„Moja przyjaciółka bardzo cierpiała, że nie może mieć dzieci. I wtedy poszła do wiedźmy, czyli tej, która wie…”
Bardzo współczułam Darii. Naprawdę bolało mnie serce, kiedy widziałam jak patrzy na moje dzieci. Była wtedy taka smutna.
- redakcja mamotoja.pl
Bliźniaki byli tak samo męczący jak uroczy. Po całym dniu z nimi mogłam tylko paść i spać. Czasem udało mi się jeszcze zrobić kilka asanów lub obejrzeć motywujący filmik na YouTube. I to właściwie wszystko. A jednak nie zamieniłabym swojego życia na takie, jakie prowadziła moja elegancka przyjaciółka. Miała sklep z włoskimi tkaninami, jej mąż był Włochem poznanym dzięki programowi Erasmus. Razem tam byłyśmy. Bosko wspominam czas w Mediolanie. Nigdy w życiu nie wypiłam tyle wina! Nigdy tyle nie tańczyłam i nigdy wcześniej ani później nie wyszukałam sobie tylu cudownych torebek na pchlich targach.
Ale lata minęły, moi chłopcy, cudowna wpadka, zaraz kończą trzy lata, a ja się rozglądam za nową robotą. Za to Daria… Materialnie powodzi jej się świetnie, właśnie otwiera trzeci sklep. Tyle tylko, że nie ma tego, o czym marzy: dziecka. Po drugiej nieudanej próbie in vitro zamknęła się w sobie. Miałam wrażenie, że mniej chętnie mnie odwiedza, zrobiła się nawet lekko zgryźliwa. Nie miałam jej tego za złe, to wszystko musiało być dla niej trudne. Kiedyś marzyłyśmy, że będziemy miały dziewczynki, które wystroimy w cudne ciuszki. Raz w sklepie, w naszej dzielnicy, znalazłyśmy tiulowe spódnice w gwiazdki. Obie jęknęłyśmy z zachwytu.
– Mów, co chcesz, ale ja kupuję – zdecydowała Daria. – Włożę do szafy, do pudełeczka… – rozmarzona rozkładała przede mną tiulowe cudowności. – Trochę poleży, chwilę poczeka. Ale w końcu przyjdzie czas i moja córka będzie najlepiej ubrana na całym placu zabaw – zaśmiała się.
Ta spódniczka wciąż pewnie leżała u niej w szafie, w pudełku, ale podejrzewam, że na najwyższej półce, żeby nie kłuła w oczy. Kiedyś powiedziała nawet coś takiego, że pewnie zapeszyła, kupując ją za wcześnie.
– Daj spokój – zaoponowałam. – Przecież nie jesteś przesądna. To głupi zabobon – chciałam ją pocieszyć, ale też mi przeleciała taka myśl przez głowę.
Nie wiedziałam, jak jej pomóc
Chodziła do dobrej lekarki, bo ten poprzedni doktor był lekko niedouczony, w dodatku pozbawiony empatii.
– Nie chodzi o koszty – płakała Daria przy moim kuchennym stole, kiedy już wiedziała, że nie udał się pierwszy zabieg in vitro.
– Wiesz, że pieniędzy nam nie brakuje. Tylko dlaczego akurat ja? – chlipała. – Co jest ze mną nie tak?
– No właśnie – zapytałam wprost. – Czy jest jakaś konkretna diagnoza?
– Właściwie to nie – powiedziała po chwili, wycierając z hałasem nos. – Wszystkie wyniki badań są w normie. Ale i tak nie mogę zajść w ciążę. Wiesz, że nie zabezpieczamy się od wieków.
– A… Alberto? – zapytałam po chwili. To były delikatne sprawy, mogła nie chcieć o tym rozmawiać nawet ze mną.
– Przebadał się – wyznała w końcu. – Jest zdrowy.
– No to… – zawahałam się. – Co właściwie stoi na przeszkodzie?
– Nie wiem – odparła po serii głębokich westchnięć. – Nie wiem, o co chodzi.
Spotkanie koleżanki sprzed lat
Podejrzewałam, że była to blokada bardziej na poziomie psychiki. Powiedziałam o tym Darii.
– Zapisałam się na terapię – odparła niejako w odpowiedzi na moją sugestię. – Byłam raz. Średnio podoba mi się ta terapeutka.
– Nie jesteś do niej przyspawana. Możesz poszukać kogoś innego – zasugerowałam.
– Dam jej szansę i pójdę tam jeszcze raz czy dwa – westchnęła.
To było półtora roku temu. Terapeutka nie pasowała Darii, następna także. I kolejna próba in vitro się nie udała. A teraz prawie się do mnie nie odzywała. Napisała mi lakonicznego esemesa, że jedzie na Sycylię, do rodziny Alberto. Trochę przykro mi się zrobiło, że tak nagle, bez słowa.
Tylko krótka wiadomość, jak do kontrahenta. Jednak rozumiałam, że może być w kiepskim stanie i nie mieć ochoty rozmawiać z kimkolwiek. I wtedy właśnie spotkałam na placu zabaw Gośkę, koleżankę z podstawówki. Nie poznałyśmy się od razu, bądź co bądź minęło tyle lat. Uśmiechnęła się do mnie miło i poprawiła swojej córeczce czapkę na głowie. Tego dnia mocno wiało. Coś mnie zastanowiło w tym geście.
– Gosia? – powiedziałam zdziwiona. – To naprawdę ty?
Taaak! – zaśmiała się, też zaskoczona.
– Magda?!
Padłyśmy sobie w ramiona.
– Rany, kupę lat – zachwyciłam się, że spotkałam największą „jajcarę” z tamtych czasów. – Trochę się pozmieniało… – wskazałam głową na moich chłopaków, którzy właśnie skakali sobie do oczu o koparkę z czerwonym dachem i na jej córeczkę, która delikatnie „sadziła” w piasku sosnowe igły.
– Nooo tak! – roześmiała się tym swoim radosnym śmiechem, który zawsze wprawiał wszystkich w dobry humor. – Już jesteśmy statecznymi matkami. Ale to dobrze – dorzuciła. – Ja się tak cieszę z tego mojego skarbu – spojrzała na dziewczynkę w czapce w muchomory i oczy zaszkliły się jej ze wzruszenia. – Mocno musiałam się o nią postarać.
Gośka podpowiedziała rozwiązanie
Dwa dni później, na kawce u Gośki, która, jak się okazało, od niedawna mieszkała blisko mnie, dowiedziałam się o jej drodze przez mękę: długoletnim leczeniu niepłodności, drogich wizytach i innych koszmarach, jakie przeżyła.
– No, ale w końcu masz cudowną Aurelkę – zakończyłam i podniosłam kieliszek do góry, aby uczcić i nasze spotkanie, i fakt bycia matkami.
– Tylko że to nie medycyna mi pomogła – powiedziała. – Tylko coś zupełnie innego.
Zastygłam z kieliszkiem w ręku.
– Nie medycyna? A co innego?
– Pewna… – zawahała się. – Pewna kobieta. Szeptucha… Nie, raczej wiedźma. Ktoś dał mi do niej namiar, kiedy tak długo nie mogłam zajść w ciążę.
– I poszłaś do niej? – miałam dreszcze.
– Poszłam. Nie miałam nic do stracenia, a mnóstwo do zyskania – uśmiechnęła się.
– Wcale nie była stara, skończyła psychologię i… no tak… mieszkała z kotem. I z dwoma psami ze schroniska. I z nastoletnią córką. Zero pajęczyn, mieszkanie w stylu hinduskim – uśmiechnęła się – Nie chciało mi się zejść z tych poduszek… – wspominała z rozmarzeniem. – Długo rozmawiałyśmy. Pracowała ze mną energią Reiki. Później przekazała mi pewien rytuał, jaki powinnam zrobić, żeby przywołać do siebie dziecko…
– Na czym polegał? – nie mogłam się doczekać, kiedy to usłyszę.
– Oprócz pracy mentalnej, jaką miałam wykonać, kazała mi kupić granat…
– Ten owoc? – upewniłam się.
– Tak – przytaknęła. – Właśnie.
– Ale dlaczego akurat granat? – nie zrozumiałam.
– Dlatego, że po przekrojeniu go na pół, jego obraz przypomina podział komórkowy. Wiesz, mitoza i mejoza – odwołała się do mojej wiedzy biologicznej. – To działa na podświadomość, a zwykle w niej są różne blokady. Do podświadomości nie przemawia się językiem logiki – ciągnęła. – Tylko symbolami. Czytałam już wcześniej o psychomagii, zajmuje się tym znany chilijski reżyser i terapeuta. Nazywa się Jodorowsky. Nie kwestionowałam zatem tego, co mi mówiła ta niezwykła terapeutka wiedźma, po prostu postanowiłam to zrobić. Przy okazji przypominam, że słowo wiedźma pochodzi od „wiedzieć” – uśmiechnęła się.
– Ale na czym właściwie polegał ten rytuał?
– Musiałam wybrać odpowiedni dzień, najlepiej pełnię, albo jakikolwiek, który poczuję, że będzie idealny. Wyjść z tym granatem i idąc, odrzucać po kawałku skórki z owoców, mówiąc pewne słowa. Później trzymając w dłoniach obrany owoc, miałam przekazać mu całe swoje ciepło i światło, jakie w sobie mam. A następnie, pestka po pestce musiałam go zjeść, również mówiąc pewne formuły…
– I… już?
– Tak – zamilkła na chwilę. – Miesiąc później zobaczyłam na teście ciążowym upragnione dwie kreski.
– A jeśli to przypadek?
– Nie wiem – Gośka wzruszyła ramionami – Myślę, że nie. Wiem, że „moja” wiedźma pomogła wielu kobietom.
Wyszłam od niej poruszona. Wieczorem zadzwoniłam do Darii. Odebrała trochę niechętnie. Opowiedziałam jej całą historię. Długo milczała, aż w końcu wybąkała, że musi już kończyć, bo wychodzą na kolację. Poczułam się, jakbym była akwizytorem, który wtargnął do czyjegoś domu. Ale rano to Daria zadzwoniła do mnie.
– Coś się stało? – zapytałam trzeźwo, bo już byłam po kawie. – Dopiero dziewiąta.
– Znasz adres tej wiedźmy? – spytała.
– Nie – odparłam nieco zdumiona. – Ale mogę się dowiedzieć.
– Zrobisz to jeszcze dziś? – w jej głosie usłyszałam błagalny ton.
– Jasne – obiecałam. – A… możesz mi powiedzieć, co się stało?
Daria przez dłuższy czas milczała.
– Śniła mi się moja babcia – powiedziała w końcu. – Powiedziała, żebym cię uważnie wysłuchała, jeśli chcę, żeby dziecko do mnie przyszło.
Trzy miesiące później Daria zadzwoniła do mnie o szóstej trzydzieści.
– Magda, ty wiesz?! – usłyszałam jej zdławiony, radosny szept. – Jestem w ciąży!
Dziś córeczka Darii kończy rok. Oprócz urodzinowego szaleństwa odbędzie się jeszcze rytualne wyjęcie z szafy tiulowej spódniczki. A tort będzie z granatami.
Magdalena
Zobacz także:
- „Chciałem tylko pomóc małemu chłopcu, a zostałem potraktowany jak zwyrodnialec. I to niestety nie koniec tej historii…”
- „Bartka zabrali do rodziny zastępczej, bo zmarła mu matka, a ojciec zaczął pić. Jak mogli tak zrobić? To niesprawiedliwe! I taki wstyd”
- „Po przeprowadzce moja 5-letnia córka zaczęła rozmawiać z wymyślonym kolegą Bartkiem. Okazało się, że kiedyś mieszkał w naszym mieszkaniu taki chłopiec. W wieku 6 lat zaginął”