„Moje dziecko zaginęło na obozie i przez cały dzień nikt tego nie zauważył. Policja znalazła ją w przydrożnym toi toiu”
„Wychowawczyni aż do wieczora nie zauważyła, że brakuje jej jednej obozowiczki. Mojej córki nie było podczas kolacji, a ona nadal nie zareagowała. Gdyby nie mój telefon, to moje biedne dziecko spędziłoby noc w przydrożnej toalecie”.
- redakcja mamotoja.pl
Pozmywam jeszcze tylko naczynia i zadzwonię do Ewy – pomyślałam, widząc, że zbliża się szósta po południu.
O tej i tylko o tej godzinie wychowawczyni na obozie pozwalała dzieciom dzwonić do domu. Taki był regulamin, o czym my, rodzice, zostaliśmy zawczasu poinformowani.
– Dzieci powinny odpocząć, także od urządzeń mobilnych – powiedziała nam kierowniczka już na samym początku. – Będą grały w gry zespołowe na świeżym powietrzu, chodziły na spacery i uprawiały sport. Nie przewidujemy siedzenia w internecie. Dlatego wychowawcy zostali poinstruowani, żeby zabierać komórki i tablety na cały dzień i oddawać je tylko na godzinę dziennie, między szóstą a siódmą, tuż przed kolacją. Wtedy dzieci będą miały czas wolny i będą mogły robić, co chcą: grać, dzwonić do rodziców, surfować w sieci – zaznaczyła.
Te reguły wydały mi się bardzo rozsądne. Wprawdzie Ewa nie była tak bardzo uzależniona od komputera jak jej starszy brat i jego koledzy, ale uznałam, że mojej dziesięciolatce przyda się abstynencja od telefonu. Może pozna kogoś nowego, zamiast cały czas dzwonić do koleżanek.
Odstawiłam ostatni talerz na ociekacz i spojrzałam na zegarek. Było pięć po szóstej. Wybrałam numer córki, ale nikt nie odebrał telefonu. Przez kwadrans próbowałam jeszcze kilka razy, z identycznym skutkiem. Trochę mnie to zaniepokoiło, bo zwykle córka odbierała po pierwszym sygnale. Uznałam jednak, że może dobrze się bawi i zapomniała spojrzeć na zegarek. Kiedy jednak dochodziła siódma, a ona się nie odzywała, poczułam niepokój.
Dlaczego milczy?
„Może dzisiaj nie ma ochoty ze mną rozmawiać” – pomyślałam, ale przecież sama w to nie wierzyłam. Gdyby Ewa weszła już w okres dojrzewania, pewnie miałaby muchy w nosie. Ale ona była jeszcze w wieku, kiedy mama jest najlepszą przyjaciółką na świecie!
– Coś się musiało stać – jęknęłam.
– Nie panikuj! – uspokajał mnie mąż. – Co się mogło stać? Przecież gdyby coś się działo, to opiekun obozu ma obowiązek nas poinformować. Pewnie Ewa zagadała się z koleżankami i zapomniała o bożym świecie, a cóż dopiero o mamie. Nie pamiętasz, jak to było na koloniach?
Pamiętałam, i dlatego starałam się nie denerwować. Musiało istnieć jakieś rozsądne wyjaśnienie, dlaczego moje dziecko nie dzwoni. Może wszyscy poszli na wycieczkę, która się przedłużyła aż do kolacji?
„Jutro sobie z nią pogadam” – stwierdziłam i wzięłam się za prasowanie. Jeśli jednak w ten sposób chciałam się odprężyć i przestać myśleć o Ewie, to mi się to nie udało. Bo ręce miałam wprawdzie zajęte robotą, ale myśli cały czas krążyły wokół mojej córki.
Koło ósmej nie wytrzymałam. „Zadzwonię do wychowawczyni. Mam w nosie, czy weźmie mnie za nadgorliwą matkę, nie mam zamiaru dłużej się tym niepokoić” – uznałam. Na szczęście miałam zanotowany numer zarówno do wychowawczyni jak i do kierowniczki. Pierwsza nie odebrała, odezwała się druga.
– Nie wiem, co się działo dzisiaj w tej grupie, chyba faktycznie dziewczynki były na długim spacerze. Jak tylko dojadę do ośrodka, to zapytam wychowawczynię, bo teraz jestem w mieście – usłyszałam i oczywiście ani trochę mnie to nie uspokoiło.
Próbowałam dalej dodzwonić się do wychowawczyni. W końcu odebrała.
– Ewa nie zadzwoniła? Nie wiem, dlaczego. Dzieci biorą komórki, jeśli chcą, nie mają obowiązku – usłyszałam.
Co ta baba sugeruje?! Niby że córka nie chciała ze mną rozmawiać?! Jakoś nie wydało mi się to możliwe.
– Proszę dać telefon Ewie, chciałabym z nią zamienić kilka słów – powiedziałam lodowatym tonem.
– Ale… – wychowawczyni przełknęła ślinę. – O tej porze obozowicze nie mogą odbierać telefonów. Tak mówi regulamin! – zaczęła.
– W nosie mam regulamin! Chcę porozmawiać z córką! – byłam nieugięta. – Inaczej zadzwonię do kierowniczki obozu – postraszyłam ją.
– Aha. W takim razie już po nią idę – stwierdziła cierpko. – Córka za chwilę do pani oddzwoni.
„Mam nadzieję, że Ewunia nie będzie miała potem żadnych nieprzyjemności za mój upór” – pomyślałam.
Ale musiałam ją usłyszeć, inaczej bym się nie uspokoiła… Czekałam i czekałam. W końcu spojrzałam na zegarek. Od mojej rozmowy z wychowawczynią minął kwadrans! Co jest grane?
Zadzwoniłam do niej jeszcze raz, ale włączyła mi się poczta głosowa.
– Absurd! – prychnęłam i zadzwoniłam do kierowniczki ośrodka.
– Ach, to pani! – wykrzyknęła jakimś dziwnym głosem. – Bo my tutaj właśnie… ehm… szukamy Ewy.
„Szukają mojej córki? O czym ta kobieta mówi?” – zdębiałam.
– No wie pani, dzieci o tej porze mają czas wolny – zaczęła tłumaczyć kierowniczka, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć.
– Jedne jeszcze się bawią, inne już idą pod prysznic. Trudno dziecku wejść do łazienki, żeby sprawdzić, czy ono tam jest…
„O czym ona bredzi?” – byłam coraz bardziej tym wszystkim zdumiona.
– Żądam natychmiastowego znalezienia Ewy! – wydarłam się do słuchawki tak głośno, że aż mąż przyszedł z pokoju zobaczyć, co się dzieje.
– Kasiu? – zmarszczył brwi.
Dałam mu znak ręką, aby nic nie mówił.
– Szukają jej wszyscy wychowawcy! – zapewniła mnie kierowniczka, a jej ton wskazywał na to, że jest coraz bardziej zdenerwowana. – Czy to się wcześniej zdarzało?
– Co się zdarzało? – nie zrozumiałam.
– No, czy Ewa już kiedyś zniknęła. Czy uciekała z domu?
– Czy pani zwariowała? Przecież ona ma tylko dziesięć lat!
– No wie pani, różne są sytuacje i różne dzieci… – zaczęła mi tłumaczyć dyrektorka, ale przerwałam jej:
– Macie natychmiast znaleźć moje dziecko, bo inaczej dzwonię na policję! Odpowiecie za tę sytuację!
Byłam roztrzęsiona. Mąż, który przysłuchiwał się w zdumieniu tej rozmowie, odebrał mi słuchawkę. Nie dowiedział się jednak niczego nowego poza tym, co kierowniczka powiedziała mnie. Nasza córka zniknęła. Osoby za nią odpowiedzialne nie miały pojęcia, co się z nią stało.
Ktoś najwyraźniej zrobił jej okrutny żart
Po półgodzinie poszukiwań kierowniczka zawiadomiła policję, o czym poinformowała nas przez telefon.
– Wsiadamy w auto i jedziemy tam! – oznajmiłam roztrzęsiona.
Wsiadłam do auta, starając się opanować nerwy. Na szczęście nie było dużego ruchu, ale i tak czekała nas przynajmniej trzygodzinna droga. Oczywiście cały czas byliśmy z mężem pod telefonem. Oboje rozmawialiśmy z policją, która wypytywała nas o to, jaka jest Ewa, jakie ma zwyczaje i oczywiście o to, czy nie sprawia kłopotów wychowawczych. Ledwo byłam w stanie ponownie usiąść za kierownicą po tej rozmowie, tak się nią zdenerwowałam.
– Nie wiem, co zrobię tym ludziom z obozu! Jak mogli się nie zainteresować tym, że kilkanaście razy dzwoniłam do Ewy i ona nie odebrała telefonu! Przecież ta komórka musiała dzwonić wychowawczyni koło ucha, a ona nic! – wściekałam się.
Byliśmy już w połowie drogi, kiedy znowu rozdzwoniła się komórka. Mąż odebrał.
– Znaleźli ją. Jest cała i zdrowa – powiedział. – Dzwoni kierowniczka.
Natychmiast nacisnęłam na hamulec i zjechałam na pobocze.
– Daj mi ją! – wzięłam od męża słuchawkę. – Muszę porozmawiać z moją córką! – zażądałam od kierowniczki.
– Ale ona teraz rozmawia z policjantem! – zaprotestowała.
– Proszę mi ją natychmiast dać do telefonu! – byłam nieugięta. – Poza tym nie wolno przesłuchiwać dzieci bez obecności rodziców!
– To nie przesłuchanie. Usiłujemy się dowiedzieć, kto jej to zrobił – w słuchawce odezwał się męski głos.
– Zrobił co? – nie rozumiałam.
– Ktoś zamknął Ewę w przenośnej toalecie stojącej przy drodze do jeziora. – wyjaśnił. – Nie mogła wyjść, wołała o pomoc, ale nikt nie słyszał.
– Boże, jak to się mogło stać?
– Zachciało mi się siku, więc poczekałam, aż wszyscy trochę odejdą i weszłam do toi toia – powiedziała mi potem córka. – A kiedy skończyłam, to nie mogłam z niego wyjść.
To się stało podczas popołudniowego spaceru. Ewa jest dość nieśmiała, jak to dziewczynki w tym wieku, więc wstydziła się przyznać do tego, że musi skorzystać z ubikacji. Po prostu została na ścieżce, gdy reszta grupy poszła. Sądziła, że ich szybko dogoni, ale ktoś postanowił zrobić jej okrutny żart.
– Strasznie się bałam. Robiło się ciemno, a mnie nikt nie szukał…
– Ewa prawie płakała, gdy to mówiła.
No właśnie. Wychowawczyni aż do wieczora nie zauważyła, że brakuje jej jednej obozowiczki. Koleżanki Ewy także nic nie powiedziały, no, ale to tylko dzieci, trudno je o to winić. Mojej córki nie było podczas kolacji, a wychowawczyni nadal nie zareagowała! Gdyby nie mój telefon i to, że uparłam się, aby znalazła Ewę, być może moja córka spędziłaby całą noc w plenerowej ubikacji, bo drzwi ktoś podparł drągiem. Aż słabo mi się zrobiło, gdy o tym pomyślałam.
Niestety, nie udało się ustalić, kto zamknął Ewę w toalecie. Policja podejrzewała, że któryś z miejscowych łobuziaków zrobił taki głupi kawał. Wychowawczyni i dyrektorka obozu odpowiedzą za zaniedbania. Ale to żadna satysfakcja po tym, co przeszła moja biedna córka. Oczywiście, nie chciała zostać dłużej na obozie, choć wychowawczyni przekonywała, że został jeszcze tydzień wakacji. Ładne mi wakacje z takimi przygodami!
Katarzyna, 38 lat
Czytaj także:
- „W przedszkolu mojego syna uczył… przedszkolanek. Zawsze myślałam, że to >>kobieca
- „Zakochałam się w samotnym ojcu z 7 dzieci. Ludzie mówili, że jest dzieciorobem, a on przecież był bohaterem”
- „Mój syn boi się własnego cienia i nie potrafi się adaptować. Już na drugi dzień obozu dzwonił do mnie z płaczem”