„Moje dzieci wstydzą się, że ciągle robię awantury w szkole. A ja walczę o swoje. Ci mali niewdzięcznicy tego nie doceniają”
– Dlaczego ty zawsze musisz być taka? Dlaczego ty nie możesz być jak inne mamy?! Dlaczego ciągle z kimś walczysz, awanturujesz się, a ja i Jędrek się... wstydzimy! Tak, wstydzimy się za ciebie, bo ciągle krzyczysz i wszyscy cię nienawi...
- redakcja mamotoja.pl
Nie rozumiem, o co tym moim dzieciakom chodzi. Przecież dbam tylko o ich dobro. A tym niewdzięcznikom, jeszcze źle!
– Pani widzi, co tu się stało? Przecież tu jest dziura! Ta kobieta musi za to zapłacić! I nic mnie nie obchodzi, czy ona ma z czego, czy nie ma! Jej synalek zniszczył plecak mojej córce, więc chłopak musi ponieść tego konsekwencje. Co to za szkoła, skoro nie potrafiła pani dopilnować, żeby nie doszło na lekcji do takiej sytuacji!
Znowu ten babsztyl robi taką minę, jakby plecak był cały, a ja się czepiam nie wiadomo o co. No wiecie co...
Co ona sobie wyobraża, zwykła nauczycielka w prowincjonalnej szkółce
Już ja jej pokażę. I jeszcze ta moja córka. Ciągnie mnie za rękaw i wstydzi się, że robię coś złego. Czy ta dziewczyna nie zdaje sobie sprawy, że wszystko w obecnych czasach kosztuje, a my z ojcem ciężko pracujemy na to, żeby w ogóle miała w czym nosić książki? I jakie to ma znaczenie, że ten jej kolega „nie chciał”? Taka już jestem, że swojego nie odpuszczę!
I jestem z tego dumna. Teraz też nie zamierzam ustąpić. Nigdy nie ustępuję. Dlatego coś w życiu osiągnęłam i jestem tam, gdzie jestem. Teraz nie są czasy dla mięczaków. Choćbym musiała pójść do sądu – pójdę. Znam swoje prawa i inni też muszą sobie zdawać sprawę, że nie rozmawiają z byle kim!
Nie mogę powiedzieć, gdzie pracuję, wystarczy wam wiedzieć, że to szanowana instytucja państwowa. Dostać się tam nie było łatwo. W końcu przyjechałam do Warszawy ze wsi. Teraz już się tego w towarzystwie nie wstydzę.
Powód jest prosty – nikt mnie już o to nie pyta. Baliby się
Ale wtedy, na początku... Do tej pory czerwienię się, kiedy przypomnę sobie te pierwsze potknięcia językowe i niezręczności. Z czasem jednak się nauczyłam, „otrzaskałam”, jak to mówią. Poznałam Roberta, mojego obecnego męża. Niewiele mnie obchodziło, że miał żonę i dwójkę dzieci.
Jak człowiek ma za dużo skrupułów, to daleko nie zajdzie, święcie w to wierzę. A ja potrafię rozkochać w sobie faceta, który mi się spodoba. Po trzech miesiącach Robert zostawił dla mnie rodzinę i zamieszkaliśmy razem. Wiedziałam, że dobrze zainwestowałam uczucie. Mój mąż piął się po szczeblach menedżerskiej kariery, zajmując kolejne dyrektorskie stanowiska.
A mnie ciągnął za sobą. Załatwił mi jedną posadę, drugą. Nie byłam mu dłużna. Wiem, co to wdzięczność. Na wiele rzeczy przymykałam oko przez te kilkanaście lat naszego małżeństwa.
Wiem, że kilka razy mnie zdradził, wiem, że zdarza mu się za dużo wypić...
Sporo o tym moim Roberciku wiem. I on wie, że ja wiem. To są takie rzeczy, że gdyby dostały się do mediów, facet byłby skończony. A ja razem z nim. Więc milczę. Jasne, nie ma już między nami miłości – ale to nie jest w życiu najważniejsze.
Mamy dom pod miastem, wakacje dwa razy do roku, dzieciaki mają wszystko, co chcą, a jednak w głowach im się przewraca, niewdzięcznikom jednym. Dzieci to nasza pięta Achillesowa, co tu kryć. Nie mamy z nimi najlepszego kontaktu. Jeszcze z młodszą córką, Izą, która jest dopiero w podstawówce, to jako tako się układa, ale z Jędrkiem, gimnazjalistą – szkoda gadać!
Problem w tym, że moje dzieci uważają, że jestem pieniaczką
To znaczy awanturuję się o byle co i grożę ludziom procesami! Co one wiedzą o życiu... W życiu nie można odpuszczać! Nie byłabym tu, gdzie jestem, gdybym siedziała jak mysz pod miotłą, może nie?
Już jak się tu sprowadziłam, miałam pierwszą scysję. To jest okolica niby dobra, prestiżowa, ale trochę się uchowało takich starych domów i ludzi w nich jeszcze starszych. I właśnie koło mnie jest taka posesja. Początkowo nawet myślałam, że się z tą całą panią Halinką dogadamy. Ona przyszła, ciasto przyniosła, jak to między sąsiadami.
Ale jak nadeszła pierwsza jesień, to szybko się okazało, co to z tego naszego koleżeństwa będzie. Baba sobie myślała, że pierwszą naiwną trafiła. Nie umie przyciąć swoich drzewek, to przecież ja za nią tego nie będę robić! Te jej spadające jabłka pokryły mi połowę trawnika. Myślicie, że je pozbierałam i z powrotem powrzucałam? Nic podobnego!
Takie metody to nie w moim stylu! Zamówiłam specjalną firmę, a co, a potem przesłałam babie rachunek za „usuwanie odpadów organicznych”. Oko jej zbielało.
– Jak nie dostanę za tydzień pieniędzy, to sprawa jest w sądzie, pani Halino – zapowiedziałam jej wtedy surowo, nie zwracając uwagi na jej zarzekanie się, że ze skromnej emerytury trudno jej będzie pokryć taki koszt i że gdybym powiedziała, to zwyczajnie przyszłaby do mnie i pozbierała owoce, skoro mi tak przeszkadzają.
– Niech się pani nie gniewa, ale ja obcych na swoją posesję nie wpuszczam – powiedziałam jej wtedy. – Takie mam zasady. A swoje długi trzeba płacić. Mam nadzieję, że tę zasadę pani zna.
Znała, na szczęście. Nie minął tydzień, pieniądze dostałam. I co mnie obchodzi, że się na mnie obraziła? A na co mi to jej ciasto z zakalcem! Pójdę sobie do cukierni i za kilka groszy kupię takie wypasione, jakie będę chciała.
Potem była ta sprawa z psami. Nie żebym nie lubiła zwierząt, ale przecież nie może tak być, że kundle będą nami rządziły! Szczególnie jak człowiek ciężko pracuje na to, by zamieszkać w prestiżowej okolicy, to chce po prostu trochę spokoju, a nie bez przerwy ujadanie i zabrudzone chodniki. I nikt mi nie powie, że nie próbowałam rozwiązać tej sprawy polubownie. Zagadnęłam raz i drugi tę czy inną paniusię przechodzącą z kundlem, choćby tak:
– A torebkę na odchody swojego pupila pani ma? Bo jak nie, to mandat pięćset złotych! Ja tu po pani nie będę sprzątać!
Na tych ludzi jednak nie ma żadnej siły
Jedna baba była nawet na tyle bezczelna, że wzruszyła ramionami, gwizdnęła na tego swojego Reksia czy Burka i tyle ją widziałam. Dobrze, że mnie nim nie poszczuła. No przecież nie mogę takiego czegoś tolerować. Nie ja – osoba z pozycją.
Kilka dni później kupiłam butelkę i, gdy nikogo nie było w domu, potłukłam ją w drobny mak, a szkło rozsypałam na ścieżce. Tylko czekałam, jak ten przemądrzały babsztyl pojawi się ze swoim psiuniem. I miałam szczęście, bo kobieta pojawiła się dosłownie następnego dnia! A ja ze złośliwym uśmiechem stałam za firanką i obserwowałam, jak piesek... następuje na moje szkło i odbiega ze zbolałym skowytem!
Z tego, co słyszałam kilka dni później od sąsiadów, to pies skończył ten spacer z porządnie poharataną nogą! Oczywiście nie byłam na tyle głupia, żeby komukolwiek chwalić się, że to moja zasługa. Nie mogłam się jednak powstrzymać od opowiedzenia o całej sytuacji w domu.
