Reklama

Źle wychowałam swoją córkę. Sądziłam, że daję jej dobry wzór, jak być matką. Okazało się, że to za mało....

Reklama

Moja córeczka była wyczekanym dzieckiem. Przez kilka lat po ślubie nie mogłam zajść w ciążę i naprawdę nie zliczę, ile z mężem przeszliśmy badań, aby dowiedzieć się, dlaczego nie możemy mieć upragnionego maleństwa. Lekarze nie mogli jednak doszukać się przyczyny i kiedy już prawie zrezygnowaliśmy z naszego marzenia, godząc się powoli z losem, nagle zaczął spóźniać mi się okres.

Sądziłam, że to ze stresu, bo miałam akurat kłopoty w pracy, a tutaj niespodziewanie okazało się, że… jestem w ciąży!

Myślałam, że oszaleję z radości

W jednej chwili wszelkie problemy stały się tak małe, że aż zupełnie nieważne. Przestałam martwić się pracą, wiedząc, że teraz przez najbliższe lata i tak będę siedziała w domu z maleństwem. Nie wyobrażałam sobie bowiem, że może być inaczej. Nie po to chciałam dziecka, aby oddawać je do żłobka czy przedszkola.

Mój mąż zresztą także był zdania, że nasza córeczka, bo okazało się, że to będzie dziewczynka, powinna mieć szczęśliwe dzieciństwo. I jestem pewna, że zrobiliśmy z Konradem wszystko, aby młode lata Weroniki właśnie tak wyglądały. Nasza córeczka była dla nas niczym księżniczka, jej potrzeby zawsze były na pierwszym miejscu.

Woleliśmy opłacić jej lekcje tańca, niż kupić nową pralkę, kiedy stara odmówiła posłuszeństwa. Przez kilka miesięcy prałam w rękach, byle tylko Weronika nie czuła się gorsza od swoich koleżanek, które miały zamożniejszych rodziców.

Byłam pewna, że tak postępując, daję mojej córce lekcję miłości

Sądziłam, że wychowuję przyszłą mamę, która także będzie potrafiła się poświecić dla swojego maleństwa. Przecież widziała, że ja tak robię, że tak właśnie trzeba. Może już wtedy patrzyłam na Weronikę przez różowe okulary? Przecież powinnam zauważyć, jak traktuje swoje lalki. Zamiast kochać je niczym prawdziwa mama, nudziła się nimi szybko i żądała kolejnych, stare porzucając bez żalu.

Może więc nie ma w tym nic dziwnego, że w dorosłym życiu macierzyństwo mojej córki okazało się pasmem porażek. Wokół Weroniki zawsze kręciło się wielu chłopców, co nas z mężem ani trochę nie dziwiło. Była przecież bardzo atrakcyjna i towarzyska. Muszę przyznać, że nie wszystkich lubiłam, chociaż starałam się do nich nie uprzedzać.

Zawsze tłumaczyłam sobie, że wcale nie jest przesądzone, iż moja córka akurat z tym chłopakiem zwiąże się na dłużej i czekałam cierpliwie, co z tego związku wyniknie.

Akurat Franek zupełnie nie przypadł mi do gustu. Był starszy od Weroniki o osiem lat, a mimo to jakiś taki nieśmiały i małomówny. Trudno mi było dopatrzeć się w nim jakichkolwiek zalet. Może tylko takiej, iż wydawało się, że naprawdę kocha moją córkę i zrobi dla niej wszystko.

Był to także pierwszy chłopak, z którym Weronika zamieszkała

Na całe pół roku. Mąż był wściekły, bo uważał, że najpierw młodzi powinni się pobrać, a potem razem mieszkać, ale przypomniałam mu, że my także nie czekaliśmy z tym do ślubu.

– My to co innego, ja byłem pewien, że się z tobą ożenię! – argumentował Konrad. – A Franek na pewnego nie wygląda.

No cóż… mnie się raczej wydawało, że Franek bardzo by chciał ożenić się z Weroniką, tylko ona nie zamierza jeszcze powiedzieć „tak”. Kilka miesięcy później okazało się, że nasza córka jest z Frankiem w ciąży! Dla mnie, matki, która nie mogła się latami doczekać urodzin upragnionego dziecka, każda ciąża to prawdziwy cud.

Do głowy by mi więc nie przyszło wyrzucać Weronice, że nosi pod sercem nieślubne dziecko. Byłam zachwycona, że zostanę babcią i pewnie wkrótce zatańczę na weselu młodych. Niestety, choć Franek nalegał, Weronika odrzuciła jego oświadczyny.

– Nie pojmuję, o co chodzi tej dziewczynie! Nie tak ją wychowaliśmy! – grzmiał Konrad, gdy córka oznajmiła nam, że jest za młoda, aby się wiązać na stałe.
– Mam tylko dwadzieścia dwa lata! A Franek trzydziestkę! Jest dla mnie za stary… On chce mieć rodzinę, a mnie na tym jeszcze nie zależy – argumentowała.
– Nie wiedziałaś, ile ma lat, kiedy z nim zamieszkałaś? – nie mieściło mi się to w głowie.
– Wiedziałam, ale nie sądziłam, że zajdę z nim w ciążę!
– Zamierzasz sama wychowywać dziecko? – zapytałam córkę, od razu zapewniając ją, że jakby co, to my z tatą pomożemy jej we wszystkim.

Kiedy odmówiła ślubu, strasznie bałam się, że… w ogóle nie będzie chciała urodzić

Wprawdzie aborcja w naszym kraju jest teraz zakazana, ale co to za problem znaleźć lekarza, który nielegalnie usunie ciążę? Chcący zawsze znajdzie jakiś sposób. Na szczęście Weronika ani razu nie wspomniała o tym, że będzie chciała pozbyć się dziecka, więc wkrótce się uspokoiłam.

Zaczęłam nawet wierzyć w to, że może być wspaniałą mamą, a reszta także jakoś się ułoży. Kto wie, może jednak w końcu zdecyduje się wyjść za mąż za Franka, dla dobra dziecka? Tym bardziej, że do porodu nie zostało już wiele czasu, a ona ciągle z nim mieszkała. Tak przynajmniej sądziłam. Do czasu, aż pewnego dnia Franek pojawił się na progu naszego mieszkania.

– Dzień dobry, czy mógłbym się zobaczyć z Weroniką? – zapytał.
– Ależ… jej tutaj nie ma! Nie wspominała o tym, że chce do nas wpaść – byłam zdziwiona, a on najwyraźniej nie mniej.
– Przecież ona tutaj mieszka! – wykrzyknął.
Z nami? Ależ skąd! Mieszka z tobą – stwierdziłam skołowana, przeczuwając coś złego.

Oczywiście, okazało się, że Weronika kilka dni wcześniej spakowała swoje rzeczy i powiedziała Frankowi, iż teraz, tuż przed porodem, woli mieszkać z rodzicami, bo ja jestem przez cały czas w domu.

– I jakby co, to wezwie pani karetkę. Ja przecież pracuję całymi dniami – stwierdził zaniepokojony Franek.

Stało się bowiem jasne, że Weronika zniknęła

Od razu zadzwoniłam na komórkę córki. Nie odbierała… Ale kiedy następnego dnia zaczęłam zastanawiać się nad tym, czy nie zgłosić na policji jej zaginięcia, sama do mnie zadzwoniła. Z jakiegoś obcego numeru.

– To telefon na kartę, żebyście mnie nie szukali. Urodzę to dziecko, ale postanowiłam je oddać do adopcji i nie chcę, aby ktoś mi w tym przeszkodził – stwierdziła, a mnie serce na chwilę przestało bić.

Adopcja? Moja wnusia ma pójść do obcych ludzi? Co to w ogóle za pomysł!

– To także moje dziecko i w życiu na to nie pozwolę! – wściekł się od razu Franek. – Odnajdę je, gdziekolwiek jest.
– Pomożemy ci – obiecaliśmy z mężem.

Batalia o odzyskanie Marysi trwała pół roku. Weronika bowiem w szpitalu podała, że jest samotną matką i nie wiadomo, kto jest ojcem dziecka. A potem, po porodzie, zniknęła jak kamfora. To znacznie utrudniało poszukiwania, bo nikt nie chciał Frankowi udzielić informacji, co się stało z jego dzieckiem.

Musiał w końcu zgłosić sprawę do prokuratury i urzędową drogą szukać córeczki

W końcu jednak udało mu się dotrzeć do szpitalnej dokumentacji, z której dowiedział się, że moja wnuczka znalazła się w jednym z domów dla małego dziecka. Serce mi się krajało, gdy ją tam zobaczyłam po raz pierwszy! Była taka maleńka i bezbronna! Bardzo chciałam ją zabrać ze sobą do domu, ale… nie mogłam.

Ani ja, ani Franek, który musiał najpierw dowieść, że jest biologicznym ojcem dziecka. Na szczęście, kiedy założył sprawę o ustalenie ojcostwa, adopcja mojej wnusi została zablokowana, bo inaczej, kto wie, może by ją wywieziono nawet za granicę?

Kiedy w końcu Franek odzyskał dziecko, bałam się tylko jednego: że nie będzie chciał utrzymywać z nami kontaktu. W końcu nasza córka zrobiła mu straszną krzywdę i mógłby uznać, że to przez nas, bo ją tak wychowaliśmy. Na szczęście Franek taki nie jest i musiałam przyznać, że bardzo się myliłam w jego ocenie.

Nie podobał mi się na początku, bo wydawało mi się, że nie pasuje do Weroniki, bo nie jest typem silnego faceta, tylko raczej jest jak „ciepłe kluchy”. Teraz jednak widziałam wyraźnie, że pod maską spokoju kryje się człowiek, który jak już sobie coś postanowi, uparcie dąży do celu. No i jest cudownym ojcem! Wszystko podporządkował małej i chociaż deklarowaliśmy z mężem, że mu pomożemy, twierdził, że przede wszystkim musi sam sobie poradzić, bo to on jest jej tatą.

„Gdyby Weronika była taka, jak on, to mała Marysia miałaby cudowne dzieciństwo…” – myślałam z żalem.

Ale córka nie dawała znaku życia przez prawie rok, a potem zadzwoniła do nas ze Szkocji, twierdząc, że znalazła tam świetną pracę.

– Tutaj można żyć naprawdę! – zachwycała się, nawet nie pytając o córkę. – Dla mnie to zamknięty rozdział, ale w sumie cieszę się, że wychowuje ją Franek i macie z nią kontakt – stwierdziła tylko, kiedy opisałam jej sytuację. – Faktycznie dziecku pewnie jest lepiej z nim, niż byłoby z obcymi ludźmi.
– No oczywiście! My też byśmy z ojcem lepiej ją wychowali niż obcy! – zaperzyłam się. – Powinnaś pamiętać także o nas! – upomniałam córkę, nie licząc, że moje słowa zapadną jej w pamięć.

Do głowy by mi bowiem nie przyszło, że Weronika może znowu zajść w niechcianą ciążę.

A jednak tak się stało…

Córka nie przyjeżdżała do Polski przez wiele miesięcy. Dzwoniła tylko do nas czasami, niewiele mówiąc o swoim życiu. Zawsze tylko zapewniała nas, że pracuje i dobrze zarabia.

– Byłam na wakacjach w Egipcie! – chwaliła się.

Cieszyło mnie, że się jej powodzi, chociaż chciałam w końcu ją zobaczyć, dowiedzieć się czegoś więcej. Jak mieszka i czy sama? A może ma chłopaka? Musiała jakiegoś mieć, bo pewnego dnia zadzwoniła do nas i zapytała, czy chcemy dziecko. Takim tonem, jakby oferowała nam małego pieska.

– Dziecko? Ale skąd ty je weźmiesz? – zapytałam skołowana.
Oj, mamo! Jestem w ciąży! – usłyszałam. – Urodzę smarkacza, ale nie dam rady wychować.
– A ojciec tego dziecka? – zapytałam zaskoczona. – Może to on by je chciał wychować? – zasugerowałam. – Chyba nie chcesz znowu urodzić i oddać komuś maleństwo za plecami jego taty? – wypomniałam córce, jak postąpiła z Frankiem.
– Och, teraz to jest zupełnie inna sytuacja! On jest żonaty, w dodatku Anglik… Nie chce tego dziecka, nawet o nim nie wie. Poznałam go na wakacjach – czułam, że coś kręci, ale byłam gotowa przymknąć na to oko, byle tylko mój wnuk lub wnuczka nie poszły w ręce obcych ludzi, w dodatku za granicą.

Jakie miałabym wtedy szanse na to, aby je widywać?!

Weronika urodziła w Polsce

Na świat przyszedł piękny, zdrowy chłopczyk. Byłam przy tym i muszę powiedzieć, że łzy wzruszenia zalewały mi oczy. To było jak uczestnictwo w cudzie. Kolejnym po tym, jak kiedyś sama urodziłam córkę.

– Kiedy dostanę becikowe, przeleję wam te pieniądze. Mogę także przysyłać coś czasami – córka od razu dała nam do zrozumienia, że tak naprawdę nie interesuje jej los synka.

Nie zwracałam jednak na to uwagi szczęśliwa, że mam w domu upragnionego wnuka i nikt mi go nie odbierze! Cieszyłam się także, że Kubuś nie będzie na świecie sam. Była przecież jeszcze Marysia jego przyrodnia siostrzyczka. Franek zgodził się, aby przed nią nie ukrywać, że mają z Kubą wspólną mamusię.

Chociaż mała nie do końca przecież rozumiała, co to znaczy „mama”, bo nigdy jej nie widywała. I wiedzieliśmy, że Kubusia czeka ten sam los, i to samo rozczarowanie. Nie jest przecież łatwo dorastać ze świadomością, że mama nas nie chciała, nawet jeśli razem z Frankiem uważaliśmy, że dzieciom należy tłumaczyć, iż mama pracuje ciężko za granicą, to przecież im w gruncie rzeczy było wszystko jedno, co robi.

Dla nich liczyło się tylko to, że jej z nimi nie ma!

A Weronika nie zamierzała wracać. Nie docierały do niej żadne argumenty. Z Frankiem w ogóle nie chciała gadać, z nami, rodzicami, tylko sporadycznie. I nigdy nie pytała o żadne ze swoich dzieci! Ukrywaliśmy ten fakt przed rodziną i znajomymi, ale wszyscy i tak wiedzieli swoje.

– Suka, nie matka! – usłyszałam kiedyś opinię jednej z moich kuzynek o Weronice i chociaż mnie zabolało, że tak mówi o mojej córce, to… mimo wszystko musiałam przyznać jej rację.

Która matka bowiem porzuca swoje dzieci? Jak ta kukułka, albo i gorzej… Na szczęście Kuba i Marysia mieli kochających dziadków i… siebie. A nasza wnusia dodatkowo wspaniałego ojca. Kuba był więc w tym względzie poszkodowany i kiedy zaczął dorastać, pojawiły się także pytania.

To, dlaczego Marysia ma tatusia, a on nie, stało się kluczowe

I na nic zdały się tłumaczenia, że jego tatusiem jest ktoś inny. Malec uparł się, że chce Franka! I sam zaczął mówić do Franka tatusiu!

– Przejdzie mu! To tylko dziecko… Kiedyś dorośnie i zrozumie, że Franek wcale nie jest jego ojcem – mawiał mój mąż, a ja myślałam o tym, że to będzie dla naszego wnuka największe rozczarowanie na świecie.
– A myślałeś już o tym, że kiedyś nas w końcu zabraknie i nasz mały Kubuś zostanie prawie sam, bez rodziny? – zapytałam pewnego dnia męża. – Nie jesteśmy nieśmiertelni i bliżej nam już niż dalej do końca.
– Nic na to nie poradzisz, kobieto! – mój mąż nigdy nie był w nastroju do filozoficznych rozmów.

A ja pomyślałam sobie: „a może jednak poradzę?”. Przyszedł mi bowiem do głowy pewien plan…

Wiedziałam, że nie mam najmniejszego prawa żądać od Franka, aby zaopiekował się nie tylko Marysią, ale i Kubusiem, lecz… Gdyby tych dwoje chowało się razem, toby się zżyli bardziej jako rodzeństwo, a Kuba miałby tatusia, kogoś w odpowiednim wieku, aby z nim pograł w piłkę, poszedł na mecz. Mój mąż już bowiem dawno skapcaniał i nie nadawał się na towarzysza zabaw dla czterolatka.

Nie miałam jednak pojęcia, jak mam zacząć rozmowę z Frankiem

Czy od tego, że oczywiście pomożemy mu i w wychowaniu Kuby, także finansowo? Jak miałam przekonać człowieka, który nawet nie był oficjalnie moim zięciem, aby wziął do siebie jeszcze jedno dziecko mojej córki, która okazała się wyrodną matką? Z pomocą przyszedł mi przypadek…

Konrad miał wylew. Pewnego dnia wyszedł do sklepu po bułki i przewrócił się na ulicy. Od razu wezwano karetkę, a że do szpitala mamy naprawdę niedaleko, to męża uratowano. Po wylewie został mu jednak lekki niedowład prawej ręki, która wymagała rehabilitacji. Kiedy był w szpitalu, a ja musiałam się wszystkim sama zająć, Franek bardzo mi pomagał przy Kubusiu.

Mały zaczął u niego częściej nocować, a gdy pojechaliśmy z Konradem do sanatorium, przeniósł się do niego na całe trzy tygodnie. I... zawładnął jego sercem do końca. Kiedy wróciliśmy z mężem do domu, widziałam już, że Franek, który do tej pory walczył z uczuciem do Kubusia, teraz całkowicie mu uległ. Było tylko kwestią czasu, kiedy zaczął napomykać, że Kuba chyba powinien częściej u niego bywać ze względu na Marysię, która go uwielbia.

Faktycznie, oni się kochają i świetnie dogadują. Szkoda, że nie mieszkają na co dzień razem… – rzuciłam kiedyś.
– No, ja bym wam nie oddał tych rozbrykanych maluchów, bobyście sobie z nimi nie poradzili – roześmiał się Franek.
– Za to ty radzisz sobie z nimi nadzwyczajnie! – nadal tworzyłam grunt.

I w końcu doszło miedzy nami do upragnionej przeze mnie rozmowy. Franek z powagą zaznaczył, że dzieci za sobą bardzo tęsknią, kiedy nie są razem, a ja się z nim zgodziłam.

– Wiesz, ale nie mam jednak sumienia powierzać ci Kubusia. To przecież nie jest twój syn – zaznaczyłam.
– Już jest i to od dawna – stwierdził na to Franek, kładąc sobie rękę na sercu.
– Jesteś dobrym człowiekiem – powiedziałam, ocierając łzy wzruszenia. – Dlaczego moja córka nie jest taka, jak ty?

Na to pytanie nadal nie potrafię sobie odpowiedzieć. Weronika bowiem kompletnie nie interesuje się losem Marysi i Kubusia, zupełnie jakby to nie były jej dzieci. Z obojętnością przyjęła fakt, że jej synek mieszka teraz z Frankiem i mówi do niego „tato”. Pozostaje mi więc tylko mieć nadzieję, że nie będzie miała więcej dzieci, chociaż mam wrażenie, że Franek każde by przygarnął. Już taki z niego niesamowity tata…

Halina, lat 61

Czytaj także:

Reklama
  • „Córka z tęsknoty przebrała misia w ubrania taty, żeby czuć jego obecność. Na ten widok pękło mi serce”
  • „Żona zmusza naszego wrażliwego syna do brutalnego sportu, bo to >>kształtuje charakter
  • „Córka jest wrażliwa, więc gdy jej chomik umierał, podmienialiśmy go na nowego. To błąd, ale nie chcemy złamać jej serca”
Reklama
Reklama
Reklama