„Moje dziecko wracało ze szkoły pobite. Nie mogłam tego tak zostawić!”
Postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce i zrobić wszystko, żeby mój syn był bezpieczny w szkole… Wiedziałam, że nie będzie to łatwe, ale się udało!
Razem z mężem przyglądaliśmy się naszemu synkowi ubranemu w białą koszulę i granatowe spodnie. Był bardzo przejęty pierwszym dniem w szkole. Powiedzieliśmy mu, że w szkole dowie się wielu ciekawych rzeczy i pozna nowych kolegów. Z rozpoczęcia roku szkolnego wrócił uśmiechnięty i zadowolony. Ale już drugiego dnia wyszedł ze szkoły smutny i z opuszczoną głową.
To tylko dzieci
– Synku, co się stało? – zapytałam.
– Spotkała cię jakaś przykrość?
– Nic się nie stało, mamo – odpowiedział cicho i milczał całą drogę do domu.
Wieczorem przy kąpieli zauważyłam siniaki na ciele Mateuszka.
– Kto ci to zrobił, kochanie? – próbowałam się dowiedzieć, ale mój syn uparcie milczał.
Byłam zdziwiona i bardzo zaniepokojona. Mieliśmy do siebie zaufanie, Mateusz zawsze mówił mi o wszystkim.
Kiedy mąż dotarł domu, opowiedziałam mu, co się stało.
– To są tylko dzieci – zbagatelizował problem. – Za parę dni wszystko się uspokoi, zobaczysz.
„Może faktycznie robię z igły widły” – pomyślałam.
Jednak następnego dnia sytuacja się powtórzyła. Syn znowu był smutny, a przy kąpieli zobaczyłam nowego siniaka.
„Tego już za wiele!” – pomyślałam.
Pewnie się przewrócił
Przed lekcjami poszłam do wychowawczyni syna i opowiedziałam o swoich podejrzeniach. Poprosiłam, aby zwróciła uwagę, kto krzywdzi Mateusza.
– Kiedy dzieci znajdują się w nowej grupie, czasem zdarzają się jakieś poszturchiwania, ale zazwyczaj po kilku dniach przepychanek jest spokój. Postaram się mieć oko na pani syna – powiedziała.
Trochę uspokojona wróciłam do domu. Jednak po kilku godzinach okazało się, że moja interwencja nic nie dała. Mały znów miał nowe siniaki.
Ponownie pojawiłam się w szkole. Dowiedziałam się, że na przerwach pilnują dzieci dyżurni nauczyciele.
– W takim razie jak to możliwe, że mój syn każdego dnia wraca do domu z nowym siniakiem? – zapytałam ostro.
– A czy jest pani pewna, że chodzi o przemoc ze strony innego dziecka? – nauczycielka wzięła mnie chyba za przewrażliwioną matkę. – Może mały biegł, przewrócił się i boi się przyznać?
– Gdyby taki był powód jego siniaków, to nie byłby tak przestraszony. Nie raz zdarzało mu się na podwórku przewracać i brudzić. Nigdy jednak nie bał się powiedzieć, jak to się stało – odpowiedziałam. Postanowiłam poczekać do przerwy i sama obserwować z daleka mojego syna.
Nie mów nikomu, bo pożałujesz
Wyszedł z klasy i usiadł pod ścianą. Nagle przybiegło jakiś dwóch wyrośniętych chłopaków. Dyżurującego nauczyciela ani śladu. Jeden z chłopaków zaczął ciągnąć Mateuszka za włosy, a drugi głośno się śmiał. Podeszłam szybkim krokiem. Agresorzy stali tyłem, więc mnie nie widzieli.
– A jak komuś powiesz, to dopiero wtedy zobaczysz, co ci zrobimy – usłyszałam. Dawaj pieniądze i to już!
Złapałam jednego z chłopaków za kołnierz.
– Co zrobicie? A może ja wam zrobię to samo? – krzyknęłam. – Wynoście się!
Łobuzy spojrzały na mnie, oddały Mateuszowi pieniądze, które dostał na obiad i uciekły. Mały był przerażony.
– Teraz będzie jeszcze gorzej. Wszystkie dzieci tak mówią. Po co się wtrąciłaś?
– Nie będzie. Zobaczysz. Zajmę się tym. A ty powiedz o wszystkim swojej wychowawczyni. Masz przecież do mnie zaufanie. Prawda?
Następnego dnia rano zadzwonił telefon. To była dyrektorka szkoły. Poprosiła, abym jak najszybciej zjawiła się w szkole. Ucieszyłam się, myśląc, że pewnie moja interwencja przyniosła efekty. Jakież było moje zdziwienie, kiedy to ja znalazłam się na dywaniku!
– Dlaczego zastrasza pani uczniów? – zapytała mnie dyrektorka, a mnie odjęło mowę.
Okazało się, że rodzice dwóch chuliganów zadzwonili do szkoły i oskarżyli mnie o przemoc wobec ich dzieci. Próbowałam tłumaczyć dyrektorce, że to właśnie ci chłopcy terroryzują inne dzieci.
– Droga pani, jeżeli synowi nie odpowiada nasza szkoła, to może ją zmienić – usłyszałam i doszłam do wniosku, że dalsza rozmowa nie ma sensu.
To łobuzy powinny opuścić szkołę
Po lekcjach Mateuszek miał rozbity nos. Pojechaliśmy na pogotowie, gdzie opowiedziałam lekarzowi, co się stało. Doskonale znał problem, bo jego córka też chodziła do tej podstawówki. Ponieważ nie było bata na łobuzów, przeniósł ją do prywatnej szkoły. Okazało się, że dyrektorka publicznej podstawówki jest ciotką jednego z chuliganów, więc zamiata problem pod dywan… A rodzice, widząc, że ich interwencja nie pomaga, zabierają swoje pociechy z tej placówki…
Lekarz musiał nastawić Mateuszkowi przegrodę nosową, co było bardzo bolesne. Zrobił też obdukcję. Był tak miły, że na wszelki wypadek, gdyby w nocy wystąpił krwotok, dał mi swój prywatny telefon. Wróciłam do domu przygnębiona.
To niesprawiedliwe. Dlaczego to ja mam zmieniać szkołę Mateuszkowi? Niech zabierają ze szkoły łobuzów! Nie pozwolę na to, aby triumfowała przemoc! Zadzwoniłam do lekarza z pogotowia i zapytałam, czy ma kontakt do rodziców poszkodowanych dzieci. Podał mi długą listę, a ja zaprosiłam wszystkich do domu, trzydzieści osób.
Zaproponowałam wspólne złożenie skargi w kuratorium, a także zainteresowanie naszą sprawą telewizji. Wszyscy zgodnie mnie poparli. Następnego dnia Mateusz nie poszedł do szkoły. Nie chciałam, aby znowu został pobity. Zresztą dostał tydzień zwolnienia.
Zadzwoniłam do telewizji. Uprzejma pani wysłuchała mnie, zanotowała mój numer i powiedziała, że na pewno ktoś do mnie oddzwoni i zajmie się tą sprawą. W sekretariacie kuratorium oficjalnie złożyłam skargę podpisaną przez wszystkich rodziców, ale akurat był dzień przyjmowania interesantów, więc postanowiłam skorzystać z nadarzającej się okazji i osobiście porozmawiać z kuratorem.
Zrobię wszystko, żeby go chronić
Starszy pan wysłuchał mnie z uprzejmą miną, ale bez większego zainteresowania.
– Zbadam sprawę – rzucił mi na do widzenia.
Zaczęłam wątpić w to, że ktokolwiek zechce nam pomóc. „Może powinnam dać sobie spokój z ratowaniem świata i po prostu przenieść syna do innej szkoły?”.
Jednak gdy wróciłam do domu, wątpliwości minęły. Syn spojrzał na mnie z wdzięcznością.
– Dziękuję, mamo – powiedział.
– Za co, kochanie? – spytałam.
– Za to, że mnie bronisz. Słyszałem wczoraj, o czym rozmawiałaś z gośćmi.
Po tej krótkiej rozmowie z Mateuszem wiedziałam, że zrobię wszystko, aby chronić mojego syna i inne dzieci. Pójdę nawet do sądu, jeśli będzie trzeba! Nie musiałam. Zadzwonił reporter z interwencyjnego programu społecznego i umówiliśmy się na spotkanie. Wysłuchał mnie, obejrzał kopię skargi, obdukcję, wziął listę numerów do rodziców. Po kilku godzinach wrócił z kamerą.
Dwa dni później oglądałam siebie i innych rodziców w telewizji. A także tłumaczącego się kuratora i dyrektorkę szkoły, która w panice wyprosiła ekipę telewizyjną z gabinetu. Rodzice łobuzów nie chcieli wypowiadać się przed kamerą.
Po reportażu dużo się zmieniło w szkole mojego syna. Przede wszystkim ma nową panią dyrektor, której leży na sercu dobro jej uczniów.
Agnieszka
Przeczytaj także: