Reklama

Pod klatką dostrzegłam zbiegowisko. Sąsiedzi zbici w gromadkę żywo o czymś rozprawiali. Dopiero niedawno przeprowadziliśmy się z synem do tego bloku, więc nie znałam ich zbyt dobrze.
– Dosyć tego! Trzeba coś z tym zrobić! – doleciał mnie głos sąsiada z parteru. – Zanim stanie się coś gorszego!
– Ale co możemy zrobić? – pytała retorycznie młoda blondynka. – Nikt nikogo za rękę nie złapał…
– Ja tam swoje podejrzenia mam – zaczął dozorca, ale zauważył mnie i zamilkł.

Reklama

Poczułam się nieswojo, zwłaszcza że i pozostali spojrzeli w moim kierunku. W ich oczach dostrzegłam niechęć. Mimo to podeszłam bliżej.
– Dzień dobry. Nad czym państwo radzicie?
– Wcale nie taki dobry – burknęła jedna z sąsiadek. – Ktoś w piwnicy zamęczył kota…
– W naszej piwnicy? – upewniłam się, czując, jak po krzyżu spływa mi zimna strużka potu.
– Ano w naszej – blondynka smętnie pokiwała głową.
– I to niestety nie pierwszy przypadek. A kiedyś było tu tak spokojnie… wszyscy się znaliśmy… – urwała wymownie.
– To przykre – bąknęłam i ruszyłam w stronę klatki, chcąc jak najszybciej znaleźć się w domu.

Czułam na plecach spojrzenia sąsiadów. Wiedziałam, że łączą te nieprzyjemne wypadki z naszym wprowadzeniem się do bloku. I co grosza, zapewne mieli rację.

Wjechałam na swoje piętro. Nacisnęłam klamkę. Drzwi były zamknięte, co oznaczało, że Oskar jeszcze nie wrócił.

Od zawsze był trudnym dzieckiem. Może dlatego, że nie miał ojca. Samotnej kobiecie niełatwo wychować chłopca. Ale przecież starałam się ze wszystkich sił, nie rozpieszczałam go, stawiałam wymagania, nie żałowałam kar za przewinienia, jednak bez oczekiwanego rezultatu. Już dawno zauważyłam, że nie jest taki jak inne dzieci, jednak nie chciałam tego przyznać sama przed sobą.

Mój syn był dziwny

Już jako kilkulatek przejawiał dziwne zainteresowanie przemocą. Ponieważ mieszkaliśmy w kawalerce, siłą rzeczy widywał w telewizji drastyczne sceny – czy to w filmach, czy w wiadomościach, nawet w kreskówkach dla dzieci się zdarzały. Zamiast kazać synkowi odwracać głowę, trzeba było wyłączać telewizor, ale… zbagatelizowałam sprawę. Co tam dziecko z tego zrozumie? Czasem widząc, jak zachłannym wzrokiem śledzi jakąś krwawą akcję, tłumaczyłam mu, że to tylko film, że w życiu tak nie wolno. Niby kiwał głową, ale w oczach miał jakiś niedobry błysk. Potem kilka razy nakryłam go, jak dręczył muchy.
– Mówiłam ci, że nie wolno tak robić. Zwierzę czuje ból tak jak my. Nawet mucha.
– Ale nic nie mówi. Mucha nie krzyczy, że boli. O, sama zobacz! – wyrwał owadowi skrzydełko.
Miał wtedy raptem sześć lat. Nie wytrzymałam.
– Zaraz zobaczysz, jak boli! – sięgnęłam po pasek i smagnęłam go po tyłku. – Czujesz?
– Au! Mamo, zostaw! Już nie będę!

Rozpłakał się, a ja uwierzyłam, że dostał stosowną nauczkę. Przez jakiś czas rzeczywiście zachowywał się nienagannie; obserwowałam go bacznie, ale nie zdradzał żadnych złych skłonności. Poszedł do szkoły, uczył się dobrze. Uśpił moją czujność.

Do kolejnego incydentu. W słoneczną niedzielę wybraliśmy się do parku. Ja usiadłam na ławce, a on poszedł się bawić. W pewnym momencie zauważyłam, że gdzieś zniknął. Zaniepokojona zaczęłam go szukać i znalazłam w pobliskich krzakach. W jednej dłoni trzymał zakrwawionego wróbla, w drugiej procę.
– Oskar! Coś ty zrobił?
– Ja? Chciałem tylko postraszyć kota, który polował na ptaszka – odparł gładko.
– Nie kłam! Jakiego kota? Skąd masz procę?
– Zamieniłem się z Norbertem. Dał mi ją za resoraka. I naprawdę strzelałem do kota, żeby puścił ptaszka – w jego oczach jak na zawołanie błysnęły łzy. – Nie wierzysz mi?
– Nie! Nie wolno znęcać się nad słabszymi.
– A kotu wolno? – zripostował z przerażającą logiką.

Zabrałam mu procę, kazałam zakopać truchełko i zapowiedziałam karę, którą mu sumiennie wymierzyłam po powrocie do domu. Postarałam się, aby ją odczuł. I chyba wreszcie do niego dotarło. Obiecywał, że będzie grzeczny. Uwierzyłam, gdy przysięgał, że nigdy więcej nie skrzywdzi żadnego zwierzaka.