Nie powiem, oczekiwałam na słowa pochwały, uznania
W końcu nie robiłam tego tylko dla siebie. Dbałam również o ich spokój i czystość wspólnego otoczenia. Jednak zamiast uznania moich dzieci spotkały mnie... tylko pełne niedowierzania i zgrozy spojrzenia!
– Naprawdę to przez ciebie, mamo, cierpi teraz ten biedny piesek? – pytał Jędrek, wówczas może dziesięcioletni, i patrzył na mnie, jakbym zrobiła coś bardzo złego.
Miałam wtedy dosłownie ochotę porządnie dzieciakiem potrząsnąć. Przecież nie na takiego mięczaka go wychowałam! Iza była wówczas jeszcze zbyt mała, żeby cokolwiek rozumieć, ale na wszelki wypadek zalała się łzami. Istny dom wariatów. To był chyba jednak ten moment, kiedy coś między mną a moimi dziećmi się na zawsze popsuło.
Ja wiem, że to może dziwne, że tak mówię, ale od tamtej chwili zaczęłam mieć wrażenie, że oni mnie nie rozumieją, że zupełnie nie ma w nich woli walki, woli odniesienia sukcesu – jakby wcale nie byli dziećmi moimi i Roberta! Najgorsze jednak dopiero miało się zacząć, kiedy dzieciaki poszły do szkoły.
Już w pierwszych dniach ta instytucja mi podpadła
– Przepraszam, że zwracam pani na to uwagę – zaczepiła mnie niespodziewanie wychowawczyni Jędrka – ale w szkole nie tolerujemy wymyślnych fryzur. Mamy regulamin, z którym może się pani zapoznać...
– A co mi tu pani będzie opowiadać! – krzyknęłam wówczas, oszołomiona bezczelnością tego babsztyla.
Zaledwie kilka dni wcześniej byłam z Jędrkiem u najmodniejszego warszawskiego fryzjera, ale oczywiście ta ograniczona kobieta nie umiała docenić prawdziwej sztuki.
– Pani ingeruje w wychowanie mojego dziecka, nie zamierzam puścić tego pani płazem!
Tamtego dnia zrozumiałam, że między mną a wychowawczynią syna sprawa pójdzie na noże. Nie miałam bowiem zamiaru ustępować. I nie chodziło tylko o fryzurę.
Dotąd chodziłam do dyrekcji, pisałam skargi do kuratorium... aż szkoła uległa
Nikt nie śmiał więcej zwracać Jędrkowi uwagi na jego rzekomo nieodpowiednią fryzurę. Ale to miał być tylko początek. Któregoś dnia usłyszałam, że Jędrek niewłaściwie odnosi się do personelu sprzątającego. Jakby piorun we mnie trafił. Tego samego dnia byłam w szkole.
– W jaki sposób mój syn panią obraził?! – krzyczałam do czerwonej z zakłopotania sprzątaczki.
Tamta kobieta usiłowała coś tłumaczyć, że Jędrek powiedział do niej: „Otwieraj szatnię, bo mi się spieszy”, ale tylko machnęłam ręką:
– Mój syn jest wychowywany w poszanowaniu własnej godności, proszę pani – wycedziłam, patrząc na kobietę pogardliwie. – Chociaż ma dopiero osiem lat, już wie, czym się różnią stanowiska społeczne. Pani tu tylko sprząta i powinna pani być tego świadoma. Jeśli będzie pani – jeszcze mocniej zacisnęłam zęby – kontynuować ten spór, będę zmuszona złożyć na panią skargę do dyrekcji. A to z pewnością odbije się na pani premii...
– Proszę tego nie robić – kobieta szepnęła cicho. – Sama wychowuję małe dziecko, każdy grosz się dla mnie liczy.
Czułam, że ta kobieta doskonale zrozumiała, gdzie popełniła błąd i z kim zadarła, gdy niespodzianie ten mój niemądry syn włączył się w rozmowę.
– Przepraszam – ni z tego, ni z owego zwiesił głowę, czerwieniejąc po czubki uszu. – Nigdy się już tak nie odezwę.
Myślałam, że go zamorduję! Taki zdrajca
To ja zwalniam się z pracy, żeby pokazać tej kobiecie, z kim nie należy zadzierać, a on ją... przeprasza? Oczywiście całą drogę powrotną usiłowałam dociec, kto tak namieszał Jędrkowi w głowie.
No i się dowiedziałam – ten wymoczek, jego wychowawczyni, która ciągle nieproszona robiła im pogadanki na temat szacunku dla innych. Jak ta kobieta działała mi na nerwy. Postanowiłam za wszelką cenę doprowadzić do tego, by zmieniono Jędrkowi wychowawcę.
Cóż, przez całą szkołę mi się to nie udało, ale co jej, nie chwaląc się, napsułam nerwów, to moje. Porażki odniesione przy Jędrku postanowiłam odbić sobie z tym większą siłą przy młodszej córce, Izie. Tym bardziej że wychowawczynią córki została młoda dziewczyna po studiach. Może i chęci to ona miała dobre, ale pozwalało tym dzieciakom wchodzić sobie na głowę.
Nie przeszkadzało mi to, dopóki nie dotyczyło bezpośrednio mnie i mojej rodziny. Któregoś dnia jednak Iza wróciła ze szkoły wyjątkowo markotna.
– Coś się stało? – spytałam niecierpliwie, bo pisałam właśnie zażalenie do zarządu dróg osiedla na wielką dziurę, w której o mało co nie złamałam obcasa, wracając z pracy.
– W zasadzie to nie – Iza ssała mankiet bluzy, co zwykle było nieomylnym znakiem, że stało się coś naprawdę dla niej ważnego. – Tylko dziś... była w szkole taka sytuacja. Jacek, wiesz, ten, co jego rodzice nie mają za dużo pieniędzy, trochę na korytarzu bawił się moim plecakiem i wiesz, ten plecak... zrobiła się taka mała dziurka. Naprawdę mała, mamo – Iza mówiła teraz cicho, a do oczu powoli napływały jej łzy. – Wiedziałam, że będziesz zła, więc wolałam ci nic nie mówić, ale przecież nie chcę kłamać i...
Poczułam, jak policzki czerwienieją mi z gniewu
Więc teraz jeszcze i to! Za co oni im płacą w tej szkole, skoro nie potrafią utrzymać tych dzieciaków w ryzach? Co mnie obchodzi, ile rodzice tego łobuza mają pieniędzy. Jak ich nie stać, to niech wezmą kredyt! Czy on sobie w ogóle zdaje sprawę, ile kosztuje taki plecak? Nie, nie mogę tego tak zostawić!
– Jutro z samego rana pójdę do szkoły. Rodzice tego całego Jacka zapłacą nam za to! – warknęłam, udając że nie widzę przerażonej miny córki. – Co robisz takie wielkie oczy? A może on cię zastrasza, co? Może tu jeszcze prokurator powinien wkroczyć? Nigdy nie pozwolę, żeby...
– Ale nikt mnie nie zastrasza, mamo! – Iza nie potrafiła dłużej pohamować już łez, które teraz płynęły jej po policzkach ciurkiem. – Dlaczego ty zawsze musisz być taka? Dlaczego ty nie możesz być jak inne mamy?! Dlaczego ciągle z kimś walczysz, awanturujesz się, a ja i Jędrek się... wstydzimy! Tak, wstydzimy się za ciebie, bo ciągle krzyczysz i wszyscy cię nienawi...
Dobrze, że ugryzła się w język, bo nie ręczyłabym za siebie
Żeby moja własna córka była przeciwko mnie? Tak to właśnie jest, nie ma na tym świecie wdzięczności. A przecież ja wszystko, co robię, robię dla nich, dla mojej rodziny, żeby nas szanowali, żeby wiedzieli, z kim mają do czynienia.
I dlatego nikomu nie daruję. A moje dzieciaki jak dorosną, to zmądrzeją, i kiedyś mi podziękują, że ich nauczyłam, jak się stawiać. Mam rację, czy nie?
Wiktoria, lat 43
Czytaj także:
- „Marzyłam o drugim wnuku, ale nie sądziłam, że już go mam. Córka ukryła, że urodziła bliźniaki i jednego oddała do adopcji”
- „Syn mając 17 lat zaliczył >>wpadkę
- „Mój synek nie może spać, odkąd mąż zaprowadził go do trumny dziadka. Czy dziecko powinno oglądać takie rzeczy?”