Reklama

Szanowna Redakcjo,

Reklama

Czuję, że muszę to z siebie wyrzucić, a zupełnie nie mam z kim porozmawiać tak od serca. Może ktoś to przeczyta i zrozumie, bo ja już nie mam sił. Mam na imię Kasia, mam 36 lat, trójkę dzieci i od lat staram się być tą mamą, która zawsze daje radę. Ale ostatnio coś we mnie pękło.

Mama nie choruje. Miałam dreszcze i wiozłam dzieci do szkoły

Wszystko zaczęło się tydzień temu. Dopadła mnie grypa – taka prawdziwa, z gorączką pod 39 stopni, dreszczami, bólem mięśni, głowy, wszystkim naraz. Ledwo stałam na nogach, marzyłam tylko o tym, żeby położyć się do łóżka i przespać cały dzień. Ale przecież jestem mamą. Mąż wychodzi rano do pracy, więc kto zrobi śniadanie dzieciom? Kto przygotuje kanapki, zaprowadzi do szkoły, odbierze z przedszkola, zrobi obiad? Kto przypilnuje lekcji i rozwiesi pranie?

Z gorączką, z bólem całego ciała, krok po kroku ogarniałam dom. Niby mąż pytał, czy coś pomóc, ale w tym samym zdaniu dodawał, że jest zmęczony, że w pracy był ciężki dzień. Nie miałam siły się kłócić. W myślach powtarzałam: jeszcze tylko ten dzień, jutro będzie lepiej. Ale nie było.

To miały być wymarzone urodziny córki, nie mogłam jej zawieść

Sobota miała być dniem radości. Urodziny mojej najstarszej córki, dziesiąte. Czekała na nie tygodniami, zaprosiła koleżanki, planowała, jakie będą balony, jakie przekąski. Nie mogłam jej tego zabrać. Zrobiłam tort, udekorowałam salon, przygotowałam jedzenie – wszystko na lekach przeciwgorączkowych, ledwo trzymając się na nogach. W trakcie przyjęcia roznosiłam napoje, sprzątałam rozsypane chipsy, podawałam ciasto. Mąż siedział w kuchni z kolegą, popijali piwo, śmiali się.

W pewnym momencie zakręciło mi się w głowie. Upuściłam talerz z ciastem, rozbił się na podłodze. Wszystkie dzieci spojrzały na mnie, dorośli też. Przeprosiłam drżącym głosem, uciekłam do łazienki. Tam się rozkleiłam. Siedziałam na podłodze, płakałam cicho, żeby nikt nie słyszał. Nikt nie zapukał. Nikt nie zapytał, co się dzieje. Po dziesięciu minutach wróciłam do gości z uśmiechem, jak gdyby nigdy nic.

Według męża źle wszystko zorganizowałam i to moja wina

Wieczorem, gdy wszyscy poszli, mąż tylko rzucił, że było miło. Na mój dziwny, pełny bólu grymas na twarzy stwierdził, że skoro się źle czuję, to źle to wszystko zaplanowałam. Zaniemówiłam. Czy to normalne, że nawet nie zrobił mi herbaty? To bardzo przykre, bo kiedy on chorował, ja przynosiłam mu leki, obiady do łóżka i robiłam wszystko przy dzieciach.

Nikt nie zapytał, jak ja się czuję. Wtedy zrozumiałam, że jestem dla nich niewidzialna. Mogę być chora, mogę się przewrócić, mogę płakać – ale dopóki robię, co do mnie należy, nikt się nad tym nie zastanawia.

Piszę do Was, bo chciałabym zapytać – czy to tak ma wyglądać? Czy naprawdę mamy nie mają prawa chorować? Czy naprawdę musimy być zawsze silne, nawet gdy ciało odmawia posłuszeństwa? Czy każda z nas musi kiedyś pęknąć, żeby ktoś nas zauważył?

Z poważaniem,

Kasia

Piszemy też o:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama