„Bałam się, że powtórzy się tragedia sprzed lat. Piotrek był już na skraju, nie wytrzymywał z matką. Aż w końcu pękł”
Telefon od mojej siostry oderwał mnie od pracy. – Uderzył mnie – usłyszałam jej szloch. – Naprawdę mnie uderzył.
- redakcja mamotoja.pl
Stało się, pomyślałam bez zaskoczenia. Wiedziałam, że kiedyś tak będzie. Ostrzegałam Karolę, ale mi nie wierzyła. Twierdziła, że przesadzam. Wyłączyłam maszynę do szycia, wzięłam torebkę i kluczyki do auta i pojechałam do siostry. Drzwi były otwarte, Karola siedziała w przedpokoju, w kącie, skulona. Była sama.
– Gdzie on jest? – spytałam.
– Wyszedł. Uderzył mnie i wyszedł.
Usiadłam na podłodze obok niej.
– Co zrobiłaś, że nie wytrzymał?
Uniosła twarz, napuchniętą od płaczu, i popatrzyła na mnie w zdumieniu.
– Uważasz, że zasłużyłam na to, by własny syn mnie uderzył?
Westchnęłam.
– Karola, święty by z tobą nie wytrzymał. Od lat ci tłumaczę, że źle go traktujesz. Ostrzegałam.
– Wyjdź! Nie potrzebuję tu obrońców mojego kata.
Jak w zegarku
Wstałam i poszłam do kuchni mojej siostry – lśniące blaty, chromowane sprzęty, czystość niemal laboratoryjna. Dlatego stos pobitych słoików na środku kuchni tym bardziej rzucał się w oczy. Uniosłam głowę – wszystko wypadło z jednej z górnych szafek. Na podłodze obok stał taboret. Nietrudno było domyślić się, co się stało. Karola kazała Piotrkowi posprzątać w szafce. Szafki sprzątane były raz w miesiącu, czego nie rozumiałam, bo ja do tych na górze zaglądałam może raz na dwa lata, albo i rzadziej. Szkoda mi było czasu. Poza tym trzymałam tam zazwyczaj rzeczy mało używane. Ale Karola twierdziła, że po pierwsze, wszędzie musi być czysto, nie tylko na zewnątrz, a po drugie, dziecko trzeba od maleńkości uczyć porządku, bo czym skorupka…
Porządek tak, tłumaczyłam, ale to, co robisz, jest już chorobliwe. I tę chorobę zaszczepiasz dziecku…
Karola była doskonale opłacanym menedżerem i w swojej pracy była genialna. Wszyscy jej podwładni chodzili jak w zegarku i nic nie było dla niej niemożliwe. Niestety, swoje dyrektorskie zapędy przenosiła także do domu. Wszystko musiało być tak, jak ona chce. Wszyscy muszą tańczyć, jak ona zagra. Jej mąż, ojciec Piotrka, wytrzymał pięć lat i odszedł. Chciał zabrać syna, walczył przez długie lata, ale bez skutku. Bo generalnie moja siostra jest matką, która chce dla dziecka wszystkiego, co najlepsze.
Bez szemrania
Moja siostra kupuje synowi modne ubrania, opłaca dodatkowe zajęcia, lekcje języków, pilnuje, by był zdrowy i odpowiednio wychowany. Interesuje się nim, zabiera go na zagraniczne wycieczki. I sędzia to widzi. Tyle że to nie sędzia jest jej synem. Nie musi nieustannie wysłuchiwać, jaki to jest głupi, mało się stara i w ogóle skończy na ulicy, pod mostem, jeśli nie weźmie się do roboty.
– Wiesz, jaki jest nieuważny – siostra stanęła w drzwiach kuchni. Już nie płakała, głos miała dziwnie nieobecny. – Zapominalski. O wszystkim trzeba mu przypominać. Sprawdzać. Gdyby nie ja, nie miałby tak dobrych stopni. Nie miałby szansy na lepsze życie. Teraz tylko najlepsi są zauważani. Przecież wiesz. Ty wybrałaś życie za minimum i jak na tym wyszłaś? Na nic cię nie stać. A ja dla swojego syna chcę najlepszego życia – powiedziała.
– Praca w korpo nie zapewni mu najlepszego życia, co najwyżej pieniądze i zszargane nerwy – odparłam zmęczonym tonem. Po co ja w ogóle reaguję? Na ten temat dyskutowałyśmy już wielokrotnie. Niczego to nie zmieniło.
– Opowiedz, co się zdarzyło – poprosiłam.
– Czy wiesz, że Piotr zaczął wagarować? Znów opuścił się w nauce. Dałam mu szlaban na wyjścia i kazałam posprzątać w szafkach. Nie chciał, ale go zmusiłam.
– Nie chciał? – zdziwiłam się. – Zazwyczaj robi bez szemrania to, co mu każesz. Opowiedz dokładniej, co się stało.
Milczała przez chwilę.
– Chciał iść do kina z kolegami. Ale wiedziałam, że myśli o dziewczynie. Ma dopiero szesnaście lat i już mu w głowie dziewczyny. Oni nie są odpowiedzialni, jeszcze zrobią głupotę. Jak ty. Zmajstrują dzieciaka i potem będę się musiała użerać – powiedziała z niechęcią Karola.
– Miałam dziewiętnaście lat, kiedy zaszłam w ciążę. I to był mój wybór – sprostowałam.
Ale ona mnie nie słuchała. Jak zwykle.
– Powiedziałam mu, że nie pójdzie i że ma wysprzątać szafki. A potem się uczyć. Był… zły. Ale nie wolno ulegać. Trzeba być konsekwentnym, bo tylko wtedy coś się osiągnie – powiedziała Karola.
– Dzieci tego nie rozumieją, mają za złe rodzicom, że ich zmuszają do pracy, ale potem są wdzięczni. Bo dzięki nim coś osiągnęli. Mnie rodzice zmuszali i popatrz, do czego doszłam. Tobie za to odpuścili. Voilà!
Tłumione emocje
Czasami też miałam ochotę zrobić coś złego mojej siostrze. Ile można wysłuchiwać, że niczego nie osiągnęłam, bo jestem zwykłą krawcową? Ale ja lubię swoją pracę, mam kochającego męża, dwójkę zadowolonych dzieci, które patrzą na mnie z uśmiechem i tulą się, kiedy mogą. Buzia im się nie zamyka, ciągle opowiadają, co im się danego dnia przydarzyło. Wolę liczyć pieniądze od pierwszego do pierwszego, niż żyć sama w drogo urządzonym, zimnym domu z synem, który by uciekł i już nie wrócił, gdyby tylko mógł. Ale tego nie zrobi, bo nie dość, że jest niepełnoletni, to jeszcze psychicznie zależny od toksycznej matki.
Moja siostra powiedziała, że był zły. Próbowałam sobie wyobrazić złego Piotra. Milczący bardziej niż zwykle, zacięty wyraz twarzy, puste oczy. Kiedy jako dziecko okazywał złość, Karola zamykała go na długie godziny w łazience, każąc czyścić każdy element wyposażenia. Nauczył się więc tłumić emocje, co moja siostra wzięła za pozytywny efekt. Wychowanie poprzez sprzątanie. Jak w wojsku.
– I co się stało?
– Posprzątał trzy szafki, a potem zadzwoniła jego komórka. Powiedziałam, że oddzwoni, jak skończy. Wtedy wyrzucił wszystko z szafki – pokazała oskarżycielskim gestem na podłogę – zeskoczył z taboretu i powiedział, że wychodzi. Powiedziałam, żeby wracał do sprzątania. I wtedy…. – uniosła dłoń i dotknęła swojej piersi – uderzył mnie. Aż poleciałam do tyłu. I wyszedł.
Patrzyłam na nią, czując na plecach nieprzyjemne dreszcze. Ta opowieść z czymś mi się skojarzyła, z czymś strasznym. Serce zabiło mi lękliwe, w panice.
– Miałaś szczęście – powiedziałam.
– Szczęście? – nie dowierzała Karola.
– Że tylko cię popchnął. Jeśli jest w tobie choć odrobina mądrości, przypomnij sobie to wszystko, co ci mówiłam. I załóż choć przez chwilę, że twoja gorsza, biedniejsza, ale starsza i bardziej doświadczona siostra może mieć rację. I co to oznacza dla Piotra. Oraz dla ciebie.
– A ty znowu swoje – odparła, krzywiąc się.
Wiedziałam, że moje słowa to rzucanie grochem o ścianę. Gadanie nic nie zmieni. Wzięłam torebkę.
– Gdzie idziesz? – krzyknęła.
– Gasić pożar – odparłam.
Oddana przysługa
W samochodzie zadzwoniłam do ojca Piotra. Karola nie wiedziała, że utrzymujemy kontakty. Że wspierałam go w walce o syna, choć nigdy nie zdecydowałam się wystąpić jako jego świadek. Ona jest moją siostrą, wiedziałam, że jeśli uzna, że działam przeciwko niej, wykreśli mnie ze swojego życia. Była uparta, pamiętliwa, i niestety, mściwa. Modliłam się, by nie stało się nic, co mnie zmusi do ostatecznego kroku.
Opowiedziałam ojcu Piotra, co się stało. Obiecał, że zaraz się skontaktuje z synem i powie mu, że może do niego przyjechać na noc albo na dłużej. Powiedziałam, żeby namówił go, by przyjechał do mnie na parę dni. Piotr nie może przebywać u ojca poza wyznaczonymi weekendami. Moja siostra ostro o to walczyła. I zrobi wszystko, by wyegzekwować to prawo. Naśle policję, sąd – co tylko przyjdzie jej do głowy. À propos sądu…
Postanowiłam wykorzystać pewną przysługę. Spojrzałam na zegarek, była ósma wieczorem. Późno, ale czas naglił. Zadzwoniłam.
Na szczęście sędzia M. była w domu i zgodziła się ze mną zobaczyć. Kiedyś jej pomogłam, a wtedy powiedziała, że chętnie się odwdzięczy. Usiadłyśmy przy kawie i opowiedziałam jej o Piotrze i mojej siostrze. O przeszłości i dzisiejszym incydencie.
– Czego pani ode mnie oczekuje? – spytała sędzia.
– Piotr powinien zamieszkać z ojcem. To dobry człowiek, a Piotr potrzebuje spokoju i akceptacji. Widzi pani, obserwuję go od kołyski. Jestem jego matką chrzestną i moją powinnością jest opieka nad nim. Widzę, co się dzieje, jak z radosnego, ufnego dziecka zmienia się w zamkniętego w sobie człowieka – powiedziałam. – Jeszcze rok temu ze mną rozmawiał. Płakał, że matka nie ma dla niego dobrego słowa. Że widzi w nim tylko wady, które trzeba naprawić. Kiedyś był dobrym uczniem, starał się. Ale przestał. Powiedział podczas naszej ostatniej szczerej rozmowy: „Po co mam się starać, wypruwać sobie żyły, kiedy to i tak ciągle jest za mało? Robię to wszystko dla niej i jestem już tym zmęczony”. Rozmawiałam z siostrą, ale ona nie rozumie, że oprócz kija jest też marchewka. I że jedni ludzie lepiej reagują na kij, a inni na marchewkę. Myślę, że właśnie Piotr do nich należy. Z niepokojem obserwuję, jak zmienił się przez ten rok.
– Dojrzewa – wtrąciła sędzia.
– Tak. Hormony buzują. Czas buntu. On chce być z rówieśnikami, mieć dziewczynę, czuć się jak mężczyzna. Potrzebuje podziwu i akceptacji. A jego matka ciągle mówi mu, że jest leniwy, nieuważny, że zachowuje się źle. Niczego mu nie wolno, na nic mu nie pozwala. Jak pani myśli, do czego może to doprowadzić? Dzisiaj odepchnął matkę i wyszedł z domu. Ale ona nie uzna tego za nauczkę. Będzie cisnąć dalej. Będzie chciała mu udowodnić, że to ona ma rację. Że to ona ma władzę. A jeśli on się załamie i zrobi coś gorszego niż odepchnięcie? Wie pani, co mi przypomina ta sytuacja? Sprawę Orzechowskiej – powiedziałam.
Sędzia zmarszczyła brwi. Nie pamiętała. To była stara sprawa, z lat siedemdziesiątych zeszłego wieku. Jakiś czas temu czytałam o niej w gazecie.
– Katarzyna Orzechowska, lat osiemnaście. Jej matka, Danuta, pracowała w telewizji, była rozwiedziona. Mieszkały razem. Matka kochała córkę, ale wychowywała ją twardą ręką. Żadnych dyskotek, wyjść z koleżankami. Tylko nauka. Nieustannie krytykowała córkę – za brak postępów w nauce, za sposób ubierania się. Ani jednego dobrego słowa. Ciągłe szlabany i wpędzanie w poczucie winy. W dziewczynie narastały złe uczucia. Niechęć, potem nienawiść. Aż w końcu pękła.
Pewnego dnia matka poprosiła ją, by wyciągnęła coś z pawlacza. Kasia stanęła na krześle, sięgnęła do środka, a tam była siekiera. Dziewczyna nie myślała, nie zastanawiała się. Nagle zalała ją fala złych emocji – wzięła siekierę i uderzyła nią matkę w głowę.
– Pamiętam – szepnęła sędzia. – Odcięła głowę matki, wsadziła do garnka i utopiła w Jeziorku Czerniakowskim. Jacyś wędkarze ją znaleźli.
– Tak. Resztę ciała pocięła na kawałki – wycięła nawet rzepki kolanowe, co psychiatrzy uznali za głęboką chęć zemsty. Wsadziła zwłoki do walizki i schowała w przechowalni na Dworcu Centralnym.
Sąd uznał, że to była zbrodnia w afekcie, że dziewczynę popchnęła do niej sytuacja emocjonalna, brak matczynej miłości i ciągłe poniżanie. Była w szoku, działała jak automat. Dlatego dostała tylko osiem lat. Przesiedziała pięć. Wyszła i prowadzi gdzieś normalne życie. Ma męża, dwoje dzieci. Ale co się dzieje w jej sercu? Jak bardzo jest skrzywdzona? W więzieniu próbowała się zabić z poczucia winy. Z pewnością nocami przeżywa koszmary – powiedziałam. – Nie chcę, by ta sytuacja się powtórzyła. Widzę, co się dzieje w domu mojej siostry.
Widzę, jak bardzo Piotrek się zmienił. Nie trzeba być urodzonym mordercą, by zrobić coś złego, czego potem, gdy emocje opadną, będzie się żałować do końca życia. Kocham mojego chrześniaka i chcę go uratować. Nie twierdzę, że na pewno zabije matkę. Obawiam się tylko, że tak może się stać – tłumaczyłam sędzi. – Piotr jest dobrym dzieckiem, ale każda, nawet najszlachetniejsza struna poddana zbyt wielkiemu naprężeniu pęka. Przecież pani wie, że sprawa Orzechowskiej jest może najbardziej, że tak powiem, widowiskowa i medialna poprzez swoje okrucieństwo, ale nie jest jedyna.
Żony zabijające swoich domowych oprawców, dzieci broniące się przed rodzicami, którzy traktują je jak…
– Rozumiem – zawołała sędzia, unosząc dłoń. – Proszę, niech pani przestanie. Ja to wszystko wiem, niestety – westchnęła ciężko i zastanawiała się dłuższą chwilę.
– Czy ojciec pani chrześniaka wciąż walczy o przyznanie praw?
– Aktualnie nie. Przegrał ostatnią sprawę. – Rozumiem. Trzeba będzie zacząć od profili psychologicznych. Ale tym razem musi pani wystąpić przeciwko swojej siostrze – powiedziała sędzia.
Wiedziałam, że kiedyś do tego dojdzie. Modliłam się, żebym nie musiała tego robić, ale najwyraźniej moja modlitwa zagubiła się w miliardach innych. Nie miałam wyboru. Kolejna sprawa trwała siedem miesięcy. Dzięki wpływom sędzi Piotr mógł tymczasowo zamieszkać u ojca. Potem wszystko potoczyło się nowym torem. Na koniec moja siostra straciła syna. I zamknęła przede mną swoje drzwi i serce. Ale warto było. Bo rok później Piotr był już uśmiechniętym, szczęśliwym nastolatkiem. A tak niewiele brakowało…
Maria
Zobacz też:
- "To niewiarygodne, ale przecież też widziałam tego chłopca. A potem mój mąż został uratowany"
- "Majka nie płakała po śmierci mamy. W piątą noc po pogrzebie zrozumiałem, dlaczego. I poczułem, że tracę rozum"
- „Dopiero po jakimś czasie od adopcji zrozumiałam, jak straszne rzeczy przeszedł Kacper. Najgorsze traumy miał jednak przed sobą”