„Moja wnuczka stała się potworem, a córka nagle zrozumiała, że nie zna własnego dziecka”
Swoją jedyną córkę wychowałam tak jak umiałam, sądząc, że ona swojemu dziecku da tyle samo miłości i przede wszystkim uwagi. Pomyliłam się.
- redakcja mamotoja.pl
Kiedy dowiedziałam się, że moja jedyna córcia jest w ciąży, nie mogłam powstrzymać łez wzruszenia. Tak długo starali się z mężem o dziecko, że zaczęłam już wątpić w to, że kiedykolwiek zostanę babcią. Tak bardzo się cieszyłam, że w końcu pojawi się w rodzinie maleństwo…
– Tylko się im w nic nie wtrącaj – strofował mnie mąż.
– O co ci znowu chodzi?
– Już ty dobrze wiesz, o co! – powiedział krytycznie.
Cóż. Faktycznie w przeszłości zdarzały się sytuacje, kiedy Iza denerwowała się na mnie z powodu ingerowania w jej decyzje. Trudno mi było po czasach jej dzieciństwa, gdy to ja decydowałam o wszystkim, po prostu odciąć się i nawet jej w niczym nie doradzić. Chciałam dla niej dobrze i uważałam, że nikt lepiej jej nie podpowie niż ja. Gdy chciała wybrać zawód fryzjerki, załamałam ręce, bo wiedziałam, z czym to się je. Sama wiele lat pracowałam w tym zawodzie. Będzie całymi dniami stała na nogach, użerała się z niezadowolonymi klientkami, zarabiała grosze i wdychała opary lakieru.
– Już lepiej pracować w sklepie – podpowiadałam wbrew jej wyborom.
Iza z niezadowoleniem poszła do szkoły spożywczej, a po roku zrezygnowała i zrobiła, co chciała. Później narzekała, że w wieku dwudziestu pięciu lat dorobiła się żylaków. Nie chciałam komentować: „A nie mówiłam!”, zresztą córka nawet na torturach nie przyznałaby mi racji.
Kiedy wychodziła za mąż, także dobrze jej radziłam, żeby się trzy razy zastanowiła. Sebastiana znałam od dziecka. Bez wątpienia był całkiem przystojnym i miłym chłopakiem, ale w mojej opinii kompletnie nieporadnym. Wciąż tylko wisiał na Izie i liczył na to, że to ona zajmie się wszystkim – od domu, przez robienie opłat po organizację ślubu.
Po naszym konflikcie z wyborem szkoły byłam już ostrożniejsza, ale czułam się w obowiązku, żeby przestrzec ją przed tym, że moim zdaniem nie będzie miała łatwego życia z takim „dużym dzieciakiem”.
Oczywiście znów obróciło się to przeciwko mnie. Iza się wściekła, że się wtrącam w jej życie, a później przy każdej okazji, gdy Sebastianowi się coś udało, podkreślała z wielkim triumfem, że się co do niego myliłam. Owszem, znalazł niezłą pracę w dużej firmie kurierskiej, ale wciąż tylko brał nadgodziny i nie było go całymi dniami. Iza usprawiedliwiała go, że zarabia na remont ich mieszkania, ale z mojego punktu widzenia remont był w całości na jej głowie. To ona załatwiła kredyt, znalazła fachowców i rozrysowała projekt. To, co się dało zrobić samodzielnie – pomalować, skręcić meble czy zamontować lampy, także spadało na nią.
Dopóki była niemowlęciem, dawała się tulić, potem…
Nie dało się jednak ukryć, że byli w sobie zakochani i najwyraźniej szczęśliwi, więc postanowiłam nic nie komentować. Jedyne, na co narzekała Iza, to fakt, że nie może zajść w ciążę. To jednak ostatecznie zakończyło się sukcesem, a ja obiecałam sama sobie i Władkowi, że zachowam swoje uwagi dla siebie, chyba że Iza poprosi mnie o radę.
Przyznaję, nie było to łatwe. Tym bardziej że często nie zgadzałam się z tym, co postanowiła. Zaczęło się już od imienia, Stefania, które wydawało mi się staromodne i zupełnie nie pasowało mi do małej dziewczynki. Zacisnęłam jednak zęby i przyjęłam to bez zbędnych komentarzy.
Nie za bardzo rozumiałam też decyzję Izy, że nie będzie karmić piersią. Lekarze i pielęgniarki zawsze podkreślają to, jak wartościowy jest pokarm matki i ile niesie korzyści dla rozwoju i więzi między mamą a dzieckiem. Iza powiedziała jednak, że nie chce być taka „uwiązana”. A jeśli mała będzie na piersi, nie będzie mogła nawet nigdzie wyjść, bo tata nie da rady sam nakarmić córeczki. Podobnie było, gdy po pół roku wróciła do pracy, a Stefcię oddała do żłobka.
– Rób, jak uważasz – powiedziałam ze spokojem. – To twoja decyzja.
Iza nie mogła się nadziwić mojej „przemianie”. Prawda była taka, że żadnej przemiany nie było. Po prostu gryzłam się w język za każdym razem, gdy miałam ochotę wtrącić swoje trzy grosze. Sama oczywiście zupełnie oszalałam na punkcie wnuczki.
Nie mogłam się zawsze doczekać, aż w końcu się z nią spotkam i ją utulę. Póki była niemowlakiem, nie było z tym kłopotów, bo chętnie się do mnie tuliła, ale im była starsza tym częściej zauważałam, że Stefcia nawet nie wstaje na mój widok. Nie dlatego, żeby miała problemy zdrowotne. Po prostu była jak przyspawana do tableta!
Odkąd skończyła półtora roku, ku mojemu zdumieniu, swoim małym paluszkiem przerzucała sobie bajki i piosenki w internecie. Im była starsza, tym było gorzej. Potrafiła cały dzień spędzić z tabletem, a gdy wieczorem przychodziło do kąpieli i układania do snu, urządzała prawdziwą histerię i nie chciała pozwolić sobie odebrać najlepszego przyjaciela.
W końcu Iza się poddawała i po szybkiej nerwowej kąpieli, oddawała Stefci tablet i pozwalała zasnąć przy bajce na kanapie w salonie.
Nie mogłam na to patrzeć. W końcu powszechnie wiadomo, że dzieci lubią i potrzebują codziennych rytuałów. A już szczególnie wieczornych.
Kolacja na ulubionym talerzyku, herbatka w kubeczku, kąpiel z pianką, ulubiony ręczniczek, kołysanka, czytanie książeczki i układanie do snu to, wydawać by się mogło, standard. Ale też największa radość z rodzicielstwa.
Tymczasem w domu Izy nie było nawet o czymś takim mowy. Stefci nie obchodziły ani książeczki, ani przytulanki. Nie obchodziło jej nic poza komputerem. Gdy skończyła dwa lata, zupełnie już oszalała na punkcie filmików internetowych. To nie były nawet bajki, tylko jakieś latające kuleczki, rozlewająca się farba albo inne bzdury. A Iza jakby nie dostrzegała problemu. Wręcz przeciwnie, miałam wrażenie, że jest szczęśliwa, bo ma święty spokój i może bezstresowo wypić ze mną kawę.
– Stefciu, chcesz ciasteczko? Babcia sama piekła – powiedziałam raz do wnusi, bo wiedziałam, że jest wielkim łasuchem, niestety nawet ta zachęta przestała działać.
– Och, ona cię nie słyszy! – zaśmiała się Iza. – Totalna hipnoza.
– Wiem, że miałam się nie wtrącać, ale nie wydaje ci się, że tego tableta już trochę za dużo? Ona świata poza nim nie widzi – nie wytrzymałam.
– Ale jej nic nie interesuje – odparła bagatelizująco. – Myślisz, że nie próbowałam jej namówić na pójście do zoo albo do parku? Pff… zapomnij!
– Ona pewnie nawet nie wie, co to jest zoo. Nie ma co jej proponować. Trzeba ją zabrać i tyle.
– To ją zabierz! Mówię ci, że przyrosła do tego tabeta. Jak jej go zabieram, to się drze wniebogłosy. Ja nie mam siły z nią walczyć. Poza tym ona tak świetnie sobie radzi z techniką…
Bardzo nie podobało mi się to, co słyszałam. Wiedziałam, że jeśli córka poddała się w walce z niespełna trzyletnim dzieckiem, to z nastolatką nie będzie miała nawet startu. To nie zapowiadało nic dobrego na przyszłość.
Muszę coś wymyślić, bo małą trzeba ratować!
Miałam na końcu języka, żeby zapytać, co na to Sebastian, ale domyślałam się, że mąż Izy nawet nie ma pojęcia, że jego córka całe dnie spędza w ten sposób. Zastanawiałam się, co zrobić, żeby jakoś ostrożnie pokazać Izie, że tak być dłużej nie powinno.
– To wpadnę do was jutro rano, dobra? Może ja spróbuję ją jakoś przekonać, żeby odłożyła ten tablet – powiedziałam najdelikatniej, jak mogłam.
Szczerze mówiąc, nie znosiłam widoku wnuczki z tym sprzętem. Była zdecydowanie za mała na coś takiego. W tym wieku powinna uczyć się świata, poznawać słowa, zachwycać się własnymi odkryciami, a przy okazji dawać się poznawać mamie.
Do tej pory sama najwspanialej wspominam czasy, gdy Izunia miała dwa, trzy latka. Wtedy byle spacer z nią do sklepu obfitował w liczne przygody, o których później opowiadała tatusiowi: jak widziała robaka albo smugę samolotu na niebie, jak zaszczekał na nas pies… To właśnie te chwile z dzieckiem sprawiają, że się zwalnia i zachwyca światem na nowo. Iza tego nie doświadczała, bo Stefcia żyła we własnym wirtualnym świecie. A nie znała jeszcze tego prawdziwego!
– Co ty kombinujesz? – zapytał mąż, gdy zobaczył, że ubrana w dres pakuję do małego plecaka, który kupiłam Stefci, sok i chrupki kukurydziane.
– Wezmę Stefcię i Izę na wycieczkę – odpowiedziałam.
– Świetny pomysł! Ta mała w ogóle nie wychodzi! – zgodził się mąż.
Nagle moje „wtrącanie się w nieswoje sprawy” przestało mu przeszkadzać. Oczywiście namówić Stefcię do wyjścia łatwo nie było. Ledwo się obudziła, już wyciągnęła łapki po tablet…
– Stefciu, mam niespodziankę – powiedziałam, wchodząc do jej pokoiku, ale nawet się nie poruszyła.
Zaczęłam ją zagadywać, używając maskotek i mówiąc za nie zabawnym głosem. To był mój sprawdzony sposób na Izę, gdy była mała. Stosowałam go, żeby przekonać ją do mycia włosów czy spania. Mimo to mnie zdziwiło, że Stefcia dała się przekonać.
– Weźmiemy tablet do auta? – zapytała, ale ja zdecydowanie oświadczyłam, że tablet poczeka w domku.
To oczywiście wywołało burzę, którą spacyfikowałam chrupkami. Zaciągnięcie Stefci na dwór zajęło jakiś kwadrans, ale miałam jeszcze tajną broń. Zamiast jazdy autem do zoo, zaproponowałam wycieczkę autobusem. Iza uważała, że oszalałam, bo podróż z dzieckiem miejskim transportem nie była kuszącą wizją. Ja jednak dobrze wiedziałam, co robię.
– Gdzie idziemy? – zdziwiła się Stefcia, gdy minęliśmy parking.
– Na autobus.
– Autobus?! Taaak?
– Tak! Będziesz mogła sama skasować bilet. Chcesz?
– Tak! Chciałam! – krzyknęła mała.
Tak jak przypuszczałam, przejazd autobusem miejskim okazał się hitem. Stefcia była zachwycona. Ściskała bilety w dłoni, przyglądała się kierowcy, wyglądała przez okno i popatrywała na ludzi. W końcu dojechałyśmy.
Stefcia szła z nami za ręce i nawet nie przyszło jej do głowy uciekać. W kasie sama poprosiła o bilety i podała pani pieniądze, które chwilę wcześniej wręczyła jej Iza. Później w zoo czule ściskała mapkę – mały prezent od pani z okienka.
Zoo było przepiękne. Muszę przyznać, że sama dawno już tu nie byłam, więc i dla mnie spacer okazał się prawdziwą przyjemnością. Myślę jednak, że przede wszystkim radował mnie entuzjazm wnusi.
Czasem warto posłuchać rad starej matki, prawda?
– Mamo. Mamo, to żyraf! – krzyknęła Stefcia nagle, wskazując paluszkami wysoko w górę.
– Żyrafa – poprawiła ją Iza.
– No, żyrafa. Długi ma szyj, prawda? – zauważyła zachwycona, a my z córką zaczęłyśmy się śmiać.
Bawiłyśmy się wyśmienicie. W zoo był nawet plac zabaw, więc Stefcia od razu ruszyła na jego podbój. Bawiła się z innymi dziećmi bez awantur.
Po południu poszłyśmy do małej restauracyjki tuż koło zoo na obiad. Wnuczka wsunęła cały talerz frytek, pół kotleta, a nawet surówkę z marchewki. Była przy tym tak grzeczna, że aż trudno było uwierzyć, a o tablecie ani razu nie wspomniała.
Nareszcie moja córka zrozumiał swój błąd
Widziałam, że do Izy dociera to, o czym jej mówiłam, oraz to, że właściwie nie zna własnej córeczki. Bo kiedy spędza czas z nią, a nie ekranem, jest zupełnie inna. Słodka, ciekawska i pełna energii.
Kiedy wróciłyśmy do domu, Stefcia była taka zmęczona, że Iza przebrała ją od razu w piżamę i oznajmiła, że idzie spać. Jednak przed snem malutka przyszła do nas po buziaczki.
– Było fajnie – oznajmiła poważnie.
– To prawda – przyznała Iza. – Było fajnie. I będziemy częściej wychodzić na takie spacerki. Dobrze?
– Dobrze – odpowiedziała wnuczka i przytuliła się do mamy.
Widok tych dwóch ukochanych przeze mnie dziewczyn w uścisku był niezmiernie poruszający.
– Wiesz, mamo. Mówiłam ci, że masz się nie wtrącać w moje życie, ale chyba nie miałam pojęcia, co mówię. Dorosłe życie wiąże się z tyloma decyzjami. Czasem przydałaby się pomoc… Tym bardziej że na Sebastiana nie mam co liczyć, bo muszę jeszcze podejmować decyzje za niego! Możemy częściej razem wychodzić? Bo wiesz, mi też się podobało… – powiedziała nieśmiało.
– Z prawdziwą przyjemnością, kochanie. I nie zamartwiaj się. Bycie mamą to ciężki kawałek chleba, ale warto się tego uczyć, bo Stefcia to cudowne dziecko. Przekonasz się o tym, tylko daj jej szansę. I zabierz ten tablet. Ona jest jeszcze za mała, żeby spędzać z nim tyle czasu, a wygląda na to, że się od niego uzależniła.
Iza zaczęła płakać – emocje jednak dały o sobie znać! Wiedziałam, że jest jej przykro, ale liczyłam na to, że naprawdę wyciągnie z tego naukę na przyszłość. Wtuliła się w moje ramiona, a ja też poczułam ogarniające mnie wzruszenie. Kocham ją i Stefcię najmocniej na świecie i byłam szczęśliwa, że Iza zamiast jak zwykle się na mnie obrażać, zrozumiała, że mama czasem jednak ma rację.
Od tamtej pory dużo częściej wychodzimy razem, a Stefcia dostaje tablet tylko okazyjnie i zawsze w obecności Izy. I co najlepsze… wcale za nim nie tęskni, bo jest zbyt zajęta odkrywaniem na nowo świata.
Krystyna
Zobacz także:
- „Moja córka uciekła z domu, a kiedy się odnalazła, wyciągnęłam z niej straszną prawdę. Nie wiemy teraz, jak normalnie żyć”
- „Rodzice oznajmili mi, że będę miała o 20 lat młodszą siostrę. Dziecko w tym wieku? Byłam załamana, ale los wiedział, co robi”
- „Julka zniknęła. Rano obudziłem ją ulubionymi łaskotkami i odwiozłem do szkoły, a kilka godzin później dziecko przepadło!”