Reklama

Dziewiętnaście dni, siedem godzin i osiem minut temu wierzyłam, że nadchodzące wakacje nie będą się niczym różnić od poprzednich. Jak każdy nasz wyjazd, poprzedzi je szereg scysji na temat wizji wspólnego wypoczynku. Mąż, mimo wielu wydatków, uprze się na camping nad Morzem Śródziemnym, a córka zakwestionuje każdą z zaproponowanych opcji, uznając z góry za szczyt obciachu dwa tygodnie ze staruszkami, nawet gdybyśmy cudem wylądowali w drogim hotelu z basenem. A gdy już obrażeni przestaną ze sobą rozmawiać, wezmę sprawy w swoje ręce i zaproponuję kompromis nad polskim morzem, w zacisznej miejscowości, za to w domkach z dwoma osobnymi pokojami, łazienką i kuchnią… W tym roku jednak nawet nie zdążyłam przeliczyć stanu konta, kiedy nasze życie wywróciło się do góry nogami.

Reklama

– Jeszcze jej nie ma? – zapytałam męża, wracając wieczorem ze sklepu.

– Daj spokój – machnął ręką Grzesiek, nie odrywając wzroku od telewizora i dwudziestu dwóch miotających się po boisku piłkarzy.

„Ale dochodzi dziewiąta, a miała jeszcze przysiąść nad matematyką. Nie poprawi tych ocen…” – pomyślałam wściekła na córkę. Czternaście lat to najgłupszy wiek z możliwych! Wcześniej Matylda nie sprawiała trudności wychowawczych, do szkoły chodziła z przyjemnością i z zaangażowaniem uczestniczyła w różnych projektach, ale nie poznawałam jej, odkąd poszła do gimnazjum. A już ostatnio w ogóle nie mogłyśmy się dogadać.

Tysiące telefonów, policja, strach, nadzieja… koszmar

Burczała coś pod nosem, zamiast odpowiadać pełnymi zdaniami i zawsze miała tę skwaszoną minę nastolatki. Gdyby chociaż mąż bardziej angażował się w jej wychowanie! Ale miałam wrażenie, że wraz z dojrzewaniem Matyldy Grzesiek przestał się nią interesować, jakby spisał ją na straty albo bał się jej kobiecych, czyli niezrównoważonych zachowań. Schodził jej z drogi, jeśli zaczynała się nas czepiać, i oddychał z ulgą, kiedy znikała z pola widzenia, jak teraz.

– Dziesiąta i nadal jej nie ma – stanęłam między Grześkiem i telewizorem. – Dzwonię do jej koleżanek!

Mąż zaskoczony spojrzał na zegarek.

– Gdzie ona się podziewa?

Obdzwoniliśmy wszystkie znane nam koleżanki i kolegów Matyldy, naszych bliskich, ale nigdzie jej nie było.

Miałam złe przeczucia i chyba Grzegorz również, bo nie czekając, aż minie kolejna godzina, zdecydował, że jedziemy na policję.

– Niech ją tylko dorwę – warczał przez całą drogę, chociaż wiedziałam, że złością stara się zatuszować strach.

Później wszystko potoczyło się zgodnie z procedurami. Każdy, komu zaginęło dziecko, wie, jak to wygląda i jak bardzo wydaje się nierealne. Siedzisz przed policjantem, opisujesz córkę, on pyta o zdjęcie, wyjmujesz z portfela nieaktualne, kiedy jeszcze była chodzącą słodyczą. Obiecujesz przywieźć nowe. Trzęsącymi się rękami podpisujesz formularze, starasz się nie płakać, choć łzy dawno lecą ci już po policzkach. Jedziesz do domu, masz nadzieję, że ją tam zobaczysz, ale w mieszkaniu jest pusto.

Wywracasz jej pokój do góry nogami, szukając zdjęcia i czegokolwiek, co da odpowiedź. Wtulasz się w koszulkę z jej zapachem i płaczesz, cały czas płaczesz. Mąż zawozi na komisariat aktualne zdjęcia. Policjant zabiera je, skanuje i powtarza kolejny raz, żeby czekać. Ale ty o świcie nie wytrzymujesz, zaczynasz szukać córki. Najpierw z mężem, rodziną, znajomymi, sąsiadami, później z trzymającą się wytycznych policją.

Koło południa ktoś proponuje, żebyś się przespała i daje ci coś na sen. Po dwóch godzinach zrywasz się otumaniona, zerkasz na wyświetlacz, setki nieodebranych połączeń, ale żadne od córki. Nic, cisza, jakby się zapadła pod ziemię. Znów dzwonisz do niej. Beznamiętny głos informuje cię, że twoje dziecko jest poza zasięgiem albo nie może teraz rozmawiać. Ślesz kolejny SMS. Bez odpowiedzi.

Dzielicie się. Mąż szuka jej ze znajomymi, ty przeczesujesz jej pokój i dopiero wtedy stwierdzasz, że oprócz komórki nie ma laptopa. Obdzwaniacie jej znajomych, nikt nic nie wie, więc ubierasz się i jedziesz do każdego z nich. Obchodzisz z trzydzieści domów i dowiadujesz się o swojej córce niestworzonych rzeczy, ale jeszcze nie jest źle. Nie wygląda to groźnie.

Nie pije, nie ćpa, nie uprawia seksu albo nie śmią ci tego powiedzieć.

Przychodzi policja.

Teraz oni przeszukują pokój i dzwonią do ludzi, z którymi zdążyłaś porozmawiać, i do tych, o których nie masz pojęcia. Ktoś w końcu wyjawia, że twoja córka marzyła o wyjeździe nad morze. Ale w pojedynkę. Chciała zobaczyć świt i zachód słońca, chciała coś przeżyć… Drżysz, słysząc te słowa, a policja zamieszcza na stronie internetowej zdjęcie. Już jest oficjalnie poszukiwana.

Zapragnęła „coś przeżyć”. No i udało jej się…

Ile razy widziałaś podobne do niej twarze? „Matylda, lat 14, Weronika, lat 12, Wiktoria, 17, Tomasz, 20, Jessica… Adrian…”. Ile razy czytałaś: „Wyszła/wyszedł z domu tylko po…, miał pojechać do…, odwiedzić…”.

Ile razy zastanawiałaś się, czy rozpoznałabyś dziecko ze zdjęcia w tłumie, czy umiałabyś powiedzieć policji z przekonaniem, że to ona lub on?

Czy podeszłabyś i zapytała, czy wszystko w porządku?

A teraz twarz twojego dziecka wisi w internecie i na plakatach. Ty błagasz o chwilę uwagi, prosisz o udostępnienie na Facebooku i choćby strzęp informacji, ty masz nadzieję, wierzysz w opatrzność i w ludzi, i w odrobinę rozsądku twojej córki.

Ktoś pyta, czy jadłaś. Patrzysz na niego jak na wariata, aż dociera do ciebie, że to twoja ukochana mama. Nie jadłaś, nie wiesz nawet, czy jesteś głodna. Czekasz i się modlisz.

Widzisz ją wszędzie. Na przystanku, pod blokiem, na ulicy, w sklepie. Zaczepiasz obcych ludzi i przepraszasz.

Nieustannie przepraszasz i wyrzucasz sobie brak intuicji, czepianie się, wymagania, swoje i nieswoje winy.

„Boże, moje jedyne dziecko uciekło ode mnie” – dociera do ciebie nagle i zapadasz się w ciemność.

Starasz się zrozumieć, a ponieważ nie możesz, to szukasz odpowiedzi u jasnowidzów i wróżbitów. Każdy trop jest ważny, ale żaden się nie sprawdza.

„Gdzie jesteś? – pytasz każdego dnia w myślach. – Odezwij się, skarbie”.

Aż w końcu dzwonią, że jest. Podeszła do kogoś brudna i śmierdząca, prosząc o parę złotych na bilet, szczęśliwie ten ktoś nie zbył jej, zaprowadził do jakiegoś ośrodka dla kobiet.

Gnasz jak szalona na posterunek. Czekasz, krążąc po korytarzu, wreszcie ona wychodzi z jednego z pokoi w towarzystwie policjantki.

Nareszcie mogę ją przytulić

– Mamusiu… – przytula się do mnie. – Przepraszam – krztusi się przez łzy.

– Już dobrze – mówię.

Płaczemy obie.

Z jej zeznań wynika, że uciekła z głupoty. Nikt jej nie namawiał, nikt nie groził, nie wyciągnął podstępem spod naszych skrzydeł. Mijając dworzec PKP, pomyślała po prostu, że w jednej chwili może być wolna od matematyki, upierdliwych nauczycieli i starych. Może wsiąść w pociąg i pojechać dokądkolwiek zechce, nie tłumacząc dlaczego ani nie czekając na wakacje.

Uspokajamy się, wzruszony mąż dotyka ramienia Matyldy i wtedy staje się coś dziwnego. Córka wzdryga się i dopiero potem, powoli odwzajemnia uścisk ojca. Mam wrażenie, że nikt oprócz mnie nie zauważa jej dziwnego zachowania, ale nie odzywam się, bo chcę jak najszybciej zabrać ją do domu. Mieć tylko dla siebie.

– Położę się, dobrze? – pyta Matylda.

Pyta, nie oznajmia, jak robiła to dotąd, wydymając usta.

Po jej słowach w głowie zapala mi się czerwona lampka, lecz wmawiam sobie przemęczenie.

Pierwsza noc, Matylda śpi, aż chrapie, ja czuwam, nasłuchuję, zaglądając co jakiś czas, czy wciąż jest w swoim pokoju. Stres schodzi ze mnie po kilku dniach, zaczynam się cieszyć z jej obecności, ignorując przeczucie.

Grzegorz proponuje wyjazd w spokojne miejsce tylko we troje na warunkach Matyldy, lecz ona nie chce się nawet ruszyć z pokoju.

– Czego się boisz? – pytam.

– Po prostu wstyd mi – szepcze. – Że uciekłam i w ogóle… Że narobiłam wam takiego kłopotu. Pewnie w szkole będą się ze mnie śmiać.

– Wróciłaś, kochanie, i to jest najważniejsze – uśmiecham się.

Kiwa głową i chowa się pod koc. Proponuję psychologa.

– Żadnych lekarzy! – krzyczy, po czym dodaje łagodniej: – Proszę.

Całuję ją i czekam, aż się uspokoi. Wychodząc z jej pokoju, mam pewność, że coś jest nie tak. Mąż zarzuca mi przewrażliwienie, przecież powiedziała już policjantom, że spała w sypiących się, nadmorskich willach i żywiła się w fastfoodach, póki starczyło jej pieniędzy. Kiedy zabrakło, poszła żebrać, zaczepiła jakąś kobietę, która nie tylko dała jej na bułkę, ale i na upragniony bilet do domu.

– I tyle – mówi mąż.

Wiem, że podobnie jak ja on też chciałby mieć tę samą rodzinę sprzed dziewiętnastu dni. Dla tego pragnienia usunie każde złe wspomnienie i rodzące się wątpliwości. Ja też się staram, lecz coś nie daje mi spokoju, więc pytam, najdelikatniej, jak umiem i gubię się w domysłach.

Matylda odsuwa się ode mnie, nie idzie jej w szkole, zrywa dawne znajomości, a przecież kiedyś gigant był powodem do dumy… Krzywi się na każde wspomnienie o ucieczce, wzrokiem ucieka gdzieś w bok, i to właśnie nie daje mi spokoju.

Staramy się żyć normalnie, choć nic nie jest normalne

Wreszcie pęka, choć nie powinnam tak mówić o swoim dziecku. Którejś nocy budzi się z krzykiem i zanim zdąży zaoponować wyciągam z niej okrutną prawdę. Wstrząśnięta nie wiem, co z nią zrobić.

Powiedzieć mężowi? Pójść na policję? Matylda zaklina mnie na wszystkie świętości, więc znowu proponuję psychologa. Zaufaną, sprawdzoną specjalistkę od trudnej młodzieży. To ważne, żeby była kobietą.

Idziemy w tajemnicy przed wszystkimi, choć wiem, że najgorsze są właśnie tajemnice, ale nie umiem powiedzieć mężowi prawdy. Kiedy miałabym zacząć rozmowę? Przy porannej kawie czy po obiedzie? Między gazetą a telewizorem?

Słucham więc, zapadając się w wygodnym fotelu, jak moje dziecko opowiada o przystojnym, młodym mężczyźnie, który podszedł do niej po tygodniu od ucieczki. Zaproponował kąpiel, śniadanie i możliwość wyprania przepoconych ciuchów.

– Wiem, jak to jest – powiedział.

– Ja też nieraz uciekałem w domu… To jak? Idziesz? Nie bój się. Dam ci klucze i zaraz wyjdę do pracy.

Poszła. Stłumiła lęk, wmawiając sobie, że tak właśnie wygląda przygoda.

Tego dnia wyszedł do pracy, ale po powrocie oznajmił, że wziął wolne.

– Skoro masz wakacje, to ja też sobie zrobię – uśmiechnął się.

Uwodził ją, starając się zjednać, kiedy jednak zaczęła się opierać, zgwałcił ją, nie zważając na protesty. Puszczał pornosy i ze szczegółami opowiadał, co będą robić. Na szczęście nie wszystkie pomysły wprowadził w czyn… Matylda uciekła, wykorzystując chwilę jego nieuwagi.

Na ulicy wpadła na jakąś kobietę i poprosiła ją o pieniądze na bilet. Mądra, starsza pani kupiła córce drożdżówkę, wodę i zawiozła ją do ośrodka dla kobiet, bo czuła, że nie powinna wyprawiać w świat przestraszonej czternastolatki. Zawstydzona Matylda na poczekaniu wymyśliła bajeczkę o życiu w ruinach, a nikt nie pytał o więcej. Nikt oprócz mnie nie wyczuł, że coś jest nie tak.

Próbowałam nakłonić córkę do złożenia zeznań na policji, ale wciąż odmawia. Nie wiem, czy pedofil uzależnił ją od siebie, czy też skutecznie wystraszył. Psycholog radzi, żeby nie naciskać. Przekonałam córkę jedynie do powiedzenia prawdy ojcu.

Widziałam, ile kosztowało ją ponowne wyznanie, więc powstrzymałam się ze złożeniem za nią zeznań, choć mąż groził, że zabije drania. Chciał go szukać, lecz Matylda ubłagała ojca, żeby dał spokój, bo nie jest jeszcze gotowa stawić czoła oprawcy.

Z trudem uszanowaliśmy jej decyzję, lecz nie jestem pewna, czy postąpiliśmy słusznie. Od zeszłego lata chodzimy na terapię, wspieramy córkę we wszystkich jej poczynaniach, staramy się normalnie żyć. Właśnie, staramy się, choć wiemy, że nasze życie nigdy już nie będzie tak samo.

Dorota

Zobacz także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama