Reklama

Gdyby kilka lat temu ktoś powiedział mojej córce, jak będzie wyglądała nasza rodzina, nie uwierzyłaby w to.

Reklama

Ten palant od fizyki wlepił mi jedynkę! Głupek jeden! – moja córka Julka, gimnazjalistka, była po prostu wściekła!

Wściekłam się i ja… Ale nie za tę jedynkę. Gdy sama chodziłam do szkoły, fizyka też była moją piętą achillesową… Ciśnienie podniósł mi ten „palant” i „głupek”!

– Julia! Jak ty się wyrażasz o nauczycielu i jednocześnie wicedyrektorze waszej szkoły?! – wykrzyknęłam. – Nie tak cię wychowałam! Masz szanować dorosłych! Ostatni raz tak powiedziałaś o kimś starszym! A na poprawienie tej jedynki daję ci dwa tygodnie!

Rzadko podnosiłam głos na córkę, ale tym razem przesadziła

Wychowywałam ją sama, ojciec Julki nie interesował się nią. Bardzo dbałam, aby wyrosła na porządnego człowieka. A ta, ledwo poszła do gimnazjum, diabeł w nią wstąpił! Zamiast grzecznej, kochanej córeczki, stała przede mną jakaś obca dziewucha!

– Zawiodłaś mnie i tyle. Nie tą jedynką, bo to się każdemu może zdarzyć. Tylko tym, jak mówisz o innych ludziach! Nie sądziłam, że koledzy będą mieli na ciebie większy wpływ niż to, czego uczyłam cię latami! – popatrzyłam jej prosto w oczy.

– Oj, mamo, nie o to chodzi – córka złagodziła ton. – Wiem, czego mnie uczyłaś i pamiętam o tym. Ale ten wicedyrektor fizyk jest naprawdę beznadziejny! Wiesz, on zachowuje się tak, jakby był… Jakby był z zawodu dyrektorem! – wypaliła.

To, co mówiła, było trochę bez sensu, ale zrozumiałam, o co jej chodzi… Moja córka, a także jej koledzy i koleżanki z klasy mieli ostatnio „fazę” – jak to nazywali – na oglądanie starych, polskich komedii. I zasłyszane w nich zwroty wplatali potem z upodobaniem do codziennego słownictwa.

Trzeba było znać kultowe teksty, bo to był prawdziwy „szpan”! Widać na czasie był u nich teraz film „Poszukiwany, poszukiwana”. Śmiać mi się zachciało, ale zachowałam pokerową twarz.

– Czyli jak pan od fizyki się zachowuje? – spytałam Julę.

– No, nie jak człowiek, tylko jak dyrektor! Z zawodu! – moje dziecko podkreśliło ostatnie słowa. I dodało: – Tylko wydaje polecenia i egzekwuje ich wykonanie. Zero w nim wyrozumiałości!

– No i super! Może cię nauczy w końcu dyscypliny, bo ja chyba poniosłam na tym polu porażkę! – wyszłam z kuchni, uważając rozmowę za skończoną.

Zasmucona Julka została ze spuszczoną głową przy kuchennym stole

Było mi przykro, bo nie znosiłam być dla córki taka surowa! Kochałam ją nad życie, uwielbiałam nasze żarty, wygłupy… Ale wszystko miało jakieś granice. No bo, co to ma znaczyć, żeby moje dziecko mówiło na nauczyciela „palant” i „głupek”?! To było dla mnie nie do przyjęcia.

Od dawna wiedziałam, że przyjdzie w końcu czas, kiedy Julka zacznie się buntować. I miałam świadomość, że te najtrudniejsze lata przypadną zapewne na okres gimnazjum. Ale matka, choćby nie wiem jak świadoma, nigdy nie jest przygotowana na sytuację, w której jej dotąd słodka, kochana córeczka, staje się nagle taka zła!

„Cóż, witaj trudny wieku. Muszę poświęcać Julce jeszcze więcej czasu i bacznie ją obserwować” – postanowiłam.

Na szczęście Julka chyba wzięła sobie do serca naszą niemiłą wymianę zdań o „palancie”, bo kolejne tygodnie jej nauki w gimnazjum mijały, a ona – przynajmniej przy mnie – nie próbowała obrażać już żadnego nauczyciela. Starałam się z nią dużo rozmawiać, więc z coraz większą ulgą stwierdzałam, że jest zadowolona ze swojej szkoły. Codziennie opowiadała mi zabawne dykteryjki z życia klasy albo o traumatycznych przeżyciach, jakich nastolatkom dostarczył na przykład sprawdzian z epoki Młodej Polski.

Julka lubiła barwnie opowiadać, więc szybko podłapałam, że „Naomi” to pani Krupińska – młoda i atrakcyjna polonistka, która zapewne zawdzięczała swoje przezwisko słynnej modelce. „Sardyn” to był pan Sardyński, matematyk, a „Huhu” to pan Puchacz, wuefista.

Ponieważ, jak świat stary, uczniowie zawsze nadawali nauczycielom jakieś przezwiska, uznałam, że póki żadne z nich nie będzie złośliwe albo dla kogoś obraźliwe – jak choćby „palant” – to nie będę zwracała Julce za to uwagi. Co ciekawe, zauważyłam, że pan od fizyki został na dobre przez uczniów ochrzczony oryginalnym przezwiskiem „Z zawodu dyrektor”.

– Nie mam jutro ostatniej lekcji, bo „Z zawodu dyrektor” jest chory – poważnym tonem oznajmiała Jula, a mnie chciało się śmiać z pomysłowości nastolatków.

Nie miałam powodów do nerwów, bo Julka przestała wypowiadać krytyczne uwagi o fizyku. W ogóle mówiła o nim rzadko. Aż mnie to zaintrygowało.

– Córeczko, a jak tam na fizyce? – spytałam któregoś dnia przy kolacji.

– Może być – odparła pokojowo.

– Nauczyciel złagodniał? – drążyłam.

– Wiesz, szczerze mówiąc, to Z zawodu dyrektor nie jest taki zły – wyjaśniła Jula. – Wymaga, ale jest też sprawiedliwy. I jak ktoś choć trochę na bieżąco kuje, to on to jednak docenia. Goni bez litości tylko tych, którzy się w ogóle nie uczą. Da się z nim żyć. Mnie nawet ostatnio pochwalił! – Jula zarumieniła się ładnie.

Kamień spadł mi z serca

„Jest zdolna, więc przy mądrym podejściu nauczyciela poradzi sobie i z fizyką” – pomyślałam.

Kilka miesięcy później poszłam do szkoły córki na zebranie rodziców – jak zwykle w pierwszy poniedziałek miesiąca.

Wychowawczyni omówiła postępy w nauce tych naszych gagatków, po czym poinformowała o zbliżającej się wycieczce klasowej. Uczniowie mieli jechać na tydzień w Karkonosze: Karpacz, Szklarska Poręba, Śnieżka, Szrenica, Kotły Śnieżne, Wodospad Szklarki, Zakręt Śmierci… Jak ja to dobrze znałam! W czasach studenckich niemal w każdy weekend wyjeżdżałam ze znajomymi w tamte rejony! Jakaś nostalgia nagle mnie ogarnęła.

– Szukamy rodziców chętnych na wyjazd, do pomocy w opiece nad uczniami – mówiła tymczasem wychowawczyni córki. I nagle zwróciła się do mnie: – Pani Młynarska, Julka mówiła mi, że pani dobrze zna tamte tereny! Ponoć kiedyś dużo pani podróżowała po Karkonoszach?

– No tak… – zarumieniłam się lekko.

Było mi miło, że Julka rozmawiała o mnie ze swoją nauczycielką.

– Pani córka mówiła też, że prowadzi pani własną firmę, więc ma… dużo wolnego czasu – w oczach nauczycielki dostrzegłam żartobliwe ogniki.

„Zamorduję to moje dziecko” – roześmiałam się w duchu

Rzeczywiście prowadziłam w domu małe biuro rachunkowe, co pozwalało mi dowolnie gospodarować czasem, ale skąd Julce przyszło do głowy, że mam tego czasu w nadmiarze?!

– A mogę wiedzieć, co jeszcze ta moja Jula pani naopowiadała? – uśmiechnęłam się do wychowawczyni.

– Tak, oczywiście. Julka powiedziała jeszcze przy całej klasie, że pani jest naprawdę „wporzo” – po tych słowach zebrani rodzice wybuchnęli serdecznym śmiechem.

Atmosfera na zebraniu wyraźnie się rozluźniła. A ja, po takiej rekomendacji córki wiedziałam, że po prostu muszę pojechać na tę wycieczkę! Zresztą zgodziłam się z ochotą! Chciałam znów zobaczyć góry, które kojarzyły mi się z młodością, beztroską… Odwiedzić dawno niewidziane rejony. Jako drugi opiekun zgłosił się ojciec Bruna, kolegi córki.

Wychowawczyni bardzo się ucieszyła:

– Świetnie, że mamy to ustalone! Dziękuję państwu. A z nauczycieli pojedzie pan Mariusz Majerski, fizyk i…

– Z zawodu dyrektor… – wyrwało się nagle któremuś rozbawionemu rodzicowi.

I choć wszyscy próbowaliśmy się nie śmiać, całkiem nam to nie wyszło… Zaczerpnięte z kultowego serialu przez nasze dzieciaki przezwisko wryło się w rzeczywistość, czy chcieliśmy tego czy nie!

Trzy tygodnie później, w pełnym górskim ekwipunku, stawiłyśmy się z Julą przy autokarze. Podczas pakowania bagażu było nieco zamieszania, więc gdy klapy bagażnika zostały wreszcie zamknięte, odetchnęłam z ulgą. I wtedy podszedł do mnie wysoki, ciemnowłosy mężczyzna w gustownych okularach.

– Pani Młynarska? Dzień dobry. Nazywam się Mariusz Majerski, jestem nauczycielem Julki. Będziemy wspólnie zajmować się dzieciakami na tej wycieczce – wyciągnął do mnie dłoń.

A ja patrzyłam na tego przystojniaka jak urzeczona

Nie tak wyobrażałam sobie surowego Z zawodu dyrektora! Jak się okazało, to nie była jedyna niespodzianka tamtej wycieczki w Karkonosze… Ku mojemu zdziwieniu, a potem to już zachwytowi, Mariusz wcale nie był ani surowy, ani wyniosły. To, co moje dziecko uznawało kiedyś za brak wyrozumiałości, okazało się po prostu męskim zdecydowaniem!

Takim, które bardzo mi imponowało! Lubiłam mocne charaktery, a Mariusz taki miał. Przy nim wszyscy czuliśmy się w górach bezpiecznie! Znał szlaki dużo lepiej niż ja, bezbłędnie poruszał się po trasach, a nawet umiał przewidzieć pogodę, dzięki czemu uniknęliśmy niejednej, niemiłej niespodzianki.

I do dziś nie wiem – czy to ta Mariusza męskość, czy jego miłość do gór, czy może jedno i drugie – ale w końcu „coś” sprawiło, że po raz pierwszy od lat poczułam na tamtej wycieczce, że mogłabym się znów zakochać! Co więcej, okazało się, że on czuł to samo! Ja samotna, on wdowiec…

Dni spędzaliśmy na ciekawych wyprawach z uczniami, wieczory na długich rozmowach. Coś nas do siebie pchało! I wcale nie skończyło się wraz z powrotem do domu… Wkrótce Mariusz zaprosił mnie do biblioteki na spotkanie ze znanym himalaistą, innego dnia poszliśmy do kina, potem do kawiarni… Zaczęliśmy się regularnie spotykać. I zrodziło się między nami piękne uczucie, które trwa do dziś!

Ukoronowaliśmy je dwa lata później, gdy Julka skończyła gimnazjum. Skromny ślub wzięliśmy w małym, górskim kościółku. Naszym świadkiem była oczywiście moja córka, która bez problemu zaakceptowała nasz związek.

– Przecież widziałam na tamtej wycieczce, jak się ku sobie macie. Bądź szczęśliwa mamo! A Z zawodu dyrektor jest… wporzo! – przytuliła mnie.

Dziś Julia jest studentką

Ma z Mariuszem świetny kontakt! Mają swój świat, swoje sprawy, przepadają za swoim towarzystwem! Żeby było śmieszniej, Jula dzięki niemu studiuje… fizykę! Tak ją zaraził pasją do tego przedmiotu, że jest najlepsza na roku! A gdy niedawno przypomniałam jej w żartach czasy „palanta” i „głupka”, zaczerwieniła się jak burak!

– Ale byłam niemądra… – pokręciła głową. – Przecież takiego fajnego ojca to ze świecą szukać! Ja nie wiem, jak ja w ogóle bez niego kiedyś żyłam!

Wzruszyła mnie tym wyznaniem. No i tym, że mówi o Mariuszu „ojciec”…

Ale coś jednak w naszej rodzinie z gimnazjalnego okresu Julci pozostało. Otóż gdy ktoś mnie pyta, czym zajmuje się mój mąż, zawsze żartem odpowiadam: – Mój mąż jest z zawodu dyrektorem!

Mariusz oczywiście wie, że uczniowie tak na niego mówili i bardzo go to śmieszy. Piszę „mówili”, bo od niedawna Mariusz nie pracuje już w szkole. Kupiliśmy bowiem w Karkonoszach mały pensjonat, w którym zamierzamy się razem zestarzeć. Jesteśmy naprawdę szczęśliwi!

Patrycja, 46 lat

Czytaj także:

Reklama
  • „Mój syn zachorował na białaczkę. Musiałam odnaleźć wakacyjną miłość, bo tylko on mógł uratować moje dziecko"
  • „Zadłużyliśmy się na 100 tys. zł, a in vitro nie zadziałało. Popadłam w depresję. Straciłam już nadzieję na bycie mamą"
  • „Nie planowałam dzieci, ale kiedy dowiedziałam się, że nie mogę ich mieć, wpadłam w rozpacz"
Reklama
Reklama
Reklama