje są płodni, ale któż to wie? Może wstydziła się powiedzieć prawdę?

Po rodzinie krążyły rozmaite plotki o niepłodności, którym w żaden sposób nie mogłam zaradzić. Bo co miałam niby powiedzieć? Że Justyna z mężem postanowili się najpierw wyszaleć? Wspólnie?

Niestety, taka była prawda

Młodzi przeważnie pobierają się wtedy, gdy już się wyszumieli. A moja córka wyszła za mąż, aby mieć towarzysza zabaw.

Oboje dobrze zarabiają, bo Justyna pracuje w banku, a Piotrek prowadzi kiosk z papierosami. Mogli sobie pozwolić na wyjazdy za granicę, modne ciuchy i spotkania z przyjaciółmi w restauracji.

Zwiedzili kawał świata, wybawili się za wszystkie czasy i wydawałoby się, że skoro zdecydowali się na dziecko, to będą teraz żyli dla niego. Nic podobnego! Majka pojawiła się na świecie, a w życiu jej rodziców nic się nie zmieniło. Nie sądziłam, że tak będzie…

Nie wiem, co się dzieje w głowie mojej córki, ale muszę przyznać z bólem serca, że żadna z niej matka. Jest jak kukułka, która podrzuca swoje „jajko”. Oboje z mężem pracowaliśmy, gdy na świecie pojawiła się wnusia. Chyba nie muszę mówić, jak strasznie oszaleliśmy oboje na jej punkcie. Stała się dla nas najważniejsza na świecie i byliśmy szczęśliwi, mogąc ją gościć u siebie w weekendy.

A przespała u nas pierwszą noc, gdy miała zaledwie dwa miesiące. Nie było z tym problemu, bo Justyna nie karmiła dziecka piersią. Podobno nie miała pokarmu, co wtedy przyjęłam ze zrozumieniem. Po latach jednak nabieram pewności, że chyba zwyczajnie jej się nie chciało. Już wtedy nie miała zamiaru tak przywiązywać się do dziecka.

To, że Justyna podrzucała nam małą na sobotę i niedzielę bardzo szybko stało się rytuałem. A w ciągu tygodnia Majką zajmowała się wynajęta opiekunka. Pani Marta jest przyzwoitą kobietą, kilka lat młodszą ode mnie. Pracowała kiedyś w przedszkolu jako pomoc i kiedy ograniczono kadrę, postanowiła zostać opiekunką do dzieci.

Moja córka z mężem wychodzili do pracy rano, kiedy wnusia ledwie się obudziła i była mało przytomna. A kiedy wracali? Różnie. W każdym razie żadne z nich się nie spieszyło do domu, bo dziecko czeka. Zasłaniali się zawodowymi obowiązkami, a poza tym utrzymywali, że mają także prawo do rozrywek.

Na wieczór często umawiali się z przyjaciółmi, a małej pilnowała wtedy pani Marta albo my z mężem. Kiedyś zwróciłam nawet córce uwagę, że stale gdzieś z Piotrem wychodzą, a przecież mają dziecko. Odburknęła ze wściekłą miną, że mają prawo do własnego życia. Zobaczyłam, że niewiele wskóram.

Może niesłusznie? Może powinnam jednak drążyć sprawę?

Zauważyłam bowiem, że mała jest znacznie bardziej przywiązana do pani Marty niż do własnej matki! Mało tego, czuje większą więź nawet ze mną, a przecież widuje mnie tylko w weekendy. Inna sprawa, że kiedy jest u nas, to my się z mężem nią zajmujemy. A jej rodzice?…

Nawet kiedy są w domu, to jakby ich nie było. Nie pobawią się z córką, nie poczytają jej bajek. Włączają tylko telewizor i sadzają ją przed jakąś kreskówką, albo Majka sama cichutko zajmuje się lalkami.

Zupełnie jakbym miała dwie wnuczki! Jedną radosną i spontaniczną i drugą, wyciszoną i wycofaną. Ta pierwsza pojawia się, gdy w pobliżu jest pani Marta lub my z dziadkiem. Ta druga, kiedy są rodzice…

Już dawno zauważyłam, że Majka w obecności rodziców zachowuje się tak, jakby chciała zniknąć. Pamiętam, że na przykład kiedyś Justyna skarżyła mi się, że córka mało mówi. Podobno za mało w stosunku do swoich rówieśników. I zastanawiała się, czy przypadkiem Majka nie jest opóźniona w rozwoju!

A tymczasem Majka przy pani Marcie i przy nas gadała jak najęta! Buzia jej się nie zamykała, pięknie budowała pełne zdania. Tylko, że myśmy jej słuchali, a córka z mężem nie… To po co miała się odzywać, skoro była wtedy strofowana, że ma nie przeszkadzać?

Majka na widok opiekunki rzuca się jej na szyję, a swoją własną mamę ledwie co pocałuje w policzek. A czasami nawet i to nie, bo mogłaby zabrudzonymi rączkami zniszczyć jej jedwabną sukienkę.

Kiedyś byłam świadkiem, jak wnusia się uderzyła. Stałyśmy wtedy we trzy, Justyna, pani Marta i ja. Do kogo mała podbiegła z płaczem? Wcale nie do matki! Najpierw się zawahała, wybierając między mną a opiekunką, a potem przylgnęła na chwilę do pani Marty, a gdy ta ją utuliła, podeszła do mnie pokazać swoje „kuku” i pożalić się.

Matkę kompletnie zignorowała. Z wzajemnością.

Justyna nawet nie zwróciła uwagi na to, że jej córkę coś zabolało. Kompletnie nie widziała problemu. Uderzyło mnie to jak obuchem w głowę. Bo która matka nie walczy o miłość i akceptację własnego dziecka? Która nie spieszy z pocieszeniem, gdy malucha coś boli? Chyba tylko wyrodna…

Przykro mi to powiedzieć, ale uważam, że Justyna jest wyrodną matką. I co najgorsze, wcale się tego nie wstydzi. Cały czas słyszę, że ona także ma prawo mieć coś z życia i teraz już nie ma tak, że matka musi rezygnować ze swojego „ja” dla dobra dziecka. Zresztą, jej zdaniem, dziecku się żadna krzywda nie dzieje.

Nie dzieje się, bo była pani Marta i jesteśmy my z dziadkiem. Teraz, gdy mała skończyła trzy lata, Justyna zadecydowała, że rezygnuje z opiekunki, bo Majka pójdzie do przedszkola. Odbierać możemy ją my z tatą. A skoro lada moment przejdziemy na emeryturę, to już nie będzie problemu z opieką nad dzieckiem.

Wiemy, że spadnie to na nas. I dlatego mąż zawczasu zaczął szykować wnusi pokój u nas w domu. Udekorował ściany, wymalowując na nich kolorowe koniki. A ja szykuję tort, bo Majka ma dzisiaj urodziny. Córka zadecydowała, że odbędą się u nas, bo ona i Piotr wieczorem wylatują na wakacje.

– Złapałam last minute za naprawdę małe pieniądze – usłyszałam. A że wylot jest w urodziny dziecka? Co za problem?

– Ona przecież i tak jest za mała, aby to wszystko zrozumieć! – usłyszałam.

Może i nie rozumie, ale czuje… Dlatego tak bardzo lubi spać u nas w domu. Bo tutaj jest otoczona miłością i akceptacją.

Boję się, że przepaść między Majką, a rodzicami będzie rosła, bo dziecko intuicyjnie dąży do przebywania tam, gdzie czuje się bezpiecznie.

Raz zaprzepaszczonych więzi nie da się tak łatwo odbudować. I może przyjść taki dzień, gdy moja córka obudzi się z przysłowiową ręką w nocniku, kiedy okaże się, że tak naprawdę nie ma dziecka, bo Majka należy do niej, ale nie nosi mamy w sercu.

Helena, 65 lat

Czytaj także:

Reklama
  • „Wyglądam jak słoń! Nie żałuję, że urodziłam Marysię, ale nie mogę już na siebie patrzeć!”
  • „Sąsiadka chciała UKRAŚĆ moje dziecko. Jak mogłam być taka naiwna?!”
  • „Sama wychowuję synka. Jego ojciec odszedł od nas, bo... znalazł kogoś nowego. I to pół roku temu! Gdy nasze dziecko miało 6 miesięcy – on wchodził w nowy związek. ”
Reklama
Reklama
Reklama