Niedługo potem wyniknęła sprawa szkolnego chomika, którego ktoś zadusił. Szkolne śledztwo niczego nie wykazało, ale ja czułam, że to sprawka Oskara. W domu wzięty w krzyżowy ogień pytań i postraszony laniem przyznał się.
– Ale wcale nie chciałem zrobić mu krzywdy! – zarzekał się. – Bawiłem się tylko w Indian. Próbowałem go złapać na lasso. Nic by się nie stało, gdyby stał spokojnie…
– Gdyby stał spokojnie? – wycedziłam, czując, jak ogarnia mnie zimna furia. – Wiesz, co czuł ten biedny chomik? Czemu się wyrywał? Zaraz ci pokażę! – chwyciłam go za szyję. – Czujesz, jak brakuje ci tchu? No, czujesz?!

Oderwałam dłonie, bo bałam się, że naprawdę zrobię mu coś złego. Zaczynałam się bać i jego, i samej siebie.

Potem jeszcze był przypadek psa sąsiadów, któremu ktoś kijem przetrącił łapę. A ludzie gadali, że w miejscu, gdzie znaleziono rannego psa, tuż przed zdarzeniem widziano Oskara. Sąsiedzi zaczęli patrzeć na nas wilkiem.

Za tego psa Oskar dostał tęgie lanie. Znowu były łzy, zapewnienia, że to nie on. W końcu jednak przyznał, że syn sąsiadów specjalnie szczuł na niego swojego psa, że kundel chciał go ugryźć, więc mój syn musiał się bronić. Uchwyciłam się tej wersji jak tonący brzytwy.

Przeprowadziliśmy się na drugi koniec miasta

Miałam nadzieję, że w nowym środowisku Oskar dotrzyma swoich obietnic. Niestety, wygląda na to, że znowu będziemy musieli uciekać, zanim nas zlinczują… Ze smutnych rozmyślań wyrwał mnie dźwięk otwieranych drzwi i jakiś ni to jęk, ni to płacz. Pobiegłam do przedpokoju. Oskar stał oparty o futrynę, po twarzy spływała mu krew.
– Synuś, co się stało?
– Ktoś mnie walnął… – wymamrotał.
– Kiedy? Kto?
– Jak schodziłem do piwnicy… Nie wiem kto, było ciemno, a on stał za drzwiami…

Zaprowadziłam go do łazienki, zmoczyłam ręcznik i otarłam krew. Obejrzałam mu głowę: na szczęście rana nie wydawała się głęboka. Wyjęłam z apteczki środki dezynfekujące i gazę.
– Po co tam poszedłeś? Doigrałeś się! Już chyba wszyscy wiedzą, że te koty to twoja sprawka! O Boże, synku, co my teraz zrobimy? Gdzie się podziejemy? – opatrując ranę, złościłam się i biadoliłam na przemian.

Kiedy uporałam się z opatrunkiem, rozpłakałam się. Nie miałam już siły na złość, na kary, na słuchanie kolejnych fałszywych obietnic.
– Dlaczego to robisz, synuś? – spytałam z rozpaczą. – Dlaczego taki jesteś? Co z tobą nie tak?
Spojrzał na mnie bezradnie. Jak mały, zagubiony chłopiec, którym przecież był.
– Nie wiem… To samo do mnie przychodzi.
– Co? – spytałam.
– Ta dziwna wściekłość. Na wszystko. Muszę się jej pozbyć, bo inaczej…
– Co inaczej? Czego się boisz?
– Że zniknę. Że mnie ta złość zje, zabije. Więc… – spuścił głowę. – Potem mi żal tych stworzeń…

Podjęłam decyzję

Płakaliśmy oboje. Wreszcie Oskar usnął, a ja podjęłam decyzję. Zadzwoniłam na telefon zaufania. Obcej kobiecie opowiedziałam wszystko, zupełnie jakby puściła we mnie jakaś tama. Nic nie ukrywałam. Słuchała cierpliwie. Dopiero gdy zabrakło mi tchu, powiedziała:

– Oboje z synem macie problem. Bo pani też ma. Mówi pani dziecku, że nie wolno nikogo bić, że nie wolno znęcać się nad słabszymi, a potem sama go pani bije. Taka nauczka nie podziała. Jego wściekłość będzie tylko narastać. Podobnie jak pani gniew i desperacja. Aż któreś z was przekroczy granicę, zza której nie da się zawrócić. Musicie się zgłosić na terapię. Podam adres…

Nikt mnie nie obwinia, a w każdym razie nie o to, że przekazałam synowi w genach tę wściekłość, która go rozsadza i niszczy. Ale nie wiem… Mój ojciec też taki był i też mnie bił za najdrobniejsze przewinienie. Wyszłam na ludzi, więc myślałam, że tak trzeba, że czasem ogień należy zwalczać ogniem. Moją wściekłość nauczyłam się kontrolować, a przynajmniej wyładowywać tak, by nie ranić innych. Oskara jednak zawiodłam, skrzywdziłam.

Od roku chodzimy razem na terapię. Ostatnio syn zapytał, czy może po lekcjach chodzić do schroniska dla psów i pomagać jako wolontariusz. Ucieszyłam się, ale zarazem zlękłam. A jeśli udaje? Wtedy wpuszczę wilka do owczarni… Boję się, że już nigdy do końca nie zaufam własnemu dziecku. To moja kara.

Renata

Zobacz też:

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama