Reklama

Znowu w ostatnim momencie, godzinę przed wyjściem z pracy, szefowa zakomunikowała mi, że muszę zostać dłużej i skończyć rozliczanie faktur z ostatniego miesiąca. I to akurat dzisiaj, kiedy Anetka, moja opiekunka do dzieciaków, prosiła żebym wróciła punktualnie, bo ona ma ważną sprawę do załatwienia. Nie mogłam jej zmusić, żeby została z maluchami dłużej, więc nie pozostawało nic innego, jak podrzucić je do babci, do mojej teściowej.

Reklama

Dobrze chociaż, że ona nigdy nie robiła żadnych problemów.

Niańczyła swoje wnuki bez słowa sprzeciwu

Zawsze, kiedy tylko ją o to poprosiłam. Niestety, moja mama była zupełnie inna, wychodziła z założenia, że ona swoje dzieci odchowała bez niczyjej pomocy, a młodzi, czyli my, musimy sobie radzić sami. Jej nawet nie śmiałabym prosić, tak w ostatniej chwili o zajęcie się dzieciakami. Co innego matka mojego męża... Byłam pewna, że mi nie odmówi.

Zwłaszcza że miała być dzisiaj w domu przez cały dzień, bo sąsiad złota raczka podłączał jej nową pralkę automatyczną w kuchni. Sięgnęłam po komórkę. Ale telefon teściowej był zajęty, więc wybrałam numer opiekunki.

– Anetka, ja muszę zostać w pracy po godzinach, zawieź dzieciaki do babci – powiedziałam. – To nie zajmie ci wiele czasu…
– Dobrze, tylko czy ona wie, że ja przywiozę maluchy? – spytała dziewczyna.
– Zadzwonię do niej potem, ale nie ma żadnego problemu, mama jest w domu na pewno – odparłam z roztargnieniem, szukając w komputerze sprawozdania finansowego za ostatni miesiąc. – Hydraulik miał dzisiaj przyjść do niej po południu…
– Jest pani pewna, że mam je właśnie tam zawieźć? – spytała jeszcze Aneta, ale ja nie miałam czasu już na rozmowę z nią.
– Muszę kończyć, mam robotę – zagłębiłam się w zawiłości rozliczeń. – Powiedz, że przyjadę po dzieci najszybciej, jak się da – wyłączyłam się.

Teściowa była naprawdę wspaniałym człowiekiem

Miała już swoje lata, nie najlepsze zdrowie, ale zawsze gotowa była do pomocy. Zwłaszcza od kiedy Adam wyjechał na roczny zagraniczny kontrakt, a ja zostałam sama z dwojgiem maluchów. Chodziły do przedszkola, ale musiałam zatrudnić do nich opiekunkę, bo miałam nienormowany czas pracy i często zdarzały się takie sytuacje, jak dzisiaj, że musiałam zostać po godzinach.

Na Anetkę zwykle mogłam liczyć, była uczynną dziewczyną, ale ona też miała swoje życie i sprawy do załatwienia, nie mogłam jej wykorzystywać. A moja mama, no cóż, daleko jej było do wizerunku dobrej, książkowej babci. Bardzo się zmieniła w ostatnich latach, jak żartobliwie twierdził mój tata, przeżywała wyraźnie kryzys wieku średniego. I jakoś trudno jej było pogodzić się z faktem, że jest już babcią dwójki wyrośniętych nad wiek przedszkolaków.

Przy każdej okazji podkreślała, że jest na to za młoda, nie była też zadowolona, gdy maluchy zwracały się do niej babciu. Zajęta przesadnym dbaniem o swój wygląd i kondycję fizyczną, kategorycznie odmówiła zajmowania się nimi.

– Ja nie miałam przy sobie ani matki, ani teściowej, ojciec też wciąż był w robocie i jakoś dałam sobie sama radę z wami – to był jej zwykły argument. – I nie było mi łatwo, bo o pampersach i zupkach w słoiczkach nikt wtedy nie słyszał, za to ciągałam was o szóstej rano do żłobka, no i co, jakoś wam to nie zaszkodziło… A dzisiaj młodzi to za wygodni są, babciami by się chcieli wyręczać na każdym kroku.
– Przecież nie proszę, abyś zajmowała się nimi codziennie – usiłowałam ją przekonać. – Ale czasem trzeba z nimi zostać, ja mam zbyt dobrą pracę, żeby coś zawalić.
– To weźcie sobie drugą opiekunkę, dobrze zarabiacie, stać was – mamę jakoś nie przekonywały moje argumenty. – Ja mam swoje życie, jestem jeszcze na tyle młoda, że nie muszę z niego rezygnować.

Uniosłam się wtedy honorem.

Postanowiłam już nigdy nie prosić mamy o pomoc

Chociaż mieszkała tylko o kilka bloków dalej, na tej samej ulicy. Za to moja teściowa, śnieg czy upał, dojeżdżała do nas z drugiego końca miasta, gdy maluchy chorowały. Zawsze też można je było zawieźć do niej. Siedziała zazwyczaj w domu, jej ulubionym zajęciem było dzierganie na drutach i plotkowanie z kumami przez telefon.

Dzieciaki ją lubiły, a ja wiedziałam, że mi nie odmówi i zawsze mogę na nią liczyć. Zaczynało się już ściemniać, a że czekała mnie jeszcze dobra godzina siedzenia w rozliczeniach, zadzwoniłam do teściowej, upewnić się, że wszystko w porządku. Ale jej telefon znowu był zajęty. Wybrałam więc numer Anetki.

– Czy wszystko w porządku, zawiozłaś dzieciaki do mamy? – spytałam.
– No tak, tylko pani babcia była bardzo zdziwiona, że pani kazała je u niej zostawić – odparła. – A nawet chyba była zła.
– E tam, zdawało ci się, gdzież by ona była zła – zaśmiałam się pod nosem. – To jutro jak zwykle, odbierz je z przedszkola.

Uporałam się z robotą najszybciej jak mogłam. Podjechałam pod kamienicę teściowej, pędem wbiegłam na drugie piętro, zrobiło się już rzeczywiście dość późno. Otworzyła mi po dłuższej chwili, w szlafroku i z wałkami na głowie i natychmiast jej oczy zrobiły się okrągłe ze zdziwienia.

– Coś się stało? – spytała z niepokojem. – Gdzie są dzieci?
– No właśnie po nie przyjechałam – weszłam do środka, teraz ja z kolei zdumiona, że maluchy nie wybiegają mi naprzeciw.
– Jak to, przecież tu ich nie ma… – szepnęła z przerażeniem.

Serce mocniej mi zabiło, ale pomyślałam, że teściowa żartuje, że zaraz Ada i Adrian wybiegną z któregoś pokoju. W mieszkaniu panowała jednak cisza.

– Naprawdę nie ma ich u ciebie? – dopiero teraz się przestraszyłam. – Przecież Aneta miała je przywieźć tu po południu… – chwyciłam za komórkę, szybko znalazłam numer opiekunki.
– Przecież pani powiedziała, żeby je do mamy zabrać – wydawała się być zdumiona moimi pytaniami. – Myślałam, że mówi pani o swojej mamie, no to je tam zaprowadziłam…
– Do mojej mamy? – przerwałam jej. – No tak, dzieciaki się nawet ucieszyły, bo dawno nie widziały tamtej babci – powiedziała Anetka.
– A mama, co mówiła? – spytałam, czując, jak kolana robią mi się miękkie.

No, przecież ona mnie zabije

– Okropnie się zdziwiła, ale ja powiedziałam, że pani tak kazała i że ma pani pilną pracę – odparła opiekunka. – I zaraz poszłam, bo się spieszyłam.

Spojrzałam na zegarek, dochodziła ósma. Dzieciaki były u mamy już prawie pięć godzin, ona jak nic urwie mi głowę albo obrazi się na mnie i nie odezwie już do końca życia. Pędem zbiegłam po schodach na dół, nie wdając się w żadne tłumaczenia przed teściową. Wskoczyłam ze kierownicę samochodu, ruszyłam i... dopiero na czwartych z kolei światłach opamiętałam się. No bo czegóż ja się tak bałam, własnej matki? To chyba jakaś paranoja!

Chciała czy nie, była rodzoną babcią Ady i Adrianka, nie żadną tam macochą ze złej bajki, nic się dzieciom nie mogło złego stać. No i był tam jeszcze mój tata, który bardzo chętnie nazywał siebie dziadkiem... Jego jeszcze widać kryzys wieku średniego nie dosięgnął.

Z bijącym sercem nacisnęłam guziczek dzwonka

Z mieszkania dochodził jakiś hałas, ktoś czymś się tłukł, jakby garnki. I ktoś śpiewał głośno, chyba to był głos mojej mamy. Po chwili w drzwiach stanął tata, miał na sobie swój stary, galowy mundur, w ręce trzymał kij od szczotki. Popatrzyłam na niego ze zdumieniem, ale on przyłożył palec do ust i pociągnął mnie za ramię w głąb mieszkania.

Stanęłam na progu salonu i zamarłam. Panował tam okropny rozgardiasz, na podłodze rozłożone były poduszki, jakieś kapy czy zasłony, a wśród nich tańczyła moja mama, ubrana w zwiewną, długą suknię, z włosami upiętymi w kok. Tkwił w nim kościany grzebień, który przywiozła z wakacji w Hiszpanii, w ręce trzymała malowany wachlarz, także wakacyjną zdobycz.

Dookoła niej skakały moje dzieciaki, też poprzebierane. Adrian w wojskowej czapce swojego dziadka trzymał w rękach pokrywki od garnków, którymi czynił straszliwy hałas. Ada zaś w pełnym makijażu, w długiej spódnicy babci, obwieszona koralami, machając hiszpańskim wachlarzem, wyginała się w tanecznych pozach. Muzyka z magnetofonu zagłuszała wszystko, nikt z nich nie zauważył, że stoję w drzwiach.

– Tato, co to jest? – wyjąkałam.
– Bawimy się w karnawał – roześmiał się. – Ja jestem generałem, prowadzę paradę, dziewczyny są tancerkami, a Adrian gra w orkiestrze na talerzach – wyjaśnił z powagą.
– O rany – musiałam przysiąść na brzegu fotela, bo jakoś dziwnie słabo się poczułam.

I wtedy dopiero całe to tańczące towarzystwo zwróciło na mnie uwagę.

– Mamo, babcia tańczyła fla… – zająknęła się Ada. – Co ty babciu tańczyłaś?
– Flamenco – odparła mama z godnością. – W młodości uczyłam się tańczyć, nawet nagrody zdobywałam.
– I babcia zrobiła prawdziwą gwiazdę i obiecała, że mnie nauczy – krzyknął Adrian z zachwytem, czepiając się babcinej nogi. – No, pokaż babciu mamie, ona też by chciała zobaczyć.

Ledwie śmiałam podnieść na mamę oczy. Ależ się porobiło…

– Musiałam czymś zająć dzieci, jak im się znudziło czytanie, rysowanie i oglądanie bajek – mama gwałtownie poruszyła wachlarzem. – Twoja niania przyprowadziła je do mnie i tak sobie po prostu poszła, a ty nawet nie raczyłaś zadzwonić – patrzyła na mnie z wyrzutem.
– Wynikło nieporozumienie, Aneta miała je zawieźć do teściowej – jęknęłam.
– Nic się nie stało, ale żebyś ty widziała minę matki wtedy – roześmiał się ojciec.
– Co się czepiasz, przecież chyba nieźle się nimi zajęłam? – obruszyła się mama i chwyciwszy maluchy za ręce, wykonała z nimi jakieś taneczne pass. – No jak dzieciaki, fajnie chyba było?
– Super, babciu! – wykrzyknęły maluchy zgodnie. – Jutro też tu przyjdziemy.
– A nie wolicie do babci Kasi? – spojrzałam na mamę z niepewną miną.
– Tam jest nudno – skrzywił się Adrian.
– Babcia Kasia nie potrafi zrobić gwiazdy – dodała Ada. – Ciągle tylko robi swetry na drutach i szaliki dla nas.

Wyobraziłam sobie swoją teściową, dość korpulentną panią, jak wywija nogami, robiąc gwiazdę, popatrzyłam na mamę… Uśmiechała się, prawdę powiedziawszy, to takiej rozbawionej i beztroskiej dawno jej nie widziałam.

– Żeby tylko nie za często – powiedziała. – Tak raz w tygodniu, to niech ta twoja Anetka przyprowadza maluchy do nas, nie sądziłabym nigdy, że tak fajnie jest zajmować się wnukami.
– Widzisz, jak przydały się te twoje aerobiki i klub fitness – wtrącił ojciec. – Na stare lata zostałaś tancerką kabaretową – zaśmiał się.
– Nie kabaretową, tylko hiszpańską – mama popatrzyła groźnie na tatę, po czym roześmiała się i objęła swoje wnuki. – No, tancerze, na dziś koniec karnawałowej parady, wracacie do domu – mocno je ucałowała. – A następnym razem urządzimy tu sobie prawdziwy cyrk.

Monika, lat 34

Czytaj także:

Reklama
  • „Marzyłam o drugim wnuku, ale nie sądziłam, że już go mam. Córka ukryła, że urodziła bliźniaki i jednego oddała do adopcji”
  • „Syn mając 17 lat zaliczył >>wpadkę
  • „Mój synek nie może spać, odkąd mąż zaprowadził go do trumny dziadka. Czy dziecko powinno oglądać takie rzeczy?”
Reklama
Reklama
Reklama