Reklama

Są takie sytuacje, których człowiek nie zapomni do końca życia i które zawsze będą go prześladować, choćby nie wiem co. Mnie coś takiego właśnie spotkało. Nigdy sobie nie wybaczyłem, chociaż na nowo próbuję budować swój świat. Ale to będzie ze mną zawsze i wszędzie.

Reklama

Kiedy poznałem moją żonę, byłem najszczęśliwszym facetem na świecie

Motyle w brzuchu, te sprawy. To było dziwne, bo czasy szczenięce miałem już dawno za sobą. Ania miała dwadzieścia dziewięć lat i wydawała mi się najwspanialszą kobietą pod słońcem. Kiedy się śmiała, śmiał się każdy w jej otoczeniu. Potrafiła poprawić humor kilkoma słowami i jak nikt piekła sernik z ricotty.

Nie chciałem długo czekać ze ślubem. Pobraliśmy się w moje trzydzieste szóste urodziny, niecały rok po naszej pierwszej randce. Idylla wcale nie zmieniła się w rutynę codzienności, gdy tylko nałożyliśmy sobie obrączki. To było niesamowite, ale z dnia na dzień czułem się szczęśliwszy. Kiedy znajomi podśmiewali się ze mnie, twierdząc, że w końcu miesiąc miodowy się skończy, wiedziałem swoje.

Nigdy nie przestanę kochać Ani, zawsze będzie tą najważniejszą i jedyną.

To Ania zaczęła mówić o dziecku

Najpierw nieśmiało napomykała, potem toczyliśmy już poważne rozmowy na ten temat. W sumie nie było na co czekać. Mieliśmy mieszkanie, dobrą pracę, ona bardzo pragnęła zostać matką, a ja chciałem ją uszczęśliwiać. No i wzruszała mnie myśl o maleńkiej istocie, łączącej w sobie część mnie i część jej. Nie obyło się bez problemów, bo mimo usilnych starań Ania nie mogła zajść w ciążę.

Robiliśmy mnóstwo badań i całe to płodzenie stawało się coraz bardziej męczące, ale czego się nie robi dla ukochanej kobiety. Wreszcie zaskoczyło. Dwie kreski na teście, radość nie z tej ziemi. Byliśmy w ciąży!

Jeszcze kilka miesięcy i powitamy na świecie nasze maleństwo. Zaczęło się kompletowanie wyprawki, malowanie pokoju, kupowanie mebelków, aby maluch miał to, co trzeba. Ania tuliła się do mnie wieczorami i opowiadała, jak to będzie cudownie, gdy nasz syn lub córka zacznie chodzić, mówić, rozrabiać…

Marzyłem o tym.

Jej marzenie stało się moim i nie mogłem się doczekać końca ciąży

Chciałem poznać tego małego człowieka, którego będę prowadził przez jakiś czas przez świat. Kiedy wyniki badań zaniepokoiły lekarza, Ania szalała już wyłącznie w sklepach internetowych, leżąc na naszej kanapie w salonie. Musiała się oszczędzać. Ginekologa martwiły puchnięcia nóg, rąk i twarzy, wysokie ciśnienie…

Kazał jej bezwzględnie leżeć w domu, a potem, na ostatnie dwa miesiące, skierował do szpitala. Tęskniłem za nią jak wariat. Brakowało mi jej ciepłego ciała, do którego mogłem przytulić się w nocy, zapachu jej włosów, które myła cytrynowym szamponem, mruczenia przez sen… Starałem się spędzać w szpitalu tyle czasu, ile tylko mogłem, ale zawsze było mi za mało.

– Do jutra, Teo, kochanie ty moje! – pożegnała mnie jak zawsze i uśmiechnęła się, gdy odwróciłem się w drzwiach.
– Do jutra, skarbie! – posłałem jej buziaka w powietrzu, którego ze śmiechem złapała w dłoń i przycisnęła do serca.

Taką ją zapamiętałem.

To był ostatni raz, kiedy widziałem moją żonę żywą

W nocy nagle dostała rzucawki. Zrobili cesarkę. Serce Ani nie wytrzymało. Kiedy zadzwonili do mnie nad ranem, kobieta, która kazała mi szybko przyjechać, nie wyjaśniła niczego. Dopiero kiedy dotarłem do szpitala, mówiąc pierwszej złapanej pielęgniarce, że zostałem wezwany, dowiedziałem się, że mam córkę. Ale nie mam żony.

Siedziałem na korytarzu, patrząc się tępo w ścianę naprzeciwko, na której wisiał plakat zachwalający pozytywy płynące z karmienia piersią. Ania też chciała karmić nasze dziecko piersią. Czytała o tym, rozmawiała z innymi kobietami w szkole rodzenia i dopytywała położną. A teraz…

– Tu jest twój tata… – usłyszałem głos i gdy odwróciłem głowę, zobaczyłem pielęgniarkę z noworodkiem w szklanym wózku.
– Bardzo współczuję straty… – powiedziała cicho. – Ale ten promyczek rozjaśni trochę pana życie.

Spojrzałem w głąb wózka. Zobaczyłem czerwoną, pomarszczoną buzię. Reszta ciała była schowana pod warstwami ubranek i chusty, w którą zawinięto dziecko. Moje dziecko. Moje i Ani. Tyle że Ani już nie było, a bez niej nic nie miało sensu. Nawet… to dziecko. Wstałem z krzesła i odwróciłem się plecami do własnej córki, po czym szybko odszedłem.

Nie mogłem na nią patrzeć

Nie chciałem. Nie chciałem zobaczyć w jej twarzy choć najdrobniejszego rysu podobieństwa do mojej Ani, bo chyba zwariowałbym z rozpaczy. W domu wyłem, nie przejmując się tym, że sąsiedzi słyszą. Tylko tak umiałem wyrzucić z sobie choć trochę tego potwornego żalu, smutku, przerażenia i beznadziei. Nie chciałem sięgać po alkohol, nie chciałem rozwalać mebli ani tłuc talerzy. Leżałem i wyłem, co nawet nie przypominało płaczu człowieka, tylko jęki rannego zwierzęcia.

Tak się czułem – jak skrzywdzone, cierpiące zwierzę, które nie rozumie, co się z nim i wokół niego dzieje. Zorganizowałem pogrzeb, nie wiedząc właściwie jak. Zdałem się na wybór pracownika domu pogrzebowego. To przecież nie była taka sytuacja, że zmarła miała czas i przemyślała, jak chce być pochowana. To była tragiczna pomyłka losu.

Stałem nad grobem Ani wraz z jej dalszą rodziną i przyjaciółmi, i nie byłem w stanie udzielić im odpowiedzi na ponawiane pytanie: „Co z dzieckiem?”. Sam nie wiedziałem. Byłem ojcem tego dziecka, ale totalnie nieprzygotowanym do tego, by zajmować się nim samodzielnie. To Ania miała karmić piersią, ja najwyżej mogłem jej podać dziecko z łóżeczka. Miałem iść teraz na tacierzyński?

Bez Ani to wyczekiwane, wymarzone dziecko nie miało… znaczenia

Nie tego pragnąłem. Chodziłem od ściany do ściany, podejmując najbardziej bolesną decyzję w moim życiu. Rozważałem wszystkie za i przeciw, a gdy świt w końcu zajrzał do moich okien, spakowałem wszystko, co mogłem i pojechałem do szpitala. Pytali tysiąc razy, czy jestem pewien.

Podejrzewali, że z rozpaczy mi odbiło. Proponowali czas na zastanowienie się, skoro dziecko i tak musiało jeszcze dwa tygodnie leżeć w inkubatorze. Nie chciałem się zastanawiać. Wiedziałem już teraz, że nie będę dobrym ojcem dla tej małej dziewczynki. Zawsze gdzieś pod skórą będzie się czaiła pretensja, że to przez nią straciłem ukochaną kobietę.

Bałem się, że mniej lub bardziej świadomie zacznę się mścić i nie powstrzymam się przed krzywdzeniem tego dziecka. Podpisałem dokumenty, zostawiłem spakowaną wyprawkę i wyszedłem ze szpitala. Nie obejrzałem się za siebie. Ani razu.

Od tamtej chwili minęło sześć lat

Dwa lata temu poznałem kobietę, która wniosła w mój zalany czarną farbą świat trochę uśmiechu. To nie jest to samo co tamto, ale wiem, że musi mi wystarczyć. Już nigdy nie będzie tak samo jak wtedy. Basia jest ciepłą i dobrą osobą. Zasługuje na szczęście, więc daję jej tyle, ile jestem w stanie z siebie wykrzesać.

Trzy tygodnie temu urodził nam się syn. Całą ciążę trząsłem się nad Basią i niemal nie spałem z nerwów. Bałem się powtórki, bałem się, że los znowu ze mnie zadrwi. Tym razem było jednak inaczej. Tym razem moja żona tańczyła niemal do ostatniego dnia przed porodem. Tym razem byłem przy niej. Trzymała mnie za rękę, ściskała, przeklinała i śmiała się.

Tym razem od razu po porodzie tuliliśmy do siebie nasze dziecko, wierząc, że damy mu dom, rodzinę i szczęście. Tym razem nie zawiodłem. Zawiodłem tamto dziecko, zostawiając je samo w szpitalu, bez poczucia bezpieczeństwa i miłości, bez dużej, ciepłej dłoni, w której mogłoby schować swoją małą rączkę. Myślę o niej.

Codziennie. Co robi, jak wygląda, czy śmieje się jak Ania, czy ma mój grymas, gdy jestem znudzony. Czasem myślę, że chciałbym ją zobaczyć, porozmawiać z nią, zapytać o to, o co ojciec może zapytać córkę. Nie mam pojęcia o co, bo nigdy nie byłem prawdziwym ojcem. Ale wiem, że nigdy nie będę jej szukał. Nie chcę niszczyć jej życia, bo pewnie jako noworodek z czystą sytuacją w dokumentach szybko została adoptowana.

Mam nadzieję, że trafiła na lepszego ojca, niż ja kiedykolwiek mógłbym być. Patrzę w oczy mojego syna i mam wrażenie, że on wie. Wie o mnie wszystko i wszystko rozumie. I wybacza, bo jest mądry jeszcze tamtym życiem, po tamtej stronie. Obiecuję mu, że będę lepszym ojcem dla niego niż dla jego siostry. Czy mi się uda? Nie wiem…

Teodor, 42 lata

Czytaj także:

Reklama
  • „Nie zaszczepiłam córki, bo uważałam to za bzdurę. Teraz Martynka leży w szpitalu i cudem uniknęła śmierci"
  • „Byłam sama i bezradna. Musiałam oddać syna po porodzie, bo miałam tylko 17 lat. Niczego tak bardzo nie żałuję”
  • „Bałem się oddać syna do przedszkola. I słusznie. Łukasz zapierał się rękami i nogami, żeby tam nie wracać"
Reklama
Reklama
Reklama