Reklama

Moja siostra, Marta, jest ode mnie młodsza, a jednak wcześniej niż ja zaszła w ciążę. Już po maturze złapała bogatego faceta i urodziła mu dziecko. Doskonale wiedziałam dlaczego. Żeby mieć pretekst do nicnierobienia!

Reklama

Ktoś może się oburzyć na te słowa. No bo jak to?! Przecież opieka nad dzieckiem to ciężka praca! Kobiety zajmujące się domem są niedoceniane! Jasne, tylko że moja siostrzyczka nigdy nie zajmowała się domem. Szwagier wynajął do tego panią Anielkę, która przychodzi trzy razy w tygodniu. Sprząta mieszkanie, pierze, prasuje i gotuje. A dzieckiem od początku opiekowali się głównie rodzice Krzyśka, którzy mieszkają tuż obok nich i są na emeryturze. Sama mi o tym mówiła.

Mimo tych wszystkich udogodnień, codziennie żaliła się przez telefon:

– Jestem taka zmęczona… Zobaczysz, jak będziesz miała dziecko, że to znacznie gorsze od chodzenia do pracy. Nic się nie chce i na nic nie ma czasu.

I to mówi osoba, która śpi do południa i raz na jakiś czas da córce butelkę z gotowym mlekiem!” – denerwowałam się, ale milczałam, bo po co mi konflikty?

Potem sama urodziłam Agnieszkę i wtedy się zaczęło…

Marta natychmiast weszła w rolę autorytetu w kwestiach macierzyństwa. Nieustannie mówiła mi, co mam robić, jak mam robić i dlaczego.

– Źle ją trzymasz! – zawołała już od progu, gdy przyszła wraz z mężem odwiedzić mnie w szpitalu po porodzie. – Chodź, pokażę ci, trzeba to robić tak…

Chyba nikt, kto nie był w takiej sytuacji, nie potrafi sobie wyobrazić, jak się czuje kobieta, która słyszy, że nie umie trzymać własnego dziecka. Owszem, na początku rzeczywiście trochę niepewnie czułam się w nowej roli, pomimo tuzina książek przeczytanych w czasie ciąży. I bardzo chętnie przyjmowałabym wszystkie rady siostry, gdyby nie forma, w jakiej mi ich udzielała.

Marta strofowała mnie, jakbym była tępą uczennicą, a ona moją nauczycielką. W dodatku z biegiem dni nic się nie zmieniało. Moja siostra wciąż pozowała na wszystkowiedzącą. Mimo że teraz, gdy sama byłam matką, okazało się, że jednak mogę jednocześnie zajmować się dzieckiem, sprzątać, prać i gotować, a także robić kurs angielskiego, zakupy i jeszcze mieć życie towarzyskie!

Ona i tak wiedziała lepiej.

– Widocznie twoja córka nie potrzebuje tyle uwagi co moja – prychnęła, gdy przypomniałam jej, co mówiła o braku czasu.

Po półrocznym urlopie macierzyńskim, poszłam na bezpłatny wychowawczy i zaczęły się naprawdę ciężkie czasy. Szczerze mówiąc, czasami ledwo wiązaliśmy z mężem koniec z końcem. Spędziłam z małą w domu dwa lata. I to tylko dlatego, że dorabiałam to tu, to tam.

W końcu stwierdziłam, że czas wracać do pracy. Nie tyle chciałam, ile musiałam… Trzeba było spojrzeć prawdzie w oczy – dłużej nie damy rady. Potrzebna nam była druga pensja.

Mój Tomek nie miał niestety tyle szczęścia co Krzysiek Marty i z jego zarobków bardzo trudno było utrzymać rodzinę.

– To nie jest wystarczający powód, żeby oddawać dziecko obcym ludziom – powiedziała mi wtedy Marta, po czym dodała ku mojemu zdumieniu: – Ja ją wezmę.

– Słucham? – nie wierzyłam. Moja zarozumiała siostra proponuje mi pomoc!?

– Zamiast do żłobka, będzie chodzić do cioci. Nie sądzisz, że to lepsze rozwiązanie? No i… zaoszczędzicie na czesnym – uśmiechnęła się Marta.

Po raz pierwszy od lat przytuliłam ją wtedy mocno i ucałowałam. Byłam wzruszona, że chce wyświadczyć mi tę siostrzaną przysługę. Do głowy mi nie przyszło, że to będzie niedźwiedzia przysługa.

Już po miesiącu siedzenia u cioci moja córeczka się zmieniła. Dzieci w jej wieku zazwyczaj bywają rozkapryszone, jednak Agniesia nigdy się w ten sposób nie zachowywała! Bez marudzenia jadła warzywa i owoce. Wolała książki z obrazkami od głupich kreskówek. Chętnie chodziła na spacery.

Teraz, pod opieką cioci, stała się małym potworem, który darł się w niebogłosy, gdy coś mu nie odpowiadało, całe wieczory spędzał przed telewizorem i za nic nie chciał się ruszyć na podwórko!

Jednak naprawdę zaniepokoiłam się, gdy pewnego dnia Aga zaczęła ciągnąć mnie siłą w stronę McDonalda…

– Czy ty mi karmisz córkę fast foodami? – naskoczyłam na siostrę.

– A co w tym złego? – zdziwiła się.

– Jak to co?! – oburzyłam się. – Dla takiego małego dziecka to zabójcze!

– Daj spokój, niech ma coś z życia, a nie tylko w kółko te papki. Ona ich nie znosi.

Wkurzyłam się

Codziennie przed pracą odprowadzałam małą do siostry i zawsze zostawiałam jej jedzenie dla Agusi. Zupki, przeciery marchwiowe, świeże owoce. Wszystko co zdrowe i pyszne. Moja córka to uwielbiała. Myślę, że również dlatego, że nie znała śmieciowego jedzenia.

Przecież to oczywiste, że gdyby trzyletniej dziewczynce dać do wyboru chipsy albo szpinak, wybierze to pierwsze. Ale nie o to chodzi w wychowaniu, żeby dzieciak sam decydował, co jest dla niego dobre, a co nie. Wygarnęłam to wszystko Marcie i chyba tylko cudem uniknęłyśmy awantury.

Potem jednak było coraz gorzej. Aga robiła się nieznośna. Zaczęła mi nawet pyskować! Nie miałam cienia wątpliwości, kto ponosi za to odpowiedzialność.

– Lepiej coś zrób, bo twoja siostrzyczka totalnie rozpuści nam dziecko! – powiedział pewnego dnia Tomek, po powrocie z zakupów. Podobno Agnieszka rzuciła się na podłogę w sklepie, bo tata nie chciał jej kupić batona. Wrzeszczała i wierzgała nogami, nie dało się jej uspokoić.

Przeprowadziłam wtedy z mężem długą rozmowę. Albo rzucam pracę i żyjemy na granicy nędzy, ale wychowuję dziecko po swojemu. Albo zostaję w robocie i żyje nam się względnie dobrze, za to nasza córka wyrasta na rozwydrzoną pannicę.

Babcie nie wchodziły w grę, obie mieszkały w innych miastach. Przedszkole tym bardziej odpadało. Prywatne było drogie, państwowe z różnych względów niedostępne. Poza tym, tak czy inaczej nie mieliśmy gwarancji, czego tam Agę nauczą.

Decyzja nie była łatwa nie tylko ze względów finansowych. Ja miałam przecież swoje ambicje. Pragnęłam się rozwijać zawodowo.

– Nie ma rady. Musimy się bardziej postarać. Oboje! – postanowiłam w końcu.

Plan był taki – Tomasz od zaraz szuka lepiej płatnej posady. Ja dogaduję się z szefostwem co do bardziej elastycznych godzin i ewentualnego przejścia na system zdalny. O dziwo, udało się! I to już po dwóch miesiącach od mojej poważnej rozmowy z mężem. Chyba tylko dzięki naszej ogromnej determinacji.

Na myśl, że moja córeczka pod opieką cioci Marty stanie się wkrótce taka jak ona, krew się we mnie gotowała. Nie mogłam do tego dopuścić! Kiedy udało nam się z Tomkiem poukładać sprawy zawodowe, grzecznie podziękowałam siostrze za opiekę nad Agą, a w duchu poprzysięgłam sobie, że nigdy już nie oddam mojej córci nikomu. Obcy, czy rodzina – jedno licho!

Od kilku lat jestem jednocześnie matką, panią domu i pracownicą na pełnym etacie. I radzę sobie świetnie w każdej z tych ról. Agnieszka znów jest aniołkiem, po dawnym diabełku nie ma śladu. Za to Marta wciąż mi się żali na swoje dziecko, że takie niegrzeczne i wciąż kaprysi. Jednak gdy zwracam jej uwagę, że może coś robi nie tak, oburza się. Cóż… Nic mi do tego. W końcu mama wie najlepiej.

Anna, 31 lat

Czytaj także:

Reklama
  • „Chciał zrobić ze mnie inkubator!”
  • „Moje dziecko chodzi do państwowego przedszkola i jeździ na wakacje tylko raz w roku. Czuję się jak najgorsza matka!”
  • „Jestem w ciąży i mam faceta nieudacznika. Mamusia nawet robi mu pranie!”
Reklama
Reklama
Reklama