Reklama

Z mężem żyjemy skromnie, ale szczerze – niczego nam nie brakuje. Nigdy nie potrzebowaliśmy zbytków, wystarczały nam wakacje nad polskim morzem i ciuchy z second-handów. Dzięki oszczędnościom wyremontowaliśmy mieszkanie i mamy całkiem sporo pieniędzy na tzw. czarną godzinę. Do tego dobrze zabezpieczyliśmy przyszłość naszej jedynej córeczki. Byłam z tego taka dumna, ale moja rodzina skutecznie zniszczyła we mnie to uczucie.

Reklama

Nie zarabiam kokosów, ale czy jestem złą matką?

Nie zarabiam mało – 3 tysiące w małym mieście to jest coś. Mój Janek dostaje niewiele mniej. Zawsze mogliśmy sobie pozwolić na najpotrzebniejsze rzeczy, i wcale nie biedowaliśmy, jak uważa moja mama. Odziedziczyłam mieszkanie po babci, więc mieliśmy dobry start. No ale w mojej rodzinie trzeba mieć grubą skórę – porównywanie i presja, by móc pochwalić się jakimś dalekim ciotkom sukcesami dzieci, są nie do zniesienia. Moja matka w tym przoduje. A ma z kim mnie porównywać, bo mój brat, Marcin, wyjechał do stolicy i jest menadżerem w międzynarodowej korporacji. Dwie kuzynki za to jeżdżą po świecie, uczą się i rozwijają talenty. Jak my przy nich wyglądamy? Skromna bibliotekarka i kierowca autobusu... Postanowiliśmy jednak z Jankiem nie dać się i po prostu robić swoje. Tak, żebyśmy my byli szczęśliwi, a nie nasze matki i ciotki.

Kiedy urodziła się Marysia, wszystko się skomplikowało. Nie chcieliśmy jej zalewać niepotrzebnymi zabawkami i posyłać od niemowlaka na zajęcia rozwojowe, które kosztują masę kasy, a niewiele wnoszą. Moja mama zaczęła wytykać mi to na każdym kroku.

– Marcinek trzy razy w tygodniu jeździ ze Stasiem na zajęcia muzyczne. A wy co? Zmarnujecie to wasze biedne dziecko – wzdychała, a we mnie wszystko się gotowało. Nie miałam nawet ochoty wchodzić z nią w dyskusję. I tak byłam na przegranej pozycji.

Żyliśmy zwyczajnie, ale dla mojej matki to za mało

Posłaliśmy Marysię do państwowego żłobka, a potem do przedszkola. Bardzo przyjazna placówka, miłe, wykształcone opiekunki. Oboje musieliśmy pracować, a Marysia świetnie się rozwijała wśród innych dzieci. Wszystko wydawało mi się w porządku, byłam szczęśliwa. Ale moja mama oczywiście łapała się za głowę!

– Państwowe przedszkole? Przecież to nic niewarte! Smród, brud i niedouczone przedszkolanki! Popatrz na Agatkę, ona dla swojego maluszka zatrudniła polecaną opiekunkę, która zna trzy języki. Umie zadbać o rozwój swojego dziecka... – zaczęłam odkładać słuchawkę, gdy mówiła mi takie rzeczy przez telefon. Ale gdzieś w środku naprawdę czułam się gorszą matką... Janek próbował mnie pocieszać i tłumaczyć, że przecież jesteśmy kochającą się rodziną, a naszemu dziecku nic nie brakuje. Przez te docinki mamy nie byłam już jednak tego taka pewna.

Czara goryczy przelała się podczas rodzinnej imprezy. Moi rodzice świętowali 40. rocznicę ślubu i zaprosili chyba całą rodzinę rozsianą po Polsce. Przyjechał oczywiście mój zamożny brat i światowe kuzynki z mężami i dziećmi. Obie były młodymi mamami i obie promieniały. Dowiedziałam się, że Ania wróciła już do pracy jako projektantka wnętrz w Londynie, a jej dzieckiem zajmuje się niania, za którą płacą chyba więcej, niż wynosi moja pensja. Asia z kolei została w domu ze swoim maluszkiem, bo jej mąż jest dyrektorem w prestiżowym wydawnictwie, więc ona po prostu nie musi pracować. A mój brat? Kiedy zaczął mi opowiadać, jak z żoną planują właśnie kolejną podróż, tym razem po Stanach, by ich Staś chłonął jak najwięcej ze świata, w pewnym momencie przestałam słuchać. Chciało mi się płakać. Czyżby moja matka miała rację? Naprawdę byłam taką kiepską mamą, która nie potrafi zapewnić dziecku żadnych atrakcji i jak najlepszego rozwoju?

Moi rodzice świetnie się bawili na swojej imprezie. W pewnym momencie mama wzniosła toast – miał być za dzieci, czyli mnie i Marcina. Ale coś jej nie wyszło...
– Jesteśmy szczęśliwi, że dochowaliśmy się cudownych dzieci. Marcinek jest taki zaradny, ambitny i obyty w świecie. Jesteśmy z niego dumni! A Kasia.... no cóż, może jeszcze coś z niej będzie – mama uniosła brwi w porozumiewawczym geście w kierunki gości, a potem łyknęła szampana. Nikt nic nie powiedział. Rozpłakałam się i wyszłam.

Od tamtej pory nie utrzymuję kontaktów z rodziną. Z Jankiem żyjemy po swojemu. Dajemy z siebie wszystko i wiem, że nasza córka to doceni.

Kasia

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama